Senator Stokłosa zachowuje się jak właściciel bananowej republiki
W Śmiłowie pod Piłą doszło do kolizji. Zderzył się feudalizm z socjalizmem. Senator Henryk Stokłosa i jego żona Anna mają absolutne prawo bronić swojej własności. Nie mają natomiast prawa używać w roli swoich dworaków policji, prokuratury czy służb weterynaryjnych. Nie mają też prawa do samosądu. Z kolei dziennikarze mają absolutne prawo informowania o sprawach publicznych. Nie mają natomiast prawa traktować prywatnej własności jak nieważnej przeszkody w wypełnianiu ich misji. W Śmiłowie ekipa telewizji publicznej nie wykazała odpowiedniej dbałości o to, czy nie narusza prywatnej własności. Reporterzy założyli, że Stokłosa nie zgodzi się na wjazd ekipy i rozmowy z pracownikami, więc próbowali podjechać do zakładu nie zauważeni, polną drogą. Przewinienie telewizji - wynikające pewnie z dawnych przyzwyczajeń, gdy ekipy wchodziły, gdzie chciały, bo wszystko było państwowe - jest jednak niewielkie w porównaniu z tym, co w rewanżu zgotowali jej senator Stokłosa i jego żona. Bo Anna i Henryk Stokłosowie nie odwołali się do prawa i instytucji odpowiedzialnych za jego przestrzeganie, lecz zastosowali własne prawo - Stokłosa lex. Co gorsza, biernymi świadkami, a nawet pomocnikami w stosowaniu tego prywatnego prawa były organy państwa.
Prywatny areszt senatora
Stokłosa buduje w Śmiłowie drugą spalarnię odpadów poubojowych. Inwestycji sprzeciwiają się mieszkańcy okolicznych wiosek. Skarżą się na smród z istniejącej od 20 lat spalarni. Chcą zorganizowania w tej sprawie gminnego referendum. W ubiegłym tygodniu do Śmiłowa wybrała się Sylwia Gadomska, reporterka programu "Na żywo" TVP 1. Krążąc polnymi drogami, ekipa dojechała do miejsca, skąd widać było zakład. W pewnym momencie pojawili się ochroniarze senatora, którzy zastosowali wobec ekipy swego rodzaju areszt, trwający 14 godzin. "Zrobię wam taką kwarantannę, że nauczycie się, co to jest prywatna własność" - krzyczała na dziennikarzy Anna Stokłosa, żona senatora z Pilskiego. Ekipa TVP twierdzi, że nie natknęła się na żadne oznaczenia świadczące, iż znalazła się na prywatnym terenie. Także mieszkańcy pobliskich gospodarstw mówią, że nie pamiętają, aby stał tam jakiś szlaban albo tablica z informacją, że to teren prywatny. Świadkowie mówią nam, że dopiero gdy ciężarówki należące do firmy senatora zablokowały wszystkie drogi wyjazdowe z należącego do niego terenu, zamontowano szlaban i odpowiednie tablice.
Na początku dziennikarzom nie pozwolono nawet korzystać z toalety. Musieli załatwiać swoje potrzeby w krzakach, fotografowani przez ludzi Stokłosy. Reporterom ochroniarze zabrali kasetę z nagranym materiałem. Nakazali im też poddanie się dezynfekcji, czyli rozebranie się na oczach pracowników zakładów mięsnych i umycie. - Nie chcieliśmy dać się upokorzyć w ten sposób. Gdy zwróciliśmy się do policjantów, którzy się tam znaleźli, ci bezradnie rozłożyli ręce i przekonywali nas, że musimy spełnić żądania senatora - mówi Sylwia Gadomska.
