Możemy się stać trzecim producentem butów w Europie
Kiedy największy na świecie producent i sprzedawca detaliczny obuwia Bata Shoe Organization (dziś firma kanadyjska, choć założona prawie 110 lat temu w czeskim Zlinie) otwierał pierwsze sklepy w Polsce, niemal 100 proc. sprzedawanych w nich butów stanowiły modele importowane z Włoch. - Dziś co najmniej jedną trzecią naszych wyrobów produkują miejscowe zakłady. Z roku na rok ich udział w całej sprzedaży rośnie, a damskie sandały z Polski trafiają już m.in. do Mediolanu - mówi Bogusław Podniesiński, szef rady nadzorczej Bata Poland. Pod koniec 2003 r. stworzone w Polsce kolekcje obuwia po raz pierwszy zostaną zaprezentowane podczas wewnętrznego konkursu koncernu w Padwie, gdzie porównywane będą z butami z fabryk we Włoszech czy Hiszpanii. Również koncern Hugo Boss sprzedaje na Zachodzie buty zamawiane w dużej części we włoskiej firmie, która z kolei zleca krojenie skór na buty, ich szycie i produkcję cholewek polskim zakładom.
W listopadzie przy Kudamstrasse w Berlinie otworzy podwoje sklep obuwniczy słupskiej firmy Gino Rossi. Równocześnie spółka rozpoczyna podbój Skandynawii i Czech, a w ciągu trzech lat chce stworzyć sieć salonów w USA i Kanadzie, podwajając liczbę eleganckich butików pod własnym szyldem (dziś ma ich 56 w galeriach handlowych w największych miastach Polski). Dziecięce buciki Bartka z Mińska Mazowieckiego i grudziądzkiej firmy Lemigo zdobywają uznanie m.in. amerykańskich klientów. Zachodni eksperci wojskowi za jedne z najlepszych na świecie butów bojowych (tzw. combat) uznali zaś niedawno obuwie produkowane przez Kupczak Products z Kalisza, które noszą m.in. polscy oficerowie w Iraku.
W ciągu ostatnich kilku lat Ryłko, Wojas, Juma, Nord i wiele innych zakładów z około 400 większych polskich prywatnych fabryk obuwia zainwestowało łącznie około 100 mln USD w nowoczesne maszyny i projekty kolekcji. Dzięki temu dziś ponad 60 proc. ich butów trafia na eksport, coraz częściej na wymagające rynki Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii czy USA.
Trzewik antyminowy
Wiesław Wojas, choć ukończył AGH i chciał pracować w górnictwie, na szycie butów był chyba skazany: szewcami byli jego dziadek, ojciec, a okolice Kalwarii Zebrzydowskiej, skąd pochodzi, to jedna z polskich "skórzanych dolin". Przed laty miał stworzyć spółkę z przedstawicielami wiedeńskiego oddziału Adidasa, lecz biznes nie wypalił. Austriacy sami założyli u nas firmę i szybko zbankrutowali. Tymczasem w trzewikach z Zakładu Produkcyjno-Handlowego Wojas w Nowym Targu chodzą dziś żołnierze Bundes-wehry, produkowane tam eleganckie pantofle noszą Polacy, Irlandczycy, Niemcy, Węgrzy czy Rosjanie, a nastoletni fani hip hopu - przyzwoitej klasy półbuty o bardziej sportowym charakterze (firma produkuje 600-700 tys. par rocznie).
