25 marca 1922 r. w amerykańskim czasopiśmie "Survey" można było przeczytać: "Jest więc coś, co nazywamy energią, co pod postacią ruchu obraca koła maszyn, napędza pociągi, parowce, tramwaje i samoloty; jako światło zmienia noce w dzień, w postaci ciepła czyni domy mieszkalnymi zimą i zapewnia nam strawę, a w innej postaci przekształca rudę w stal i glinę w aluminium. Bez swobodnego dostępu do zasobów tej energii nasza cywilizacja szybko by zamarła".
Autorem tych słów był Charles Proteus Steinmetz, jeden z geniuszy przełomu XIX i XX stulecia, ekscentryczny uczony, któremu zawdzięczamy rozwój nauki o elektryczności i jej zastosowaniach w niewiele mniejszym stopniu niż sławnemu i wszystkim znanemu Tomaszowi Edisonowi.
Partner Lenina i Einsteina
Steinmetz urodził się 9 kwietnia 1865 r. we Wrocławiu. Podczas studiów na Uniwersytecie Wrocławskim, podobnie jak wielu jego rówieśników, zafascynował się ideą socjalizmu. Źródła postępu ludzkości upatrywał w rozwoju nauki i techniki w warunkach powszechnej sprawiedliwości społecznej. Władzom uniwersyteckim niezbyt przypadły do gustu te zapatrywania. Steinmetz po ukończeniu studiów matematycznych wyemigrował do Szwajcarii. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca i przeniósł się - tym razem już na stałe - do Stanów Zjednoczonych. Znalazł pracę w koncernie General Electric, zostając w końcu dyrektorem do spraw badań i rozwoju. Koncern specjalnie dla niego wybudował laboratoria naukowe. John Dos Passos w książce "42. równoleżnik" napisał o uczonym, że "był najcenniejszym przyrządem w posiadaniu General Electric". Amerykanie do dziś pamiętają jego zasługi. Amerykańskie Towarzystwo Inżynierów Elektryków przyznaje co rok nagrodę naukową imienia Steinmetza.
Był genialnym matematykiem i wizjonerem. Przychylnie przyjął przejęcie władzy w Rosji przez bolszewików i propagował współpracę Zachodu z ZSRR. Być może to Steinmetz podsunął Leninowi, z którym korespondował, hasło: "Komunizm to władza sowiecka i elektryfikacja".
Steinmetz był także bohaterem wielu anegdot. Pamiętna była jego publiczna debata z Einsteinem. Panowie zdezorientowali publiczność, ponieważ w ogniu dyskusji mimowolnie zmieniali język - przeszli najpierw z angielskiego na niemiecki, a potem z niemieckiego na jidysz. John Dos Passos opisał, jak to podczas spotkania z Edisonem Steinmetz, wiedząc, że jego rozmówca jest głuchy, wystukiwał na kolanie Edisona alfabetem Morse'a to, co miał do powiedzenia.
Niestety, wielki wrocławianin nie jest dziś w ogóle znany mieszkańcom tego miasta. We Wrocławiu nie ma ulicy Steinmetza i nie ma też o nim żadnej wzmianki w "Mikrokosmosie" Normana Daviesa. Tak się bowiem składa, że "twarda" nauka traktowana jest przez specjalistów od historii w sposób wybiórczy. W popularnej (skróconej) wersji sławnego dzieła "A Study of History" Arnolda Toynbee nie ma nawet wzmianki o Koperniku, Galileuszu, Kartezjuszu i Newtonie! Nie ma się więc co obruszać, że o Steinmetzu we Wrocławiu niemal nikt nic nie wie.
Niezależni od ptaków
To, że rozwój naszej cywilizacji wymaga swobodnego i zwiększającego się dostępu do źródeł energii, było oczywiste, nim Klub Rzymski opublikował swój pierwszy raport. Ogłoszono w nim apokaliptyczną wizję końca cywilizacji, przewidując, że wkrótce zabraknie źródeł energii, i postulując wstrzymanie rozwoju techniki. Raport ten, pierwszy z listy podobnych dokumentów powstałych w
II połowie ubiegłego stulecia, okazał się błędny. Jego ideologiczna spuścizna jest wyjątkowo szkodliwa; zniekształcił on bowiem na całe dziesięciolecia spojrzenie na najważniejszy dla cywilizacji problem energii. Raporty Klubu Rzymskiego (w przygotowaniach wielu z nich brał udział polski ideolog marksistowski Adam Schaff) trafiły na podatny grunt wśród tych przedstawicieli inteligencji europejskiej, która do dziś publicznie chwali się, że nigdy nic nie rozumiała ze szkolnej matematyki, fizyki, chemii i biologii. Emanacją tych grup intelektualistów są dzisiejsze radykalne ruchy ekologiczne i antyglobalistyczne, w dużej mierze odpowiedzialne za dramatyczne w konsekwencjach odejście świata od kontrolowanego i systematycznego rozwijania energetyki jądrowej.
