Rozmowa z Vojislavem Koštunicą, byłym prezydentem Jugosławii, liderem Demokratycznej Partii Serbii
Dominika Ćosić: Czy w przededniu wyborów prezydenckich Serbowie czują się obywatelami wolnego świata?
Vojislav Koštunica: Serbię i Czarnogórę przyjęto do międzynarodowych instytucji, m.in. do ONZ, z których były wykluczone, a także do organizacji, do których wcześniej nie należały, na przykład do Rady Europy. Poprawiły się nasze stosunki z sąsiadami, zwłaszcza z innymi byłymi republikami jugosłowiańskimi - Chorwacją, Bośnią i Hercegowiną, Słowenią, a także z Albanią. Powstrzymano proces dalszego rozpadu państwa. Udało nam się też uporać z powstaniem na południu Serbii, które wybuchło trzy lata temu. Kryzys zażegnano m.in. dzięki umożliwieniu Albańczykom uczestniczenia w pracach instytucji lokalnych w Bujanovacu i Pres�evie. Nawiązaliśmy kontakty z administracją ONZ w Kosowie. Nie uchwalono jednak nowej konstytucji, w efekcie reformy są przeprowadzane na podstawie ustawy zasadniczej, wprowadzonej przed rozpadem Jugosławii i przed ustanowieniem systemu wielopartyjnego.
- Zamach na premiera Zorana Dzindzicia dowiódł, że zanika granica między światem przestępczym a politycznym.
- Wojny i sankcje gospodarcze poprzedniej dekady były świetną pożywką dla kryminalistów. Milos�ević kontrolował mafię i miał powiązania z poszczególnymi klanami gangsterskimi. Za jego rządów wyłoniła się grupa potężnych biznesmenów - serbskich oligarchów - kontrolujących polityków, kupujących mandaty poselskie, korzystne dla siebie ustawy oraz przekupujących sędziów i prokuratorów. Na mojej ojczyźnie wciąż kładzie się długi cień dyktatora. Po obaleniu reżimu nowa władza straciła kontrolę nad mafią. Mafiosi wykorzystali to, zwiększając wpływy i tworząc swoistą parawładzę. Niestety, w Serbii powszechnie aprobowane jest jawne lekceważenie prawa. W każdym kraju zdarzają się afery i oszustwa, ale tylko tu są one dobrze widziane, a władza chwali się oszukiwaniem prawa. I odwrotnie - ci, którzy szanują prawo, są pogardliwie nazywani legalistami.
- Wyśmiewa się też i wyszydza trybunał w Hadze?
- Ustawa, która umożliwiła władzy serbskiej współpracę z Hagą, została przyjęta półtora roku temu. Inna kwestia to sam trybunał, który uznaje tak zwaną wybiórczą sprawiedliwość. W każdej wojnie winni i ofiary są po wszystkich stronach. W czasie wojen w Bośni, Chorwacji i Kosowie zbrodnie popełniali zarówno Serbowie, Chorwaci, Bośniacy, jak i Albańczycy. Tymczasem przed sąd w Hadze trafiają głównie Serbowie, tak jakby tylko oni mieli krew na rękach.
- Będąc niedawno w Kosowie, mogłam się przekonać, że wspólna, pokojowa egzystencja Serbów i Albańczyków to fikcja.