Jeszcze przed pięciu laty krajowi albo zagraniczni odbiorcy reklamowali u polskich wytwórców nawet 30 proc. zamówionych butów. Obecnie - 1-2 proc. Rewolucji w krajowym obuwnictwie dokonali prywatni przedsiębiorcy oraz wolny rynek. Firmy przebojem zdobywające dziś klientów wyrosły często na gruzach państwowych molochów. Wojas szyje buty w halach upadłych Nowotarskich Zakładów Przemysłu Skórzanego Podhale. Łódzki But-S Zbigniewa Smyczka w 1997 r. przejął słupską Fabrykę Obuwia Alka (20 lat temu zatrudniała ponad 3000 ludzi i co roku szyła kilka milionów par kiepskich butów). Dziś But-S jest największym w Polsce producentem obuwia damskiego - w zakładach w Łodzi i Słupsku wytwarza około miliona par butów rocznie, z czego trzecia część trafia na eksport. - W błyskawicznym tempie nadrabiamy zaległości we wszystkich segmentach produkcji, zwłaszcza w obuwiu damskim. Technologia produkcji butów dla kobiet jest znacznie bardziej skomplikowana niż obuwia męskiego i wcześniej była piętą achillesową naszej branży skórzanej. Teraz uczyniliśmy z tego dochodowy biznes - mówi Podniesiński. Krajowe firmy coraz częściej wygrywają też walkę o stopy dzieci i portfele ich rodziców. Firma Bartek sprzedaje co roku ponad 450 tys. par dziecięcych bucików; eksportuje je m.in. do USA, Austrii i Szwecji.
Bracia Bogusław i Dariusz Kupczakowie z Kalisza postawili na obuwie specjalistyczne, robione na zlecenie, i doprowadzili jego produkcję do perfekcji. W ich trzewikach - czego dowiodły testy przeprowadzone przez polski Grom i siły specjalne kilku armii NATO - żołnierz może stać kilka godzin w wodzie, nie mocząc nóg, a dzięki systemowi gore-tex nie marzną mu stopy. - Jeszcze rok, dwa i pod względem technologii zostawimy światowych konkurentów daleko w tyle - twierdzi prezes firmy Bogusław Kupczak. Teraz na zlecenie jednej z zachodnich armii jego projektanci udoskonalają... buty antyminowe, chroniące nogi przed odłamkami min przeciwpiechotnych. Prywatni klienci, miłośnicy militariów, mogą kupić buty Kupczaków jedynie drogą wysyłkową (po 800-1000 zł za parę). Dla Lubelskich Zakładów Przemysłu Skórzanego Protektor (produkują 200 tys. par butów rocznie) - uczestniczących w przetargach organizowanych przez wojsko - ważna jest natomiast sprzedaż detaliczna. Tak zwane glany w cenie około 200 zł, robione przez Protektora, kupują chętnie młodzi ludzie, którzy znają je pod marką gdańskiej spółki Hea-vy Duty. Do sklepów na Wyspach Brytyjskich trafiają jako buty tamtejszych producentów.
Z ziemi wŁoskiej do Polski
Kiedy w 1992 r. Maciej Fedorowicz zakładał wraz z przyjaciółmi firmę Gino Rossi, pomysł, by sprzedawać Polakom buty po 250-500 zł i więcej wydawał się szalony. Słupska spółka zdobyła już jednak około 15 proc. polskiego rynku butów dla klasy średniej. Nazwę swą wzięła od nazwiska jego ze wspólników - Włocha, który przyjechał do nas z doświadczeniem w branży obuwniczej i kapitałem do zainwestowania. Wspólnicy zaczynali z dwudziestoma pracownikami od produkcji czterech modeli męskich pantofli, do których kopyta i maszyny sprowadzili z Włoch. Dziś Gino Rossi na każdy sezon przygotowuje ponad 600 modeli (rocznie sprzedaje 300-400 tys. par butów za prawie 80 mln zł)!
Branża obuwnicza zawdzięcza swój renesans przede wszystkim wprowadzeniu modnego wzornictwa i nowym technologiom produkcji. - Z kilkudziesięciu modeli w kolekcji bestsellerami staje się cztery, pięć, ale każdy z nich sprzedaje się w kilkudziesięciu tysiącach par - tłumaczy Wojas. Polacy nie usiłują wymyślić prochu, bo ton modzie obuwniczej nadają od stuleci Włosi, z powodzeniem broniący swej pozycji przed zakusami konkurencji z Hiszpanii i Portugalii. Takie marki, jak Salvatore Ferragamo, Prada lub Sergio Rossi, stały się synonimami jakości, ale również doskonałej stylistyki. Polskich mistrzów w tym fachu brakuje (wydział projektowania obuwia ostał się chyba tylko na Politechnice Radomskiej). - Współpracujemy z kilkoma projektantami włoskimi i hiszpańskimi. Co roku wraz z mężem jeździmy też na prestiżowe targi obuwnicze w Mediolanie, Düsseldorfie, Bolonii i Moskwie, gdzie podpatrujemy trendy - przyznaje Agnieszka Kubiak, tworząca kolekcje damskiego obuwia w firmie Juma z Sieradza. Ta powstała zaledwie cztery lata temu firma rodzinna (prezesem jest Jerzy Kubiak, córka Iwona nadzoruje sprzedaż) produkuje rocznie ponad 240 tys. par damskiego obuwia Juma i - od 2003 r. - Natty. 60 proc. jej wyrobów trafia pod własnymi markami za granicę: do Rosji, państw bałtyckich, na Ukrainę, do Szwecji i Kanady.