Świat w przeszłości zmierzył się z konsekwencjami zaniechania badań nad zastępowaniem "odnawialnych" źródeł surowców przez źródła "sztuczne". Na przełomie XIX i XX w. udało się zapobiec tragedii, którą mógł spowodować brak nawozów azotowych niezbędnych w intensywnej gospodarce rolnej. Nawozy uzyskiwano wówczas z guana, czyli z ptasich odchodów. Wobec coraz większych potrzeb rolnictwa, guana zaczęło brakować i tylko dzięki pracom takich uczonych, jak Steinmetz (postulujący powszechność dostępu do taniej i bezpiecznej energii elektrycznej), Fritz Haber i Ignacy Mościcki, którzy stworzyli możliwość "niezależnej" od ptaków produkcji nawozów azotowych, udało się uniknąć katastrofy.
Od węgla do wodoru
Od zamierzchłych czasów rozwój cywilizacji odbywa się według nie zmienionej reguły: każde następne źródło energii, z którego zaczynamy korzystać, zawiera mniej węgla, a więcej wodoru. Najpierw paliliśmy drewnem, potem węglem kopalnym, a dziś korzystamy z ropy naftowej. Dzieje się tak z dwóch powodów: im więcej wodoru w paliwie, tym gęstość energii (ilość energii zmagazynowanej w takiej samej objętości paliwa) jest większa, a jej wykorzystanie mniej szkodliwe dla przyrody. Dziś paliwem najlepszym pod tym względem jest metan - naturalny gaz, którego cząsteczka zawiera cztery atomy wodoru na atom węgla. Polscy taksówkarze, masowo przystosowujący silniki swoich samochodów do spalania gazu ziemnego, już o tym wiedzą.
Na tej drodze pozostał nam jeszcze do wykonania ostatni krok do paliwa przyszłości - czystego wodoru. Twórcy filmu o katastrofie sterowca Hindenburg przyczynili się do tego, że każdemu, kto widział ten film, ciarki przejdą po grzbiecie, gdy pomyśli o krążących po mieście samochodach napędzanych wodorem. Bylibyśmy ciut mniej przerażeni, gdybyśmy wiedzieli, że większość ofiar Hindenburga to ludzie, którzy zginęli w wyniku szaleńczego skoku z palącego się sterowca, a nie ofiary płomieni. W wielu laboratoriach trwają prace nad bezpiecznym magazynowaniem wodoru, np. rozpuszczonego w niektórych metalach (wanad). Nim zbliżymy się do chwili, gdy zapasy dzisiejszych paliw (ropy naftowej i gazu ziemnego) znajdą się na wyczerpaniu, będziemy już bezpiecznie produkować i magazynować wodór z praktycznie nieograniczonego jego źródła - wody oceanów.
Po to jednak, by wodór pozyskiwać, potrzebna jest energia elektryczna, o której osiemdziesiąt lat temu pisał Steinmetz. Energetyka wodorowa jest zatem na zawsze związana z energetyką jądrową, bo tylko rozwój tej ostatniej może zapewnić dostateczne ilości taniej energii elektrycznej. Na dalekim horyzoncie majaczy "ostateczny" cel energetyki wodorowej - energia termojądrowa, uzyskiwana z syntezy lekkich pierwiastków, np. wodoru, w procesach takich jak te, które zachodzą we wnętrzu gwiazd.
Źródła wolności
Rozwój energetyki wodorowej stanowi spełnienie snu o samochodzie elektrycznym. Mało kto wie, że niemal od początku rozwoju techniki samochodowej próbowano budować pojazdy elektryczne. 13 września 1899 r. "New York Times" informował o tym, jak elektryczny samochód kierowany przez Artura Smitha śmiertelnie potrącił szarmanckiego nowojorczyka o nazwisku Bliss, który pomagał wysiąść kobiecie z powozu. Niestety, dotychczas nikt nie znalazł takiej metody gromadzenia energii elektrycznej, by jej gęstość była porównywalna z tą, która jest zawarta w benzynie czy gazie naturalnym. Jeśli jednak udałoby się nam dostarczyć do samochodu wodór, moglibyśmy wytworzyć w aucie energię elektryczną, korzystając z urządzenia zbudowanego jeszcze w XIX w. jako intelektualna zabawka - z baterii paliwowej. Urządzenia takie stosowane są na statkach kosmicznych. Ich cena stopniowo spada i gdy opanujemy technikę wodorową, przesiądziemy się do cichych, tanich i ekologicznie bezpiecznych samochodów.