- Sytuacja Serbów, którzy tam mieszkają - a zostali głównie starcy i biedota - jest tragiczna. Serbowie nie mają swobody przemieszczania się, poczucia bezpieczeństwa; zabójstwa i porwania są na porządku dziennym. Większość Serbów żyje w enklawach, które przypominają getta. Ale te getta dają przynajmniej namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Ci, którzy mieszkają poza enklawami, muszą się liczyć z ciągłym zagrożeniem życia. Wspólnota międzynarodowa nie ma pomysłu na rozwiązanie problemu. Niedawno rozmawiałem z pierwszym administratorem Kosowa Bernardem Kouchnerem i negocjatorem Richardem Holbrookiem. Powiedzieli, że Serbia może wejść do Europy, ale bez Kosowa. Jest to rozwiązanie, które tak naprawdę nie rozwiązuje problemów, a wręcz je potęguje. To propozycja, która legalizuje czystki etniczne, łamanie praw człowieka i zbrodnie popełniane w Kosowie. Pojawiają się następne pytania: Co zrobić z uchodźcami? Jak Kosowo wejdzie do Europy? I jak secesja prowincji wpłynęłaby na sytuację na całych Bałkanach, czy nie ożywiłaby separatystycznych dążeń Albańczyków z zachodniej Macedonii i południowej Serbii?
- A jakie pan ma rozwiązanie?
- Zgodnie z formułą "standardy przed przepisami" trzeba umożliwić wysiedlonym Serbom i innym nie-Albańczykom powrót do Kosowa. Łączy się to z zapewnieniem im odpowiednich warunków do życia i pracy, dachu nad głową, bezpieczeństwa oraz poszanowania ich praw. Gdy mowa o przyszłym statusie Kosowa, to - moim zdaniem - najlepszym rozwiązaniem jest wysoki stopień autonomii z jednoczesnym utrzymaniem więzi z Belgradem.
Vojislav Koštunica: Serbię i Czarnogórę przyjęto do międzynarodowych instytucji, m.in. do ONZ, z których były wykluczone, a także do organizacji, do których wcześniej nie należały, na przykład do Rady Europy. Poprawiły się nasze stosunki z sąsiadami, zwłaszcza z innymi byłymi republikami jugosłowiańskimi - Chorwacją, Bośnią i Hercegowiną, Słowenią, a także z Albanią. Powstrzymano proces dalszego rozpadu państwa. Udało nam się też uporać z powstaniem na południu Serbii, które wybuchło trzy lata temu. Kryzys zażegnano m.in. dzięki umożliwieniu Albańczykom uczestniczenia w pracach instytucji lokalnych w Bujanovacu i Pres�evie. Nawiązaliśmy kontakty z administracją ONZ w Kosowie. Nie uchwalono jednak nowej konstytucji, w efekcie reformy są przeprowadzane na podstawie ustawy zasadniczej, wprowadzonej przed rozpadem Jugosławii i przed ustanowieniem systemu wielopartyjnego.
- Zamach na premiera Zorana Dzindzicia dowiódł, że zanika granica między światem przestępczym a politycznym.
- Wojny i sankcje gospodarcze poprzedniej dekady były świetną pożywką dla kryminalistów. Milos�ević kontrolował mafię i miał powiązania z poszczególnymi klanami gangsterskimi. Za jego rządów wyłoniła się grupa potężnych biznesmenów - serbskich oligarchów - kontrolujących polityków, kupujących mandaty poselskie, korzystne dla siebie ustawy oraz przekupujących sędziów i prokuratorów. Na mojej ojczyźnie wciąż kładzie się długi cień dyktatora. Po obaleniu reżimu nowa władza straciła kontrolę nad mafią. Mafiosi wykorzystali to, zwiększając wpływy i tworząc swoistą parawładzę. Niestety, w Serbii powszechnie aprobowane jest jawne lekceważenie prawa. W każdym kraju zdarzają się afery i oszustwa, ale tylko tu są one dobrze widziane, a władza chwali się oszukiwaniem prawa. I odwrotnie - ci, którzy szanują prawo, są pogardliwie nazywani legalistami.
- Wyśmiewa się też i wyszydza trybunał w Hadze?
- Ustawa, która umożliwiła władzy serbskiej współpracę z Hagą, została przyjęta półtora roku temu. Inna kwestia to sam trybunał, który uznaje tak zwaną wybiórczą sprawiedliwość. W każdej wojnie winni i ofiary są po wszystkich stronach. W czasie wojen w Bośni, Chorwacji i Kosowie zbrodnie popełniali zarówno Serbowie, Chorwaci, Bośniacy, jak i Albańczycy. Tymczasem przed sąd w Hadze trafiają głównie Serbowie, tak jakby tylko oni mieli krew na rękach.
