Mocarstwo z łaski Ameryki", "żołdacy USA", "siepacze Amerykanów", "torpedujący politykę bezpieczeństwa Europy", "samozwańczy pośrednicy", "przeceniający własną rolę w polityce światowej" - w tej tonacji niemiecka prasa skomentowała decyzję o tym, że Polska obejmie dowodzenie w jednej ze stref bezpieczeństwa w Iraku. Podtekst medialnej furii w RFN uwidocznił to, co wiadomo nie od dziś, a co skrzętnie ukrywano: w odczuciu Niemców, a zwłaszcza ich elity politycznej, RP wciąż pozostaje nibylandem niedorozwiniętego społeczeństwa nieudaczników. W nowym rozdziale stosunków RP - RFN wszystko prócz interesów gospodarczych jest na niby: niby-przyjaźń, niby-partnerstwo, niby-wspólne cele strategiczne i niby-sojusz.
Całusy Kohla
Już po odejściu na polityczną emeryturę Helmut Kohl przyznał, że granice z Polską zaakceptował ostatecznie pod naciskiem USA. RP i RFN poza traktatem o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy z 14.11.1990 r. (jak głosiła oficjalna nazwa) podpisały tzw. traktat dobrosąsiedzki. "Najważniejszym sąsiadem Niemiec" Kohl nazywał jednak nie Polskę, lecz Rosję. Podczas spotkania u stóp Kaukazu ślubował dozgonną przyjaźń Michaiłowi Gorbaczowowi. Uznanie kanclerza dla szefa KPZR przekształciło się w Niemczech w gorbomanię. Gdy sowiecki przywódca przybył do Bonn, na jego cześć Niemcy malowali sobie na czołach czerwone plamy, a Kohl ucałował go równie gorąco jak niegdyś Erich Honecker Leonida Breżniewa. Gdy Gorbi popadł w swym kraju w niełaskę, w RFN nastała jelcynomania. Wałęsomanii nie było nigdy.
Mimo że to właśnie Lech Wałęsa wyjął pierwszą cegłę z berlińskiego muru i zapoczątkował proces jednoczenia Niemiec, Kohl nie zaprosił polskiego prezydenta na uroczyste pożegnanie aliantów opuszczających Berlin. Kanclerz okrzyknięty nad Wisłą "największym przyjacielem Polski" potrzebował aż sześciu lat, by po pamiętnej modlitwie z premierem Tadeuszem Mazowieckim w Krzyżowej zaszczycić Polaków następną wizytą. "Adwokat Polski" Kohl obiecywał nam poparcie w reintegracji z Zachodem, a równocześnie na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium Klaus Kinkel, jego minister spraw zagranicznych, nakłaniał szefów dyplomacji z kilkudziesięciu krajów do wyhamowania procesu rozszerzania NATO i uzależnienia przyjęcia Polski do sojuszu od "wyrównania rozwoju społeczno-gospodarczego w stosunku do unii".
Chemia socjaldemokratów
W spektakularnych gestach serdeczności wobec polityków zza Odry Gerhard Schröder przebił poprzednika, lecz jego polityka pozostała nie zmieniona. Pierwszą fotografię Leszka Millera w roli premiera wykonano w berlińskim Urzędzie Kanclerskim. "Süddeutsche Zeitung" spostrzegło: "Nowy, silny człowiek znad Wisły nie wybrał - jak jego poprzednicy - Watykanu ani Waszyngtonu czy Moskwy. Chciałby rozjaśnić stosunki niemiecko-polskie, nad którymi ostatnio zawisły chmury". O ile jednak relacja z pobytu premiera otwierała wszystkie wiadomości TVP, o tyle w głównych wydaniach dzienników niemieckiej telewizji publicznej nie było o niej ani słowa.
