Dziś brakuje pieniędzy na ochronę zdrowia, jutro zabraknie na emerytury, a pojutrze kryzys ogarnie całe państwo
Po raz pierwszy od przełomu 1988/1989, jeśli chce się rządzić Polską, nie można nic nie zrobić. Jeżeli rządzący zaniechają koniecznych decyzji w kwestii reformy finansów publicznych, dojdzie do głębokiego kryzysu i marginalizacji naszego kraju w Unii Europejskiej. Rządzący nie mają zatem wyboru: jeśli nic nie zrobią, to nic - łącznie z nimi - się nie ostanie. Dziś zachowują się jak klony Edwarda Gierka.
Wystarczy byĆ
Paradoks naszej obecnej sytuacji polega na tym, że nie tyle cierpimy na deficyt wiedzy związanej z tym, co należy zrobić, ile doskwiera nam brak elementarnej woli rządzących, by zrobić rzeczy oczywiste - nawet z ich partykularnego punktu widzenia. Dlatego mówimy dzisiaj o programie Jerzego Hausnera, a nie o programie rządu SLD. Polityka prowadzona wedle zasady "wystarczy być" musi doprowadzić do katastrofy, a program Hausnera może zostać sprowadzony do utrzymania szalonego tempa wzrostu długu publicznego. Już dzisiaj to tempo - w stosunku do PKB - jest najwyższe wśród krajów OECD!
Polska gwałtownie się zapożycza. Porównajmy skalę potrzeb pożyczkowych budżetu w ostatnich latach: 2000 r. - 65 mld zł, 2001 r. - 74 mld zł, 2002 r. - 86 mld zł, 2003 r. - 114 mld zł, 2004 r. - 141 mld zł. Budżet na 2004 r. zakłada gigantyczną - jak na warunki polskiej gospodarki - emisję skarbowych papierów wartościowych. Co ważne, z ponad 141 mld zł aż 92,5 mld zł ma być przeznaczone na wykupienie długu wymagalnego, a 48,3 mld zł ma stanowić nowy, dodatkowy dług finansujący deficyt. Znamienne, że wartość emisji nowego długu krajowego jest wyższa od zakładanego deficytu (45,5 mld zł). A zatem nawet rząd nie wierzy w cele związane z trzymaniem długu w ryzach.
Rynek nie wierzy Hausnerowi
Sytuacja okazuje się jeszcze bardziej dramatyczna, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co się dzieje z obligacjami i bonami skarbowymi. Sprzedaż najbezpieczniejszych dla państwa wieloletnich obligacji skarbowych załamała się. Z trudem sprzedajemy obligacje krótkoterminowe, a doraźnie ratujemy się znacznie wyższą emisją bonów skarbowych. Tylko do września 2003 r. limit zadłużenia w bonach skarbowych został przekroczony o 75 proc.! Innymi słowy, pod koniec roku nowy dług (bez wykupu długu wymagalnego) jest zaciągany jedynie w formie bonów skarbowych, które w roku 2004 trzeba będzie wykupić. Mimo rozpaczliwych manewrów na bankowych rachunkach rządu pojawił ledwie miliard złotych - suma pozwalająca myśleć o wydatkach państwa w perspektywie kilku dni. Rynki nie wierzą w program Jerzego Hausnera, który w praktyce jest deklaracją pojedynczego polityka. Pożyczka będzie nas więc kosztować znacznie więcej, niż zakładano.
Oprocentowanie wszystkich skarbowych papierów wartościowych sukcesywnie spadało do majowego referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE. Rynki najwyraźniej wierzyły, że rząd skrywa plan naprawy finansów publicznych z powodu referendum. Kiedy potwierdziło się, że rząd Millera próbuje funkcjonować wedle zasady "wystarczy być", ryzyko finansowania Polski gwałtownie wzrosło. Akceptacja w referendum naszego członkostwa w UE nie okazała się skutecznym antidotum.
Na domiar złego mamy do czynienia z fatalnymi konsekwencjami faktycznego wstrzymania prywatyzacji w latach 2002-2003. Brak przychodów z prywatyzacji, które miały nie tylko zmniejszać horrendalny deficyt, ale również finansować sztywne wydatki budżetu (m.in. rekompensaty dla budżetówki, a przede wszystkim zasilenie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych), przesądził o szybkim narastaniu długu w najbliższych latach. I tego oficjalnego, i tego zamiecionego pod dywan, w postaci dodatkowego zadłużenia ZUS i Funduszu Pracy na rynku komercyjnym (na przewidywanym pod koniec 2004 r. poziomie prawie 15 mld zł). Do tej sumy trzeba jeszcze dodać komercyjne zobowiązania pozostałych funduszy i parabudżetowych instytucji, by uświadomić sobie, dlaczego tak absurdalnie brzmią apele rządu pod adresem banków o większą odwagę w kredytowaniu polskich podmiotów gospodarczych. Rząd ze swoimi potrzebami pożyczkowymi jest bowiem bezkonkurencyjny - w kolejce do okienka bankowego zawsze będzie pierwszy.
