Ceny beherovki, rumu i - oczywiście - piwa rzucają się w oczy bardziej niż wzór karty do głosowania.
Punkt wyborczy na przedmieściu Pragi, w pobliżu stacji metra Rajská Zahrada - który odwiedzam - mieści się bowiem w... gospodzie, jakby na potwierdzenie stereotypu Czecha, dla którego gospoda to miejsce najważniejsze, nieomal centrum wszechświata. W knajpie U Kamila mieszkańcy okolicy podejmowali decyzje mające przesądzić o przystąpieniu do Unii Europejskiej.
Andrea Strmísková, 28--letnia prawniczka z banku internetowego E-Banka, głosowała U Kamila na nie. Wyjaśnia, że Czechom zaoferowano złe warunki członkostwa i rząd nie przedstawił jasno korzyści płynących z wejścia do UE. W referendum za wejściem do unii opowiedziało się jednak prawie 80 proc. obywateli (frekwencja nie miała formalnego znaczenia). - Nie mamy tyle pieniędzy co Szwajcarzy, byśmy mogli pozostać oddzielną wyspą w Europie - wyjaśniają mi tuż po oddaniu głosów młodzi małżonkowie Bohdana i Martin Hornáckowie. Bohdana, pedagog z wykształcenia, nie pracuje. Jest w widocznej ciąży, za rękę trzyma małe dziecko. Martin jest prowadzi niewielkie przedsiębiorstwo. Pochodzą z Kro-meríz na Morawach, gdzie obawy przed negatywnymi skutkami integracji są o wiele większe niż w tętniącej kosmopolitycznym życiem Pradze, która przyciąga tłumy turystów i zagranicznych inwestorów. Hornáckowie liczą, że dzięki integracji poprawi się przestrzeganie prawa i ograniczona zostanie korupcja.
Adam Cernyđ, komentator gazety "Hospodárské Noviny", tłumaczy, że nie mogło być mowy o wielkim entuzjazmie z powodu "wejścia do europejskiej rodziny" w kraju, który po długich latach ma szansę z powrotem dostać się tam, gdzie już dawno był. W okresie międzywojennym Austriacy, dziś obawiający się napływu taniej siły roboczej z północy, uchodzili za ubogich krewnych czeskich sąsiadów. Największym ciosem dla Czechów okazał się rok sowieckiej inwazji (1968). Do tego czasu, jak twierdzą eksperci, mimo komunizmu przetrwały odziedziczone po okresie wolnorynkowej prosperity zwyczaje zarządzania gospodarką i kadra. Do chwili inwazji czeski dochód narodowy przewyższał hiszpański. Później nastały czasy, które najtrafniej oddał tytuł książki Milana Kundery - "Życie jest gdzie indziej".
Dziś życie wróciło nad Wełtawę. - Po kilku latach w unii powinniśmy wyprzedzić Grecję i Portugalię - przewiduje Petr Greger, dyrektor Euro-Czeskiego Forum, skupiającego izby przemysłowo-handlowe. Prof. Evzen Kocenda, ekonomista z Czeskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Karola, podkreśla, że perspektywy rozwoju gospodarki czeskiej są bardzo dobre, a wiele firm chętnie zakłada w Pradze regionalne centrale.
Jest jednak i druga strona medalu. Deficyt budżetowy sięga 6 proc. PKB, a więc jest dwa razy wyższy od dopuszczalnego poziomu dla krajów, które chcą przystąpić do strefy euro. Słaby rząd na ważne głosowania musi ściągać z Nowego Jorku przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ Jana Kavana, by uzyskać przewagę jednego głosu. Trudno takiemu gabinetowi rozpocząć poważniejsze reformy. A zdominowany przez socjaldemokratów rząd jest zapatrzony w niemiecki wzorzec państwa dobrobytu. - Ten horyzont znika, trzeba się szybko obudzić i to zauważyć - przestrzega Greger. - Nikt nie mówi, że na ten system nie stać już nawet najbogatszych państw. Warto wziąć przykład ze Słowaków, którzy zacisnęli pasa i dają nam lekcję efektywnej ekonomii - wtóruje Kocenda. Rząd rozważa cięcia wydatków budżetowych, w tym ograniczenie wysokości zasiłków chorobowych i podwyższenie akcyzy na alkohol. Związki zawodowe grożą protestami. Batalia decydująca o najbliższych latach czeka naszych południowych sąsiadów dopiero po referendum. Po "ano" (czyli "tak" dla unii) trzeba będzie wypić jeszcze gorzkie piwo, którego Czesi sami sobie nawarzyli.