Na ŚredniĄ stopĘ
Za czasów PRL produkowaliśmy 120 mln par butów rocznie, ale "piąta na świecie potęga obuwnicza" wciskała klientom zgrzebny, rozlatujący się chłam. Dziś polskie zakłady szyją o ponad połowę mniej butów (ponad 50 mln par rocznie), lecz nie odstają od światowej czołówki. - Nasze zakłady stały się teraz bardzo elastyczne. Gdy obserwujemy, że jakiś model staje się hitem na rynku, możemy zamówić dodatkową partię towaru i otrzymamy go najpóźniej w ciągu dwóch tygodni. Z Dalekiego Wschodu taki transport trafiłby do Europy już po sezonie - zauważa Podniesiński.
Wyniki branży obuwniczej w tym roku są najlepsze od 1997 r. Wiele firm rozwinęło produkcję dzięki współpracy z dużymi sieciami, takimi jak CCC (Cena Czyni Cuda) z Polkowic czy warszawski Kameleon albo Ambra. Otworzyły one w Polsce już po kilkaset salonów obuwniczych i znaczną część asortymentu zamawiają u rodzimych wytwórców. Jeśli liczyć wszystkie firmy (również zakłady rzemieślnicze i mniejsze spółki zatrudniające do 70 osób), w Polsce produkcją butów para się - według Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego - nawet kilka tysięcy przedsiębiorców. Szansę na współpracę ze światowymi potentatami obuwniczymi ma przynajmniej kilkudziesięciu, na stworzenie silnej, rozpoznawalnej w kraju marki - kilkunastu. Liderzy, jak Gino Rossi, mogą nawet wypromować własne marki na zachodnioeuropejskich rynkach. Jeśli eksport do państw unii i na wschód wciąż będzie rósł, za kilka lat możemy stać się czwartym, trzecim producentem obuwia dla przedstawicieli klasy średniej w Europie.
W listopadzie przy Kudamstrasse w Berlinie otworzy podwoje sklep obuwniczy słupskiej firmy Gino Rossi. Równocześnie spółka rozpoczyna podbój Skandynawii i Czech, a w ciągu trzech lat chce stworzyć sieć salonów w USA i Kanadzie, podwajając liczbę eleganckich butików pod własnym szyldem (dziś ma ich 56 w galeriach handlowych w największych miastach Polski). Dziecięce buciki Bartka z Mińska Mazowieckiego i grudziądzkiej firmy Lemigo zdobywają uznanie m.in. amerykańskich klientów. Zachodni eksperci wojskowi za jedne z najlepszych na świecie butów bojowych (tzw. combat) uznali zaś niedawno obuwie produkowane przez Kupczak Products z Kalisza, które noszą m.in. polscy oficerowie w Iraku.
W ciągu ostatnich kilku lat Ryłko, Wojas, Juma, Nord i wiele innych zakładów z około 400 większych polskich prywatnych fabryk obuwia zainwestowało łącznie około 100 mln USD w nowoczesne maszyny i projekty kolekcji. Dzięki temu dziś ponad 60 proc. ich butów trafia na eksport, coraz częściej na wymagające rynki Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii czy USA.