Partner Lenina i Einsteina
Steinmetz urodził się 9 kwietnia 1865 r. we Wrocławiu. Podczas studiów na Uniwersytecie Wrocławskim, podobnie jak wielu jego rówieśników, zafascynował się ideą socjalizmu. Źródła postępu ludzkości upatrywał w rozwoju nauki i techniki w warunkach powszechnej sprawiedliwości społecznej. Władzom uniwersyteckim niezbyt przypadły do gustu te zapatrywania. Steinmetz po ukończeniu studiów matematycznych wyemigrował do Szwajcarii. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca i przeniósł się - tym razem już na stałe - do Stanów Zjednoczonych. Znalazł pracę w koncernie General Electric, zostając w końcu dyrektorem do spraw badań i rozwoju. Koncern specjalnie dla niego wybudował laboratoria naukowe. John Dos Passos w książce "42. równoleżnik" napisał o uczonym, że "był najcenniejszym przyrządem w posiadaniu General Electric". Amerykanie do dziś pamiętają jego zasługi. Amerykańskie Towarzystwo Inżynierów Elektryków przyznaje co rok nagrodę naukową imienia Steinmetza.
Był genialnym matematykiem i wizjonerem. Przychylnie przyjął przejęcie władzy w Rosji przez bolszewików i propagował współpracę Zachodu z ZSRR. Być może to Steinmetz podsunął Leninowi, z którym korespondował, hasło: "Komunizm to władza sowiecka i elektryfikacja".
Steinmetz był także bohaterem wielu anegdot. Pamiętna była jego publiczna debata z Einsteinem. Panowie zdezorientowali publiczność, ponieważ w ogniu dyskusji mimowolnie zmieniali język - przeszli najpierw z angielskiego na niemiecki, a potem z niemieckiego na jidysz. John Dos Passos opisał, jak to podczas spotkania z Edisonem Steinmetz, wiedząc, że jego rozmówca jest głuchy, wystukiwał na kolanie Edisona alfabetem Morse'a to, co miał do powiedzenia.
Niestety, wielki wrocławianin nie jest dziś w ogóle znany mieszkańcom tego miasta. We Wrocławiu nie ma ulicy Steinmetza i nie ma też o nim żadnej wzmianki w "Mikrokosmosie" Normana Daviesa. Tak się bowiem składa, że "twarda" nauka traktowana jest przez specjalistów od historii w sposób wybiórczy. W popularnej (skróconej) wersji sławnego dzieła "A Study of History" Arnolda Toynbee nie ma nawet wzmianki o Koperniku, Galileuszu, Kartezjuszu i Newtonie! Nie ma się więc co obruszać, że o Steinmetzu we Wrocławiu niemal nikt nic nie wie.
Niezależni od ptaków
To, że rozwój naszej cywilizacji wymaga swobodnego i zwiększającego się dostępu do źródeł energii, było oczywiste, nim Klub Rzymski opublikował swój pierwszy raport. Ogłoszono w nim apokaliptyczną wizję końca cywilizacji, przewidując, że wkrótce zabraknie źródeł energii, i postulując wstrzymanie rozwoju techniki. Raport ten, pierwszy z listy podobnych dokumentów powstałych w
II połowie ubiegłego stulecia, okazał się błędny. Jego ideologiczna spuścizna jest wyjątkowo szkodliwa; zniekształcił on bowiem na całe dziesięciolecia spojrzenie na najważniejszy dla cywilizacji problem energii. Raporty Klubu Rzymskiego (w przygotowaniach wielu z nich brał udział polski ideolog marksistowski Adam Schaff) trafiły na podatny grunt wśród tych przedstawicieli inteligencji europejskiej, która do dziś publicznie chwali się, że nigdy nic nie rozumiała ze szkolnej matematyki, fizyki, chemii i biologii. Emanacją tych grup intelektualistów są dzisiejsze radykalne ruchy ekologiczne i antyglobalistyczne, w dużej mierze odpowiedzialne za dramatyczne w konsekwencjach odejście świata od kontrolowanego i systematycznego rozwijania energetyki jądrowej.
