Wszystkie myślimy to samo: żeby tym pierwszym nie był mój mąż - mówiły nam kilka dni przed śmiercią Hieronima Kupczyka żony polskich żołnierzy
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1094/index1.jpg)
- Najbardziej boję się wiadomości o pierwszym zabitym w Iraku polskim żołnierzu. Gdy spotykam się z żonami innych żołnierzy, wszystkie myślimy to samo: żeby tym pierwszym nie był on, mój mąż - kilka dni przed śmiercią Hieronima Kupczyka mówiła nam Edyta Gąsiorowska, żoną chorążego Jacka Gąsiorowskiego z bazy w Al-Hilli. Jej mąż miał jechać w tym samym konwoju, którym z amerykańskiej bazy Dogwood do Camp Babilon podróżował major Kupczyk. W ostatniej chwili Gąsiorowski pojechał inną trasą. W ten sposób uniknął ostrzału, a być może śmierci.
TĘSKNOTA w Karbali
Dorota Ćwiek nigdy nie czytała tylu gazet i czasopism ani nie oglądała tylu programów informacyjnych co dziś. Dorota jest żoną starszego chorążego Andrzeja Ćwieka, stacjonującego w irackiej Al-Hilli. Kilka dni temu wpadła w przerażenie, gdy dowiedziała się, że tuż nad samochodem z polskimi żołnierzami przeleciał pocisk moździerzowy. Tak jak inne żony, matki, narzeczone czy dzieci polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku (zwanych misjonarzami) Dorota żyje w nieustannym stresie. Gdy nie dosłyszy informacji o kolejnych ofiarach wśród żołnierzy, dzwoni do koleżanek (żon innych "misjonarzy"), dopytując o szczegóły. - Wystarczy jedno doniesienie o ostrzale polskiego obozu, bym nie spała przez kilka nocy z rzędu, by wszystko leciało mi z rąk. Sądzę, że my, żony, matki czy narzeczone polskich żołnierzy w Iraku, żyjemy w większym stresie niż oni sami - mówi Dorota Ćwiek. O śmierci majora Kupczyka dowiedziała się telefonicznie od męża. - Andrzej opowiadał, że rozmawiał z majorem Kupczykiem tuż przed wyjazdem do amerykańskiej bazy. Opowiadał, że żołnierze dzwonili do żon i płakali. Nie ze strachu, tylko z tęsknoty - mówi Dorota Ćwiek.
Strach rodzin "misjonarzy" mija na chwilę, gdy uda się z nimi skontaktować.
Zanim polscy żołnierze wyjechali do Iraku, psychologowie radzili im, by swoim bliskim nie opowiadali o niebezpieczeństwach, lecz o tym, że prowadzą normalne życie. Porucznik Tomasz Diedtrich (33 lata), łącznik z armią amerykańską, opowiada o swoim zauroczeniu mezopotamską cywilizacją, o zwiedzaniu ruin Babilonu, o kupionym na bazarze serwisie do kawy. - Kiedy niepokoję się telewizyjnymi doniesieniami o zamachach, Tomasz mówi, że w Karbali panuje spokój, nic złego się nie dzieje, że wszystko jest pod kontrolą - opowiada Joanna Diedtrich. W listach mąż pisze o tęsknocie i miłości, chociaż wcześniej nie był wylewny.
Gdy Edycie Gąsiorowskiej nie udało się wybić mężowi z głowy wyjazdu do Iraku, zamknęła się w łazience i długo płakała. Potem zrozumiała, że zawód żołnierza nie polega tylko na siedzeniu w bezpiecznych koszarach. Postanowiła być twarda, żeby jej strach nie przeniósł się na synów - 10-letniego Tomasza i 8-letniego Michała. I radzi sobie: we wrześniu wykupiła mieszkanie na wojskowym osiedlu przy ulicy Klee-berga w Szczecinie. Teraz będzie robić remont. To Edyta Gąsiorowska zaalarmowała media, że generalicja i rząd nie wywiązują się z obietnicy zapewnienia rodzinom chociaż piętnastominutowego kontaktu z żołnierzami w Iraku. Poskutkowało, kontakty - nawet dwa razy dziennie - nie są już żadnym problemem. - Możliwość porozmawiania z rodziną w kraju dobrze wpływa na samopoczucie żołnierzy służących w misjach. Sprawia, że są skoncentrowani, nie robią głupstw, nie zaniedbują procedur - mówi płk Stanisław Ilnicki, psychiatra z Wojskowego Instytutu Medycznego.