Teoretycznie Miller i Kwaśniewski powinni łatwiej znaleźć wspólny język ze Schröderem niż z kanclerzem prawicy. Kontakty SPD z polską lewicą trwają od czasów PZPR, by wspomnieć estymę niemieckich towarzyszy do Mieczysława Rakowskiego. Jak mawiano w kuluarach Bundestagu, między premierem Jerzym Buzkiem i Schröderem "nie grała chemia". Dziś "chemia gra", ale przejawia się to jedynie podczas kolacji pary prezydenckiej i kanclerskiej we włoskiej restauracji czy w czasie wizyty Schrödera na "polskim" balu prasowym w Berlinie, gdzie - co przyznał kanclerz - dotarł dzięki usilnym namowom Aleksandra Kwaśniewskiego.
Gdy prezydent Kwaśniewski wziął udział w obchodach Święta Jedności Niemiec, media nie dostrzegły jego obecności. Z tej samej okazji prezydent Francji Jacques Chirac był eksponowany niczym gwazda filmowa, choć z "wzorcowych stosunków" Paryża i Berlina nie zostało nic poza wspólną wolą osłabienia roli USA i dominacji w Europie. Po zjednoczeniu Niemiec między Berlinem i Warszawą nie było większych dysonansów, bo nie było rzeczowego dialogu. Rozbieżności są przemilczane, lecz istnieją - i to niebłahe.
Struck "wściekły na polski wyskok"
Niemcy chcą grać ważną rolę w polityce globalnej, w UE i kontaktach ze wschodem Europy. W staraniach o polityczną nobilitację największe znaczenie ma dla nich dialog z Moskwą - ponad głowami Polaków. Kontakty z Rosją są stale ożywiane, a Polska pozostaje "międzyregionem". Zamiast radykalnie zmienić wyniosłą postawę wobec wschodniego sąsiada, rząd Schrödera okazuje kompleks złośliwego karła politycznego, który próbuje urosnąć cudzym kosztem. Sypie się osławiona "socjalna gospodarka rynkowa", zatem sfrustrowanym obywatelom należy wskazać chłopca do bicia. A któż się do tej roli nadaje lepiej niż Polacken, którzy najwyraźniej zapomnieli, gdzie ich miejsce...
Werner Hoyer, wiceszef frakcji FDP w Bundestagu, komentując miniszczyt Niemiec, Francji, Belgii i Luksemburga, stwierdził: "To spotkanie nie sprzyja integracji, a wręcz pogłębia pęknięcie Europy". Hoyer apeluje, by "wspomnienie o tym szczycie szybko wyrzucić do śmietnika historii", a "niemiecką politykę europejską zastąpić dyskusją na forum unijnym".
"Nie widzę różnicy między inwazją na Irak i inwazją Hitlera na Polskę w 1939 r." - powiedział dla odmiany dziennikarzowi "Berliner Zeitung" Scott Ritter, były inspektor ONZ w Bagdadzie. Gazeta oceniła, że George W. Bush podobnie jak naziści posługuje się "kłamstwem o potrzebie samoobrony", a za pretekst służy mu atak terrorystyczny z 11 września 2001 r., podobnie jak Hitlerowi pożar Reichstagu. Dziennik nie widział potrzeby uzupełnienia, że "okupanci" z USA i ich sojusznicy nie pojechali do Iraku, by budować obozy koncentracyjne i eksterminować Irakijczyków, jak nie zrobili tego, "okupując" Niemcy po 1945 r. Propozycja ministra obrony Jerzego Szmajdzińskiego, by nadzór nad demokratyzacją Iraku był prowadzony w polskim sektorze przez korpus niemiecko-duńsko-polski, ubodła niemiecką duszę. "Der Spiegel" w serwisie internetowym napisał, że Peter Struck, szef resortu obrony RFN, był "wściekły na polski wyskok". "Lubimy dominować nad wami i uważamy, że mamy do tego historyczne prawo. Tymczasem teraz Warszawa mówi nam, co mamy robić. Berlin nie może znieść takiej sytuacji - stąd nerwowe reakcje Strucka" - powiedział "Wprost" prof. Ludger Kuhnhardt z uniwersytetu w Bonn.