Bez ciĘĆ, z nowym rzĄdem
Biorąc pod uwagę skalę kłopotów w finansowaniu tegorocznego deficytu, trzeba postawić pytanie, co zrobi rząd, jeżeli właściciele skarbowych papierów wartościowych, którym w przyszłym roku należy się 92,5 mld zł, nie zechcą całej tej kwoty przeznaczyć na zakup nowych obligacji, nie mówiąc już o dodatkowych prawie 50 mld zł. Nie wierzę, by ktokolwiek przeprowadził wówczas program drastycznych cięć wydatków tylko dlatego, że tak wynika z zapisów konstytucyjnych i ustawy o finansach publicznych. Wierzę za to w szybki upadek rządu i wcześniejsze wybory - w warunkach głębokiej destabilizacji politycznej, i to akurat w pierwszym roku uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej.
Dajmy więc sobie spokój z rojeniami na temat możliwości przeprowadzenia cięć w wydatkach na poziomie kilkudziesięciu miliardów złotych. Cięcia, choć nie takie, są oczywiście możliwe i potrzebne, ale kluczową kwestią jest zdolność przedstawienia kompleksowego programu pozytywnego, który pobudziłby energię gospodarczą społeczeństwa. Udało się to w roku 1989, może powinno się udać i teraz. Do tego jednak potrzebna jest całościowa reforma podatków, aparatu skarbowego, administracji gospodarczej, wzmocnienie ładu instytucjonalnego (sądownictwo gospodarcze), dokończenie prywatyzacji, sensowne przeprowadzenie reformy służby zdrowia. Czy rząd Leszka Millera jest w stanie podołać tym zadaniom? Czy rząd, który przyczyn tragicznie wysokiego bezrobocia doszukuje się w tym, że w życie zawodowe wchodzi pokolenie wyżu demograficznego początku lat 80., jest intelektualnie i politycznie przygotowany do realizacji takiego całościowego programu? Jeśli nawet tak oczywisty atut, jak pojawienie się w życiu publicznym wykształconego już w wolnej Polsce (i to na przyzwoitym poziomie), żądnego sukcesu pokolenia, jest traktowany jak dopust boży, trudno uwierzyć w cud.
Leszek Miller pogrąża sam siebie. Niestety, przy okazji pogrąża całe nasze państwo. Dzisiaj nie jest w stanie zapewnić finansowania usług medycznych, jutro nie będzie miał za co wypłacać emerytur, a pojutrze rachunki za politykę typu "wystarczy być" będziemy musieli płacić wszyscy.
Wystarczy byĆ
Paradoks naszej obecnej sytuacji polega na tym, że nie tyle cierpimy na deficyt wiedzy związanej z tym, co należy zrobić, ile doskwiera nam brak elementarnej woli rządzących, by zrobić rzeczy oczywiste - nawet z ich partykularnego punktu widzenia. Dlatego mówimy dzisiaj o programie Jerzego Hausnera, a nie o programie rządu SLD. Polityka prowadzona wedle zasady "wystarczy być" musi doprowadzić do katastrofy, a program Hausnera może zostać sprowadzony do utrzymania szalonego tempa wzrostu długu publicznego. Już dzisiaj to tempo - w stosunku do PKB - jest najwyższe wśród krajów OECD!
Polska gwałtownie się zapożycza. Porównajmy skalę potrzeb pożyczkowych budżetu w ostatnich latach: 2000 r. - 65 mld zł, 2001 r. - 74 mld zł, 2002 r. - 86 mld zł, 2003 r. - 114 mld zł, 2004 r. - 141 mld zł. Budżet na 2004 r. zakłada gigantyczną - jak na warunki polskiej gospodarki - emisję skarbowych papierów wartościowych. Co ważne, z ponad 141 mld zł aż 92,5 mld zł ma być przeznaczone na wykupienie długu wymagalnego, a 48,3 mld zł ma stanowić nowy, dodatkowy dług finansujący deficyt. Znamienne, że wartość emisji nowego długu krajowego jest wyższa od zakładanego deficytu (45,5 mld zł). A zatem nawet rząd nie wierzy w cele związane z trzymaniem długu w ryzach.