Babskie Centrum Dowodzenia
Polscy żołnierze uczestniczą w misjach wojskowych już od pół wieku. I nasze kontyngenty należą do tych, w których zdarza się najmniej śmiertelnych ofiar podczas służby. Władze wojskowe uznały, że skoro nie ma wielu ofiar, rodziny nie mają większych problemów, więc nie trzeba im pomagać. - Dotychczas władze wojskowe uważały, że jeżeli żołnierze dobrze zarabiają, to wystarczy, i żadna opieka nad ich rodzinami nie jest potrzebna. To się zmieniło po wojnie w byłej Jugosławii, kiedy wreszcie zauważono, jakiemu stresowi poddawane są rodziny "misjonarzy". Wtedy odkryto, że Amerykanie i Brytyjczycy mają i stosują świetne programy pomocowe. Okazało się też, że nasze kobiety są zaradniejsze od wojskowych i same zaczęły się organizować, pomagać sobie, doradzać - mówi płk Stanisław Ilnicki.
- Przed wyjazdem do Iraku Zbyszek był pół roku w Afganistanie. Wtedy nauczyłam się, że jedyną receptą na stres jest dzień wypełniony do granic możliwości zajęciami. Wtedy nie ma czasu na rozmyślania o ryzyku, nie ma czasu na strach - opowiada Joanna Sawula z Brzegu Dolnego, żona starszego sierżanta sztabowego Zbigniewa Sawuli. - Ja trzymam za nich kciuki i rozładowuję napięcie, na przykład myjąc okna - mówi Jadwiga Sioma z Brzegu Dolnego, nieformalny szef Babskiego Centrum Dowodzenia, czyli sztabu stworzonego przez żony naszych żołnierzy w Iraku. Sioma pierwsza, na własną rękę, nauczyła się, jak pomagać żonom "misjonarzy". Obecnie jest doradcą grupy wojskowych psychologów opiekujących się rodzinami żołnierzy z polskiego kontyngentu w Iraku.
Polowa Akademia Wojskowa
Zanim Andrzej Ćwiek pojechał do Iraku, wraz z żoną zrobił bilans zysków i strat. Po stronie strat było niebezpieczeństwo śmierci, rozłąka, stres żony oraz 11-letniego syna Darka i 10-letniej córki Moniki. Po stronie zysków najważniejsze były pieniądze, ale liczyło się też to, że służba w Iraku jest swoistą polową akademią wojskową. Andrzej Ćwiek wiedział, że po takiej szkole będzie mu łatwiej awansować, będzie sobie lepiej radził po przejściu do cywila. W rozmowach z żoną potwierdza, że irackie doświadczenia są nie do przecenienia.
Dla Ćwieków i rodzin innych polskich żołnierzy służących w Iraku ta misja oznacza ogromny skok w dochodach. Ćwiek zarabiał w Polsce 1800 zł, a obecnie jego żona otrzymuje oprócz tego tzw. dodatek wojenny w wysokości 1200 dolarów (około 5 tys. zł). - Gdy z dnia na dzień zarobki wzrastają aż czterokrotnie, a w dodatku nie ma męża przy boku, trzeba bardzo uważać, by woda sodowa nie uderzyła do głowy, by nie zacząć szaleć z wydatkami - mówi Joanna Diedtrich. Jej mąż Tomasz wyjechał do Iraku jeden z pierwszych. W czerwcu najpierw trafił do Kuwejtu, a po tygodniu do Karbali, gdzie zajmował się przygotowaniem bazy dla naszych żołnierzy. Obecnie pomaga tworzyć nowe irackie siły zbrojne. Joanna Diedtrich ma świadomość, że musi teraz odkładać pieniądze, bo służba w Iraku nie będzie trwać wiecznie. Odkłada także dlatego, że wie, ile te wyższe dochody kosztują męża i całą rodzinę.
MĄŻ (nie)wirtualny
Andrzej Ćwiek w domowym komputerze pozostawił żonie wygaszacz w postaci napisu "Pamiętaj o mnie". - Staram się, żeby Andrzej nie czuł, że ma wirtualną żonę, a ja wirtualnego męża. Często wysyłam mu e-maile pełne drobiazgowych opisów tego, co się tu z nami dzieje, jak dzieciom idzie w szkole. On z kolei opisuje takie z pozoru błahe sprawy, jak to, co je. W ten sposób mamy poczucie, że prowadzimy codziennie rozmowy jak w kuchni przy stole - opowiada Dorota Ćwiek.