Andrea Strmísková, 28--letnia prawniczka z banku internetowego E-Banka, głosowała U Kamila na nie. Wyjaśnia, że Czechom zaoferowano złe warunki członkostwa i rząd nie przedstawił jasno korzyści płynących z wejścia do UE. W referendum za wejściem do unii opowiedziało się jednak prawie 80 proc. obywateli (frekwencja nie miała formalnego znaczenia). - Nie mamy tyle pieniędzy co Szwajcarzy, byśmy mogli pozostać oddzielną wyspą w Europie - wyjaśniają mi tuż po oddaniu głosów młodzi małżonkowie Bohdana i Martin Hornáckowie. Bohdana, pedagog z wykształcenia, nie pracuje. Jest w widocznej ciąży, za rękę trzyma małe dziecko. Martin jest prowadzi niewielkie przedsiębiorstwo. Pochodzą z Kro-meríz na Morawach, gdzie obawy przed negatywnymi skutkami integracji są o wiele większe niż w tętniącej kosmopolitycznym życiem Pradze, która przyciąga tłumy turystów i zagranicznych inwestorów. Hornáckowie liczą, że dzięki integracji poprawi się przestrzeganie prawa i ograniczona zostanie korupcja.
Adam Cernyđ, komentator gazety "Hospodárské Noviny", tłumaczy, że nie mogło być mowy o wielkim entuzjazmie z powodu "wejścia do europejskiej rodziny" w kraju, który po długich latach ma szansę z powrotem dostać się tam, gdzie już dawno był. W okresie międzywojennym Austriacy, dziś obawiający się napływu taniej siły roboczej z północy, uchodzili za ubogich krewnych czeskich sąsiadów. Największym ciosem dla Czechów okazał się rok sowieckiej inwazji (1968). Do tego czasu, jak twierdzą eksperci, mimo komunizmu przetrwały odziedziczone po okresie wolnorynkowej prosperity zwyczaje zarządzania gospodarką i kadra. Do chwili inwazji czeski dochód narodowy przewyższał hiszpański. Później nastały czasy, które najtrafniej oddał tytuł książki Milana Kundery - "Życie jest gdzie indziej".
Dziś życie wróciło nad Wełtawę. - Po kilku latach w unii powinniśmy wyprzedzić Grecję i Portugalię - przewiduje Petr Greger, dyrektor Euro-Czeskiego Forum, skupiającego izby przemysłowo-handlowe. Prof. Evzen Kocenda, ekonomista z Czeskiej Akademii Nauk i Uniwersytetu Karola, podkreśla, że perspektywy rozwoju gospodarki czeskiej są bardzo dobre, a wiele firm chętnie zakłada w Pradze regionalne centrale.
Jest jednak i druga strona medalu. Deficyt budżetowy sięga 6 proc. PKB, a więc jest dwa razy wyższy od dopuszczalnego poziomu dla krajów, które chcą przystąpić do strefy euro. Słaby rząd na ważne głosowania musi ściągać z Nowego Jorku przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego ONZ Jana Kavana, by uzyskać przewagę jednego głosu. Trudno takiemu gabinetowi rozpocząć poważniejsze reformy. A zdominowany przez socjaldemokratów rząd jest zapatrzony w niemiecki wzorzec państwa dobrobytu. - Ten horyzont znika, trzeba się szybko obudzić i to zauważyć - przestrzega Greger. - Nikt nie mówi, że na ten system nie stać już nawet najbogatszych państw. Warto wziąć przykład ze Słowaków, którzy zacisnęli pasa i dają nam lekcję efektywnej ekonomii - wtóruje Kocenda. Rząd rozważa cięcia wydatków budżetowych, w tym ograniczenie wysokości zasiłków chorobowych i podwyższenie akcyzy na alkohol. Związki zawodowe grożą protestami. Batalia decydująca o najbliższych latach czeka naszych południowych sąsiadów dopiero po referendum. Po "ano" (czyli "tak" dla unii) trzeba będzie wypić jeszcze gorzkie piwo, którego Czesi sami sobie nawarzyli.
Więcej możesz przeczytać w 25/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.