Rynek nie wierzy Hausnerowi
Sytuacja okazuje się jeszcze bardziej dramatyczna, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co się dzieje z obligacjami i bonami skarbowymi. Sprzedaż najbezpieczniejszych dla państwa wieloletnich obligacji skarbowych załamała się. Z trudem sprzedajemy obligacje krótkoterminowe, a doraźnie ratujemy się znacznie wyższą emisją bonów skarbowych. Tylko do września 2003 r. limit zadłużenia w bonach skarbowych został przekroczony o 75 proc.! Innymi słowy, pod koniec roku nowy dług (bez wykupu długu wymagalnego) jest zaciągany jedynie w formie bonów skarbowych, które w roku 2004 trzeba będzie wykupić. Mimo rozpaczliwych manewrów na bankowych rachunkach rządu pojawił ledwie miliard złotych - suma pozwalająca myśleć o wydatkach państwa w perspektywie kilku dni. Rynki nie wierzą w program Jerzego Hausnera, który w praktyce jest deklaracją pojedynczego polityka. Pożyczka będzie nas więc kosztować znacznie więcej, niż zakładano.
Oprocentowanie wszystkich skarbowych papierów wartościowych sukcesywnie spadało do majowego referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE. Rynki najwyraźniej wierzyły, że rząd skrywa plan naprawy finansów publicznych z powodu referendum. Kiedy potwierdziło się, że rząd Millera próbuje funkcjonować wedle zasady "wystarczy być", ryzyko finansowania Polski gwałtownie wzrosło. Akceptacja w referendum naszego członkostwa w UE nie okazała się skutecznym antidotum.
Na domiar złego mamy do czynienia z fatalnymi konsekwencjami faktycznego wstrzymania prywatyzacji w latach 2002-2003. Brak przychodów z prywatyzacji, które miały nie tylko zmniejszać horrendalny deficyt, ale również finansować sztywne wydatki budżetu (m.in. rekompensaty dla budżetówki, a przede wszystkim zasilenie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych), przesądził o szybkim narastaniu długu w najbliższych latach. I tego oficjalnego, i tego zamiecionego pod dywan, w postaci dodatkowego zadłużenia ZUS i Funduszu Pracy na rynku komercyjnym (na przewidywanym pod koniec 2004 r. poziomie prawie 15 mld zł). Do tej sumy trzeba jeszcze dodać komercyjne zobowiązania pozostałych funduszy i parabudżetowych instytucji, by uświadomić sobie, dlaczego tak absurdalnie brzmią apele rządu pod adresem banków o większą odwagę w kredytowaniu polskich podmiotów gospodarczych. Rząd ze swoimi potrzebami pożyczkowymi jest bowiem bezkonkurencyjny - w kolejce do okienka bankowego zawsze będzie pierwszy.
Bez ciĘĆ, z nowym rzĄdem
Biorąc pod uwagę skalę kłopotów w finansowaniu tegorocznego deficytu, trzeba postawić pytanie, co zrobi rząd, jeżeli właściciele skarbowych papierów wartościowych, którym w przyszłym roku należy się 92,5 mld zł, nie zechcą całej tej kwoty przeznaczyć na zakup nowych obligacji, nie mówiąc już o dodatkowych prawie 50 mld zł. Nie wierzę, by ktokolwiek przeprowadził wówczas program drastycznych cięć wydatków tylko dlatego, że tak wynika z zapisów konstytucyjnych i ustawy o finansach publicznych. Wierzę za to w szybki upadek rządu i wcześniejsze wybory - w warunkach głębokiej destabilizacji politycznej, i to akurat w pierwszym roku uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej.
Dajmy więc sobie spokój z rojeniami na temat możliwości przeprowadzenia cięć w wydatkach na poziomie kilkudziesięciu miliardów złotych. Cięcia, choć nie takie, są oczywiście możliwe i potrzebne, ale kluczową kwestią jest zdolność przedstawienia kompleksowego programu pozytywnego, który pobudziłby energię gospodarczą społeczeństwa. Udało się to w roku 1989, może powinno się udać i teraz. Do tego jednak potrzebna jest całościowa reforma podatków, aparatu skarbowego, administracji gospodarczej, wzmocnienie ładu instytucjonalnego (sądownictwo gospodarcze), dokończenie prywatyzacji, sensowne przeprowadzenie reformy służby zdrowia. Czy rząd Leszka Millera jest w stanie podołać tym zadaniom? Czy rząd, który przyczyn tragicznie wysokiego bezrobocia doszukuje się w tym, że w życie zawodowe wchodzi pokolenie wyżu demograficznego początku lat 80., jest intelektualnie i politycznie przygotowany do realizacji takiego całościowego programu? Jeśli nawet tak oczywisty atut, jak pojawienie się w życiu publicznym wykształconego już w wolnej Polsce (i to na przyzwoitym poziomie), żądnego sukcesu pokolenia, jest traktowany jak dopust boży, trudno uwierzyć w cud.
Leszek Miller pogrąża sam siebie. Niestety, przy okazji pogrąża całe nasze państwo. Dzisiaj nie jest w stanie zapewnić finansowania usług medycznych, jutro nie będzie miał za co wypłacać emerytur, a pojutrze rachunki za politykę typu "wystarczy być" będziemy musieli płacić wszyscy.
Więcej możesz przeczytać w 46/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.