Świat w przeszłości zmierzył się z konsekwencjami zaniechania badań nad zastępowaniem "odnawialnych" źródeł surowców przez źródła "sztuczne". Na przełomie XIX i XX w. udało się zapobiec tragedii, którą mógł spowodować brak nawozów azotowych niezbędnych w intensywnej gospodarce rolnej. Nawozy uzyskiwano wówczas z guana, czyli z ptasich odchodów. Wobec coraz większych potrzeb rolnictwa, guana zaczęło brakować i tylko dzięki pracom takich uczonych, jak Steinmetz (postulujący powszechność dostępu do taniej i bezpiecznej energii elektrycznej), Fritz Haber i Ignacy Mościcki, którzy stworzyli możliwość "niezależnej" od ptaków produkcji nawozów azotowych, udało się uniknąć katastrofy.
Od węgla do wodoru
Od zamierzchłych czasów rozwój cywilizacji odbywa się według nie zmienionej reguły: każde następne źródło energii, z którego zaczynamy korzystać, zawiera mniej węgla, a więcej wodoru. Najpierw paliliśmy drewnem, potem węglem kopalnym, a dziś korzystamy z ropy naftowej. Dzieje się tak z dwóch powodów: im więcej wodoru w paliwie, tym gęstość energii (ilość energii zmagazynowanej w takiej samej objętości paliwa) jest większa, a jej wykorzystanie mniej szkodliwe dla przyrody. Dziś paliwem najlepszym pod tym względem jest metan - naturalny gaz, którego cząsteczka zawiera cztery atomy wodoru na atom węgla. Polscy taksówkarze, masowo przystosowujący silniki swoich samochodów do spalania gazu ziemnego, już o tym wiedzą.
Na tej drodze pozostał nam jeszcze do wykonania ostatni krok do paliwa przyszłości - czystego wodoru. Twórcy filmu o katastrofie sterowca Hindenburg przyczynili się do tego, że każdemu, kto widział ten film, ciarki przejdą po grzbiecie, gdy pomyśli o krążących po mieście samochodach napędzanych wodorem. Bylibyśmy ciut mniej przerażeni, gdybyśmy wiedzieli, że większość ofiar Hindenburga to ludzie, którzy zginęli w wyniku szaleńczego skoku z palącego się sterowca, a nie ofiary płomieni. W wielu laboratoriach trwają prace nad bezpiecznym magazynowaniem wodoru, np. rozpuszczonego w niektórych metalach (wanad). Nim zbliżymy się do chwili, gdy zapasy dzisiejszych paliw (ropy naftowej i gazu ziemnego) znajdą się na wyczerpaniu, będziemy już bezpiecznie produkować i magazynować wodór z praktycznie nieograniczonego jego źródła - wody oceanów.
Po to jednak, by wodór pozyskiwać, potrzebna jest energia elektryczna, o której osiemdziesiąt lat temu pisał Steinmetz. Energetyka wodorowa jest zatem na zawsze związana z energetyką jądrową, bo tylko rozwój tej ostatniej może zapewnić dostateczne ilości taniej energii elektrycznej. Na dalekim horyzoncie majaczy "ostateczny" cel energetyki wodorowej - energia termojądrowa, uzyskiwana z syntezy lekkich pierwiastków, np. wodoru, w procesach takich jak te, które zachodzą we wnętrzu gwiazd.
Źródła wolności
Rozwój energetyki wodorowej stanowi spełnienie snu o samochodzie elektrycznym. Mało kto wie, że niemal od początku rozwoju techniki samochodowej próbowano budować pojazdy elektryczne. 13 września 1899 r. "New York Times" informował o tym, jak elektryczny samochód kierowany przez Artura Smitha śmiertelnie potrącił szarmanckiego nowojorczyka o nazwisku Bliss, który pomagał wysiąść kobiecie z powozu. Niestety, dotychczas nikt nie znalazł takiej metody gromadzenia energii elektrycznej, by jej gęstość była porównywalna z tą, która jest zawarta w benzynie czy gazie naturalnym. Jeśli jednak udałoby się nam dostarczyć do samochodu wodór, moglibyśmy wytworzyć w aucie energię elektryczną, korzystając z urządzenia zbudowanego jeszcze w XIX w. jako intelektualna zabawka - z baterii paliwowej. Urządzenia takie stosowane są na statkach kosmicznych. Ich cena stopniowo spada i gdy opanujemy technikę wodorową, przesiądziemy się do cichych, tanich i ekologicznie bezpiecznych samochodów.
Artykuł został opublikowany w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.