Kozy do polityki wprowadzono w Polsce dość dawno.
Co radził mądry rabin Żydowi, który narzekał, że nie może wytrzymać w jednopokojowym mieszkaniu z żoną i pięciorgiem dzieci? Doradzał mu wprowadzenie do domu kozy. Żyd protestował, bo i tak był na skraju wytrzymałości nerwowej, ale posłuchał rabiego. Po tygodniu rabin polecił wyprowadzić kozę z mieszkania. Ulga, a co za tym idzie - radość ojca rodziny była ogromna. Dzięki rabinowi i kozie zrozumiał, w jakim żył luksusie, dzieląc skromny pokoik z sześcioma członkami rodziny. Kozy do polityki wprowadzono w Polsce dość dawno, ale dopiero Leszek Miller rozwinął tę koncepcję rozwiązywania problemów w kraju. Od początku swojego urzędowania wprowadził kilka, a może nawet kilkanaście kóz. Pierwszą kozą, po której poczuliśmy ulgę, była szefowa resortu sprawiedliwości, choć jej następca Grzegorz Kurczuk zagęszcza lokalowe zasoby coraz bardziej (vide: "Gangrena w Lublinie"). Rabin Miller trzyma kozę tak długo, aż ta przeje się gazetami. Jakąż ulgę poczuliśmy, gdy wyprowadzono kozę z młodymi z Ministerstwa Zdrowia. Łapiński et consortes wyciął kozikiem kilka numerów i zostawił w szpitalach żelazne kozy. Entuzjastyczną radość wywołały decyzje lokalowe w Ministerstwie Finansów. Otóż zapędziwszy się w kozi róg, Grzegorz Kołodko wyprowadził się sam, choć rabin stworzył ku temu warunki. Poczuliśmy przez moment, że żyjemy w luksusie, że w naszych portfelach w przyszłym roku zostaną jakieś pieniądze z pensji, a Kołodko przestał biegać na posiedzeniach Rady Ministrów. Niestety, zostawił ślady swoich adidasów w budżecie. Sekcja zwłok budżetowych geniusza Tatr i tygrysa Lasu Bielańskiego, dokonana świetnym piórem Michała Zielińskiego (vide: "Budżet bzdur"), nie pozostawia złudzeń. Megadziura w finansach państwa pozostawiona przez Kołodkę oraz próba napadu na bank centralny wskazują, że rabin Miller zbyt długo ociągał się z wyprowadzeniem tej kozy. Kilka kóz do wyprowadzenia jeszcze zostało, a więc do końca kadencji tego rządu czeka nas jeszcze trochę radości. Są kraje, w których społeczeństwa powołują do władzy polityków po to, by rozwiązywali problemy kraju. W Polsce postanowiliśmy zerwać z tą nudną praktyką i wszystko działa na odwrót. Nasi politycy są po to, by mnożyć problemy, których rozwiązaniem sami się zajmują. Kozia polityka to najwyższe stadium tej formy rządzenia. Próba wyprowadzenia premiera zakończyła się fiaskiem w ostatni piątek, gdyż w Sejmie zapanowała koza nostra. Z postulatów poselskich zaprezentowanych przed głosowaniem wotum zaufania dla gabinetu Millera wynika, że reforma finansów jest możliwa po 2010 r. Z wyjątkiem posłów Platformy Obywatelskiej reszta Sejmu żądała od premiera zwiększenia wydatków budżetowych na rolnictwo, górnictwo, pomoc socjalną, czyli zwiększenia deficytu budżetowego. Myślę, że nie tylko Donaldowi Tuskowi ręce i spodnie opadały. Chyba nadszedł czas, byśmy zaczęli odkładać pieniądze na szelki, bo w przeciwnym razie czeka nas noszenie spodni w zębach. Pierwsze pancerne szelki redakcja zamierza ufundować Donaldowi Tuskowi oraz pozostałym posłom Platformy Obywatelskiej, by mieli wolne ręce do głosowania w imię zdrowego rozsądku, czyli za obniżeniem wydatków państwa i podatków. Skądinąd jeśli Miller nie przeprowadzi reformy finansów, nie wprowadzi podatku liniowego, sam stanie się kozą, którą wyprowadzą wyborcy i politycy w spodniach na szelkach (vide: "Sojusz Lewicy Dryfującej"). I jest to propozycja nie do odrzucenia. Koza nostra się kończy, choć chętnych do roli kozy nie brakuje.
Więcej możesz przeczytać w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.