- Będąc niedawno w Kosowie, mogłam się przekonać, że wspólna, pokojowa egzystencja Serbów i Albańczyków to fikcja.
- Sytuacja Serbów, którzy tam mieszkają - a zostali głównie starcy i biedota - jest tragiczna. Serbowie nie mają swobody przemieszczania się, poczucia bezpieczeństwa; zabójstwa i porwania są na porządku dziennym. Większość Serbów żyje w enklawach, które przypominają getta. Ale te getta dają przynajmniej namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Ci, którzy mieszkają poza enklawami, muszą się liczyć z ciągłym zagrożeniem życia. Wspólnota międzynarodowa nie ma pomysłu na rozwiązanie problemu. Niedawno rozmawiałem z pierwszym administratorem Kosowa Bernardem Kouchnerem i negocjatorem Richardem Holbrookiem. Powiedzieli, że Serbia może wejść do Europy, ale bez Kosowa. Jest to rozwiązanie, które tak naprawdę nie rozwiązuje problemów, a wręcz je potęguje. To propozycja, która legalizuje czystki etniczne, łamanie praw człowieka i zbrodnie popełniane w Kosowie. Pojawiają się następne pytania: Co zrobić z uchodźcami? Jak Kosowo wejdzie do Europy? I jak secesja prowincji wpłynęłaby na sytuację na całych Bałkanach, czy nie ożywiłaby separatystycznych dążeń Albańczyków z zachodniej Macedonii i południowej Serbii?
- A jakie pan ma rozwiązanie?
- Zgodnie z formułą "standardy przed przepisami" trzeba umożliwić wysiedlonym Serbom i innym nie-Albańczykom powrót do Kosowa. Łączy się to z zapewnieniem im odpowiednich warunków do życia i pracy, dachu nad głową, bezpieczeństwa oraz poszanowania ich praw. Gdy mowa o przyszłym statusie Kosowa, to - moim zdaniem - najlepszym rozwiązaniem jest wysoki stopień autonomii z jednoczesnym utrzymaniem więzi z Belgradem.
BaŁkaŃska ruletka |
---|
41 proc. ankietowanych Serbów negatywnie ocenia reformy wprowadzane przez byłą opozycję, przeciwnego zdania jest 31 proc. pytanych. Największą sympatią społeczną cieszy się Vojislav Koštunica, choć on także stracił na popularności (nie kandyduje w wyborach prezydenckich, uważając, że "nie rozwiążą one zasadniczych problemów Serbii"). Teoretycznie największe szanse w zaplanowanych na 16 listopada wyborach mają: prof. Dragoljub Mićunović, Tomislav Nikolić z Serbskiej Partii Radykalnej i socjalista Dragan Tomić. Komentatorzy uważają, że ostateczna walka rozegra się między Mićunoviciem i Nikoliciem prezentującymi dwa różne pomysły na Serbię. Mićunović, lider Centrum Demokratycznego, uważany jest za "socliberała", zwolennika reform i integracji europejskiej. Nikolić - przeciwnie - odwołuje się do nacjonalistycznych haseł. Według sondaży, największym poparciem cieszy się dotychczasowy przewodniczący parlamentu Serbii i Czarnogóry Dragoljub Mićunović (około 28 proc.). Tomislava Nikolicia popiera o połowę mniej wyborców. Najpoważniejszym problemem wydaje się frekwencja - zgodnie z serbskim prawem, by wybory zostały uznane za ważne, wymagana jest 50-procentowa frekwencja. Tymczasem jedna trzecia społeczeństwa jeszcze nie wie, czy w ogóle pójdzie głosować. |
Więcej możesz przeczytać w 46/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.