Trzewik antyminowy
Wiesław Wojas, choć ukończył AGH i chciał pracować w górnictwie, na szycie butów był chyba skazany: szewcami byli jego dziadek, ojciec, a okolice Kalwarii Zebrzydowskiej, skąd pochodzi, to jedna z polskich "skórzanych dolin". Przed laty miał stworzyć spółkę z przedstawicielami wiedeńskiego oddziału Adidasa, lecz biznes nie wypalił. Austriacy sami założyli u nas firmę i szybko zbankrutowali. Tymczasem w trzewikach z Zakładu Produkcyjno-Handlowego Wojas w Nowym Targu chodzą dziś żołnierze Bundes-wehry, produkowane tam eleganckie pantofle noszą Polacy, Irlandczycy, Niemcy, Węgrzy czy Rosjanie, a nastoletni fani hip hopu - przyzwoitej klasy półbuty o bardziej sportowym charakterze (firma produkuje 600-700 tys. par rocznie).
Jeszcze przed pięciu laty krajowi albo zagraniczni odbiorcy reklamowali u polskich wytwórców nawet 30 proc. zamówionych butów. Obecnie - 1-2 proc. Rewolucji w krajowym obuwnictwie dokonali prywatni przedsiębiorcy oraz wolny rynek. Firmy przebojem zdobywające dziś klientów wyrosły często na gruzach państwowych molochów. Wojas szyje buty w halach upadłych Nowotarskich Zakładów Przemysłu Skórzanego Podhale. Łódzki But-S Zbigniewa Smyczka w 1997 r. przejął słupską Fabrykę Obuwia Alka (20 lat temu zatrudniała ponad 3000 ludzi i co roku szyła kilka milionów par kiepskich butów). Dziś But-S jest największym w Polsce producentem obuwia damskiego - w zakładach w Łodzi i Słupsku wytwarza około miliona par butów rocznie, z czego trzecia część trafia na eksport. - W błyskawicznym tempie nadrabiamy zaległości we wszystkich segmentach produkcji, zwłaszcza w obuwiu damskim. Technologia produkcji butów dla kobiet jest znacznie bardziej skomplikowana niż obuwia męskiego i wcześniej była piętą achillesową naszej branży skórzanej. Teraz uczyniliśmy z tego dochodowy biznes - mówi Podniesiński. Krajowe firmy coraz częściej wygrywają też walkę o stopy dzieci i portfele ich rodziców. Firma Bartek sprzedaje co roku ponad 450 tys. par dziecięcych bucików; eksportuje je m.in. do USA, Austrii i Szwecji.
Bracia Bogusław i Dariusz Kupczakowie z Kalisza postawili na obuwie specjalistyczne, robione na zlecenie, i doprowadzili jego produkcję do perfekcji. W ich trzewikach - czego dowiodły testy przeprowadzone przez polski Grom i siły specjalne kilku armii NATO - żołnierz może stać kilka godzin w wodzie, nie mocząc nóg, a dzięki systemowi gore-tex nie marzną mu stopy. - Jeszcze rok, dwa i pod względem technologii zostawimy światowych konkurentów daleko w tyle - twierdzi prezes firmy Bogusław Kupczak. Teraz na zlecenie jednej z zachodnich armii jego projektanci udoskonalają... buty antyminowe, chroniące nogi przed odłamkami min przeciwpiechotnych. Prywatni klienci, miłośnicy militariów, mogą kupić buty Kupczaków jedynie drogą wysyłkową (po 800-1000 zł za parę). Dla Lubelskich Zakładów Przemysłu Skórzanego Protektor (produkują 200 tys. par butów rocznie) - uczestniczących w przetargach organizowanych przez wojsko - ważna jest natomiast sprzedaż detaliczna. Tak zwane glany w cenie około 200 zł, robione przez Protektora, kupują chętnie młodzi ludzie, którzy znają je pod marką gdańskiej spółki Hea-vy Duty. Do sklepów na Wyspach Brytyjskich trafiają jako buty tamtejszych producentów.