Późnym wieczorem do Śmiłowa wysłano z Piły trzynaście radiowozów i pojazd z armatką wodną. Policyjne posiłki ściągnięto nawet z Poznania - na wypadek, gdyby konflikt się zaostrzył. Czyżby policjanci spodziewali się, że dziennikarze będą się bić z ochroniarzami Stokłosy i jego pracownikami? Przecież to oczywisty absurd. Po czternastu godzinach dziennikarze zostali wypuszczeni. Zanim do tego doszło, ochroniarze Stokłosy zaatakowali Agnieszkę Świderek, dziennikarkę "Gazety Poznańskiej". "Co ty, k..., tu robisz? Nie widzisz, k..., gdzie jesteś? Oddawaj aparat" - krzyczeli na nią. Moment wykręcania jej rąk i zabierania aparatu fotograficznego sfilmował operator Polsatu.
Prywatna policja państwowa
Zamiast zabezpieczyć dowody ewentualnego wykroczenia dziennikarzy i ich uwolnić, policja zachowywała się niczym ochroniarze Stokłosy. Mało tego, swoją obecnością policjanci usankcjonowali przestępstwo pozbawienia ekipy TVP wolności. Kierujący akcją policji tłumaczyli, że ich jedyną troską jest to, aby dziennikarzom nic się nie stało. Nie zrobili natomiast nic, aby ich uwolnić, czym złamali ustawę o policji. - Tylko wtedy, gdy dochodzi do przestępstwa, każdy z nas ma prawo zatrzymać przestępcę na gorącym uczynku. A w Śmiłowie nie doszło do popełnienia przestępstwa. Policja zachowała się karygodnie - nie jak państwowa służba, lecz jak prywatna ochrona - mówi prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Andrzej Krajewski, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, nie ma wątpliwości, że zatrzymanie i bezprawne przetrzymywanie dziennikarzy było naruszeniem wolności osobistej i prawa prasowego. Według polskiego prawa, za pozbawienie człowieka wolności grozi kara więzienia od trzech miesięcy do pięciu lat.
Bezprawne zatrzymanie dziennikarzy w Śmiłowie nie było pierwszym tego typu czynem dokonanym przez ludzi senatora. Sześć lat temu pozbawiono wolności kilku pracowników zakładu Stokłosy oraz okolicznych rolników pod zarzutem kradzieży paszy i prosiąt. Osoby te były więzione i przesłuchiwane przez całą noc.
Księstwo Stokłosy
- Senator Stokłosa zachowuje się jak właściciel bananowej republiki: przetrzymywanie dziennikarzy jest dla niego specyficzną formą realizacji prawa własności. Lekceważenie i obraźliwy stosunek senatora do niezależnych mediów w połączeniu z uległością wobec niego lokalnej policji, służb weterynaryjnych, a także lokalnych mediów świadczą o tym, że w Pilskiem powstało swoiste latyfundium - oburza się Andrzej Krajewski. O wyjaśnienia w sprawie zatrzymania dziennikarzy zwrócił się do prokuratury i policji prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich.
Henryk Stokłosa wszystkie swoje interesy ulokował w dawnym województwie pilskim - gospodaruje na 18,5 tys. ha gruntów. Stąd pochodzi, stąd od 1989 r. kandyduje do Senatu (i wygrywa), tu jest największym pracodawcą (zatrudnia 3,5 tys. osób), tu wydaje własne pismo - "Tygodnik Nowy", ma własną rozgłośnię - Radio 100. Jest właścicielem Zakładu Rolniczo-Przemysłowego Farmutil HS i grupy Farmutil HS Holding SA. W skład pierwszego przedsiębiorstwa wchodzą m.in. zakłady i przetwórnie mięsne, wylęgarnie i fermy drobiu oraz trzody chlewnej i bydła, a także zakład utylizacyjny. Farmutil HS Holding SA skupia z kolei 15 spółek. W Pile senator posiada market Stogrosz oraz Dom Handlowy Stokłosa wraz z siecią sklepów.