Stake out
Struck przebywał w Waszyngtonie w tym samym czasie co Szmajdziński. Wizyta Niemca przeszła w USA bez echa. Dla towarzyszących mu dziennikarzy gospodarze zainscenizowali stake out: Donald Rumsfeld i Peter Struck podchodzili oddzielnie do mikrofonu, ale nie mieli sobie niczego istotnego do zakomunikowania. Na odrzucenie polskiej propozycji przez rząd Schrödera Michael Glos, szef grupy parlamentarnej CSU w Bundestagu, zareagował: "Współdziałanie niemiecko-duńsko-polskiego korpusu byłoby lepsze dla Niemiec od całkowitej separacji". Z kolei Wolfgang Schäuble, odpowiedzialny w gronie chadeków za politykę zagraniczną, stwierdził: "Nie trzeba szukać jakichś szczególnych dróg, najlepiej jeśli w odbudowę Iraku zaangażują się struktury europejskie".
Polski lider
Paranoiczne ataki niemieckich publicystów wykazują, że nasze znaczenie w RFN rośnie tym bardziej, im mniej emocji kieruje polskimi politykami w postrzeganiu zaodrzańskiego sąsiada i jego dyplomatycznego pustosłowia o rzekomym partnerstwie. Polacy muszą się uodpornić na berlińsko-paryskie napady. Podobnie było w wypadku krytyki kontraktu na dostawę amerykańskich F-16. Eurosojusznikom jakoś nie przyszło do głowy złożenie oferty rządowi nibylandu na zakup czy choćby produkcję części do eurofightera, najnowszego myśliwca, który ma się stać częścią uzbrojenia m.in. wojsk RFN i Francji.
Z irackiej lekcji Niemcy powinni wyciągnąć przynajmniej dwa wnioski. Pierwszy, że nie będzie polityki obronnej Europy z udziałem Warszawy przeciw USA. Drugi sformułował Christoph von Marshall w "Tagesspiegel" (w jednym z nielicznych sensownych komentarzy): "Polska jest liderem wśród dziesięciu nowych członków unii, z powodu swej historii wniosła znacznie większy wkład w walkę o wolność niż Europejczycy z Zachodu, a w przyszłej UE nie będzie poddańczo akceptowała zaleceń Paryża czy Berlina, lecz będzie prowadzić własną, równoprawną politykę. Czasy, w których Niemcy i Francja uzgadniały politykę unii, a inni za nimi podążali, minęły. (...) To, że w tworzeniu stabilnego porządku w Iraku Polska ma odgrywać ważną rolę, nie jest powodem do krytyki, lecz do radości". Upłynie jeszcze wiele wody w Łabie, nim Niemcy będą przyjmować tego rodzaju konstatacje bez zgrzytania zębami.
WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKI minister spraw zagranicznych w latach 1995, 2000-2001 "Süddeutsche Zei-tung" i "Tageszeitung" poszły zdecydowanie za daleko w krytykowaniu Polski w kontekście rozwoju sytuacji w Iraku, a określenia, jakich użyły, były obraźliwe i nie do przyjęcia. Nazwałbym to szczuciem, które w stosunkach polsko-niemieckich powinno należeć do przeszłości. Nie służy ono ani Polsce, ani Niemcom. Nie jest rzeczą polskiego polityka atakowanie nieodpowiedzialnych zachowań redakcji gazet niemieckich. Musi on jednak dostrzec niebezpieczeństwo psucia stosunków polsko-niemieckich przez tego typu publikacje. Kto za tymi niewybrednymi atakami stoi i czemu mają one służyć, wolałbym nie wnikać. |
Furia! "Stuttgarter Zeitung" "Taz" "Berliner Morgenpost" "Handelsblatt" |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.