Z ziemi wŁoskiej do Polski
Kiedy w 1992 r. Maciej Fedorowicz zakładał wraz z przyjaciółmi firmę Gino Rossi, pomysł, by sprzedawać Polakom buty po 250-500 zł i więcej wydawał się szalony. Słupska spółka zdobyła już jednak około 15 proc. polskiego rynku butów dla klasy średniej. Nazwę swą wzięła od nazwiska jego ze wspólników - Włocha, który przyjechał do nas z doświadczeniem w branży obuwniczej i kapitałem do zainwestowania. Wspólnicy zaczynali z dwudziestoma pracownikami od produkcji czterech modeli męskich pantofli, do których kopyta i maszyny sprowadzili z Włoch. Dziś Gino Rossi na każdy sezon przygotowuje ponad 600 modeli (rocznie sprzedaje 300-400 tys. par butów za prawie 80 mln zł)!
Branża obuwnicza zawdzięcza swój renesans przede wszystkim wprowadzeniu modnego wzornictwa i nowym technologiom produkcji. - Z kilkudziesięciu modeli w kolekcji bestsellerami staje się cztery, pięć, ale każdy z nich sprzedaje się w kilkudziesięciu tysiącach par - tłumaczy Wojas. Polacy nie usiłują wymyślić prochu, bo ton modzie obuwniczej nadają od stuleci Włosi, z powodzeniem broniący swej pozycji przed zakusami konkurencji z Hiszpanii i Portugalii. Takie marki, jak Salvatore Ferragamo, Prada lub Sergio Rossi, stały się synonimami jakości, ale również doskonałej stylistyki. Polskich mistrzów w tym fachu brakuje (wydział projektowania obuwia ostał się chyba tylko na Politechnice Radomskiej). - Współpracujemy z kilkoma projektantami włoskimi i hiszpańskimi. Co roku wraz z mężem jeździmy też na prestiżowe targi obuwnicze w Mediolanie, Düsseldorfie, Bolonii i Moskwie, gdzie podpatrujemy trendy - przyznaje Agnieszka Kubiak, tworząca kolekcje damskiego obuwia w firmie Juma z Sieradza. Ta powstała zaledwie cztery lata temu firma rodzinna (prezesem jest Jerzy Kubiak, córka Iwona nadzoruje sprzedaż) produkuje rocznie ponad 240 tys. par damskiego obuwia Juma i - od 2003 r. - Natty. 60 proc. jej wyrobów trafia pod własnymi markami za granicę: do Rosji, państw bałtyckich, na Ukrainę, do Szwecji i Kanady.
Na ŚredniĄ stopĘ
Za czasów PRL produkowaliśmy 120 mln par butów rocznie, ale "piąta na świecie potęga obuwnicza" wciskała klientom zgrzebny, rozlatujący się chłam. Dziś polskie zakłady szyją o ponad połowę mniej butów (ponad 50 mln par rocznie), lecz nie odstają od światowej czołówki. - Nasze zakłady stały się teraz bardzo elastyczne. Gdy obserwujemy, że jakiś model staje się hitem na rynku, możemy zamówić dodatkową partię towaru i otrzymamy go najpóźniej w ciągu dwóch tygodni. Z Dalekiego Wschodu taki transport trafiłby do Europy już po sezonie - zauważa Podniesiński.
Wyniki branży obuwniczej w tym roku są najlepsze od 1997 r. Wiele firm rozwinęło produkcję dzięki współpracy z dużymi sieciami, takimi jak CCC (Cena Czyni Cuda) z Polkowic czy warszawski Kameleon albo Ambra. Otworzyły one w Polsce już po kilkaset salonów obuwniczych i znaczną część asortymentu zamawiają u rodzimych wytwórców. Jeśli liczyć wszystkie firmy (również zakłady rzemieślnicze i mniejsze spółki zatrudniające do 70 osób), w Polsce produkcją butów para się - według Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego - nawet kilka tysięcy przedsiębiorców. Szansę na współpracę ze światowymi potentatami obuwniczymi ma przynajmniej kilkudziesięciu, na stworzenie silnej, rozpoznawalnej w kraju marki - kilkunastu. Liderzy, jak Gino Rossi, mogą nawet wypromować własne marki na zachodnioeuropejskich rynkach. Jeśli eksport do państw unii i na wschód wciąż będzie rósł, za kilka lat możemy stać się czwartym, trzecim producentem obuwia dla przedstawicieli klasy średniej w Europie.
Więcej możesz przeczytać w 46/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.