Pilskie jest czymś w rodzaju udzielnego księstwa Stokłosy. Na tym terenie urzędnicy i funkcjonariusze państwowi nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości ze strony ludzi i firm senatora. Jeśli były jakieś zarzuty, to sformułowano je na szczeblu centralnym. Dziesięć lat temu Stokłosie postawiono zarzut wyłudzenia pieniędzy z Funduszu Ochrony Środowiska, ale sprawę umorzono. Niedawno urzędnicy Ministerstwa Finansów umorzyli mu kilkanaście milionów zaległych podatków. Legalność tej decyzji bada prokuratura.
Podczas niedawnego incydentu w Śmiłowie policja i prokuratura zachowały się tak, jakby niczym nie chciały się narazić senatorowi Stokłosie. Wypełnianie ustawowych zadań było drugorzędne. Skądinąd to zachowanie racjonalne: ekipy telewizyjne wyjechały, sprawa ucichnie, a żyć trzeba.
Prywatny areszt senatora
Stokłosa buduje w Śmiłowie drugą spalarnię odpadów poubojowych. Inwestycji sprzeciwiają się mieszkańcy okolicznych wiosek. Skarżą się na smród z istniejącej od 20 lat spalarni. Chcą zorganizowania w tej sprawie gminnego referendum. W ubiegłym tygodniu do Śmiłowa wybrała się Sylwia Gadomska, reporterka programu "Na żywo" TVP 1. Krążąc polnymi drogami, ekipa dojechała do miejsca, skąd widać było zakład. W pewnym momencie pojawili się ochroniarze senatora, którzy zastosowali wobec ekipy swego rodzaju areszt, trwający 14 godzin. "Zrobię wam taką kwarantannę, że nauczycie się, co to jest prywatna własność" - krzyczała na dziennikarzy Anna Stokłosa, żona senatora z Pilskiego. Ekipa TVP twierdzi, że nie natknęła się na żadne oznaczenia świadczące, iż znalazła się na prywatnym terenie. Także mieszkańcy pobliskich gospodarstw mówią, że nie pamiętają, aby stał tam jakiś szlaban albo tablica z informacją, że to teren prywatny. Świadkowie mówią nam, że dopiero gdy ciężarówki należące do firmy senatora zablokowały wszystkie drogi wyjazdowe z należącego do niego terenu, zamontowano szlaban i odpowiednie tablice.
Na początku dziennikarzom nie pozwolono nawet korzystać z toalety. Musieli załatwiać swoje potrzeby w krzakach, fotografowani przez ludzi Stokłosy. Reporterom ochroniarze zabrali kasetę z nagranym materiałem. Nakazali im też poddanie się dezynfekcji, czyli rozebranie się na oczach pracowników zakładów mięsnych i umycie. - Nie chcieliśmy dać się upokorzyć w ten sposób. Gdy zwróciliśmy się do policjantów, którzy się tam znaleźli, ci bezradnie rozłożyli ręce i przekonywali nas, że musimy spełnić żądania senatora - mówi Sylwia Gadomska.
Późnym wieczorem do Śmiłowa wysłano z Piły trzynaście radiowozów i pojazd z armatką wodną. Policyjne posiłki ściągnięto nawet z Poznania - na wypadek, gdyby konflikt się zaostrzył. Czyżby policjanci spodziewali się, że dziennikarze będą się bić z ochroniarzami Stokłosy i jego pracownikami? Przecież to oczywisty absurd. Po czternastu godzinach dziennikarze zostali wypuszczeni. Zanim do tego doszło, ochroniarze Stokłosy zaatakowali Agnieszkę Świderek, dziennikarkę "Gazety Poznańskiej". "Co ty, k..., tu robisz? Nie widzisz, k..., gdzie jesteś? Oddawaj aparat" - krzyczeli na nią. Moment wykręcania jej rąk i zabierania aparatu fotograficznego sfilmował operator Polsatu.