Edyta Gąsiorowska na co dzień sobie radzi, ale boi się świąt, bo po raz pierwszy od ślubu spędzi je bez męża. Tego samego obawia się Jad-wiga Sioma. Uważa, że święta Bożego Narodzenia będą dla rodzin naszych "misjonarzy" krytycznym momentem rozłąki. Jadwiga Sioma radzi swoim koleżankom, by urządziły Wigilię online. Dowiedziała się, że będzie to technicznie możliwe.
Żony naszych żołnierzy w Iraku musiały się nauczyć radzić sobie z awariami domowego sprzętu. Dorota Ćwiek żartuje, że zawarła bliską znajomość ze śrubokrętami, kablami czy płynami hamulcowymi. Zamiast męża pomaga synowi w fizyce, więc mimochodem opanowała na przykład lutowanie.
KieŁbasa lepsza od seksu
Na razie nasi żołnierze zapewniają, że najmniej brakuje im seksu. - Kiedy pojawiły się informacje, że do naszych baz w Iraku wybierają się panie Klaudia Figura i Asia Blondi z erotycznym show, Andrzej żartował, że gołych panienek mają bez liku w pismach dostępnych na bazarach. Przekonywał, że tak naprawdę marzą o paczce z dobrą polską kiełbasą, schabowym czy wędzonym boczkiem - mówi Dorota Ćwiek.
- Kiedy się żegnaliśmy, powiedziałam, żeby nigdy we mnie nie zwątpił - nawet w chwilach największej słabości, gdyby koledzy żartowali sobie z niewiernych żon - opowiada Edyta Gąsiorowska. Jadwiga Sioma twierdzi, że kłopoty z dochowaniem wierności w rodzinach żołnierskich zdarzają się rzadko. Tłumaczy to w przewrotny sposób: "Miasteczka garnizonowe to miejsca, gdzie ludzie się znają, więc skok w bok natychmiast wyszedłby na jaw". Zdaniem płk. Ilnickiego, to, że w garnizonach wszyscy się znają, jest bardzo ważne dla rodzin. Takie społeczności działają jak swego rodzaju grupy wsparcia. Ilnicki podkreśla jednak, że żony naszych żołnierzy zachowują wysokie morale - uznały, że byłoby czymś strasznym zdradzić męża, który ryzykuje życie.
Irena Rudzińska, matka Edyty Gąsiorowskiej, uważa, że jej córce nie brakuje seksu, lecz bliskości męża. Dlatego schudła, zmizerniała, znajduje sobie dodatkowe zajęcia, na przykład lekcje angielskiego.
Do 6 listopada, gdy zginął major Hieronim Kupczyk, żony, matki i narzeczone naszych żołnierzy żyły w strachu, ale miały nadzieję, że najgorsze się nie zdarzy. Teraz może się zdarzyć każdej z nich.
Hieronim Kupczyk (1959-2003) |
---|
Żył głośno i wesoło, bo był pogodnym, przyjaznym człowiekiem - mówią o majorze Hieronimie Kupczyku jego znajomi ze Szczecina. Często wybuchał głośnym, rozpoznawalnym z daleka śmiechem. Jeździł lanosem, a jego hobby była mechanika: każde urządzenie domowe czy samochód naprawiał i czyścił, by - jak mawiał - "było lepsze niż z fabryki". Pochodził z Ostrowa Wielkopolskiego. Całe dorosłe życie spędził w mundurze. Skończył Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Pancernych w Poznaniu. Karierę w XII Dywizji (potem Brygadzie) Zmechanizowanej w Szczecinie rozpoczął jako dowódca plutonu czołgów. Potem dowodził kompanią i batalionem, był pełnomocnikiem ds. ochrony informacji niejawnych. Ochroną tajemnic wojskowych zajmował się również w Iraku. Brał też udział w naborze i szkoleniu Irakijczyków do organizowanego właśnie systemu irackiej obrony cywilnej. Mówił biegle po angielsku. Jego żona Jolanta jest księgową w macierzystej jednostce - XII Brygadzie Zmechanizowanej. 22-letnia córka Marta studiuje ocea-nologię na Politechnice Szczecińskiej. |
Więcej możesz przeczytać w 46/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.