Prywatna policja państwowa
Zamiast zabezpieczyć dowody ewentualnego wykroczenia dziennikarzy i ich uwolnić, policja zachowywała się niczym ochroniarze Stokłosy. Mało tego, swoją obecnością policjanci usankcjonowali przestępstwo pozbawienia ekipy TVP wolności. Kierujący akcją policji tłumaczyli, że ich jedyną troską jest to, aby dziennikarzom nic się nie stało. Nie zrobili natomiast nic, aby ich uwolnić, czym złamali ustawę o policji. - Tylko wtedy, gdy dochodzi do przestępstwa, każdy z nas ma prawo zatrzymać przestępcę na gorącym uczynku. A w Śmiłowie nie doszło do popełnienia przestępstwa. Policja zachowała się karygodnie - nie jak państwowa służba, lecz jak prywatna ochrona - mówi prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Andrzej Krajewski, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy, nie ma wątpliwości, że zatrzymanie i bezprawne przetrzymywanie dziennikarzy było naruszeniem wolności osobistej i prawa prasowego. Według polskiego prawa, za pozbawienie człowieka wolności grozi kara więzienia od trzech miesięcy do pięciu lat.
Bezprawne zatrzymanie dziennikarzy w Śmiłowie nie było pierwszym tego typu czynem dokonanym przez ludzi senatora. Sześć lat temu pozbawiono wolności kilku pracowników zakładu Stokłosy oraz okolicznych rolników pod zarzutem kradzieży paszy i prosiąt. Osoby te były więzione i przesłuchiwane przez całą noc.
Księstwo Stokłosy
- Senator Stokłosa zachowuje się jak właściciel bananowej republiki: przetrzymywanie dziennikarzy jest dla niego specyficzną formą realizacji prawa własności. Lekceważenie i obraźliwy stosunek senatora do niezależnych mediów w połączeniu z uległością wobec niego lokalnej policji, służb weterynaryjnych, a także lokalnych mediów świadczą o tym, że w Pilskiem powstało swoiste latyfundium - oburza się Andrzej Krajewski. O wyjaśnienia w sprawie zatrzymania dziennikarzy zwrócił się do prokuratury i policji prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich.
Henryk Stokłosa wszystkie swoje interesy ulokował w dawnym województwie pilskim - gospodaruje na 18,5 tys. ha gruntów. Stąd pochodzi, stąd od 1989 r. kandyduje do Senatu (i wygrywa), tu jest największym pracodawcą (zatrudnia 3,5 tys. osób), tu wydaje własne pismo - "Tygodnik Nowy", ma własną rozgłośnię - Radio 100. Jest właścicielem Zakładu Rolniczo-Przemysłowego Farmutil HS i grupy Farmutil HS Holding SA. W skład pierwszego przedsiębiorstwa wchodzą m.in. zakłady i przetwórnie mięsne, wylęgarnie i fermy drobiu oraz trzody chlewnej i bydła, a także zakład utylizacyjny. Farmutil HS Holding SA skupia z kolei 15 spółek. W Pile senator posiada market Stogrosz oraz Dom Handlowy Stokłosa wraz z siecią sklepów.
Pilskie jest czymś w rodzaju udzielnego księstwa Stokłosy. Na tym terenie urzędnicy i funkcjonariusze państwowi nie dopatrzyli się żadnych nieprawidłowości ze strony ludzi i firm senatora. Jeśli były jakieś zarzuty, to sformułowano je na szczeblu centralnym. Dziesięć lat temu Stokłosie postawiono zarzut wyłudzenia pieniędzy z Funduszu Ochrony Środowiska, ale sprawę umorzono. Niedawno urzędnicy Ministerstwa Finansów umorzyli mu kilkanaście milionów zaległych podatków. Legalność tej decyzji bada prokuratura.
Podczas niedawnego incydentu w Śmiłowie policja i prokuratura zachowały się tak, jakby niczym nie chciały się narazić senatorowi Stokłosie. Wypełnianie ustawowych zadań było drugorzędne. Skądinąd to zachowanie racjonalne: ekipy telewizyjne wyjechały, sprawa ucichnie, a żyć trzeba.
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.