Czy pora na optymizm na warszawskiej giełdzie?
Dziesięć lat temu podczas spotkania w auli Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego ciułacze zrozpaczeni krachem na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (od poniedziałku 11 kwietnia 1994 r. kursy akcji szybko spadły nawet o 60-70 proc.!) pytali szefa giełdy Wiesława Rozłuckiego, kiedy na parkiet wróci hossa. "W kwietniu" - odparł Rozłucki. Którego roku? Tego nie chciał powiedzieć, ale trafił w dziesiątkę. 20 kwietnia, cztery dni po trzynastych urodzinach polskiej giełdy, indeks WIG sięgnął 25 tys. punktów i pobił historyczny rekord z 1993 r. Inwestorzy od ponad roku kupują papiery wartościowe, podbijając ceny akcji (wzrosły od połowy 2002 r. o 150 proc.), bo liczą, że przystąpienie Polski do unii jeszcze bardziej nakręci koniunkturę giełdową i zwielokrotni ich zyski. Tak jak się to działo w Grecji, Austrii czy Hiszpanii po ich wstąpieniu do unii.
Na fali eurohossy giełdy w Warszawie, Budapeszcie i Pradze notują od kilkunastu miesięcy najwyższe wzrosty na świecie mimo momentów przecen akcji, takich jak ostatnio na warszawskim parkiecie (korektę kursów wywołały m.in. spadki na Wall Street, zawirowania polityczne na krajowej scenie, ale też realizacja zysków przez inwestorów). Najnowszy magazyn "Focus Money" zachęca na okładce niemieckich czytelników: "Kupujcie Europę Środkową!" i wylicza wzrosty giełd od września 2001 r.: Węgry - 110 proc., Czechy - 175 proc., Polska - 70 proc. "Der Spiegel" publikuje szybujące wykresy indeksów z Warszawy, Budapesztu i Pragi, a nasz parkiet określa jako "najciekawszy".
W 2003 r. wartość oszczędności ulokowanych przez polskie rodziny na rynku kapitałowym (w akcjach, obligacjach, bonach lub różnych funduszach) wzrosła aż o 25,6 mld zł, czyli prawie o 25 proc.! Ci, którzy rok temu wpłacili na przykład łącznie 5 tys. zł na kilka różnych funduszy inwestycyjnych (60 proc. tej kwoty do tzw. hybrydowych, czyli obligacyjno-akcyjnych, a resztę do akcyjnych), dziś na rachunkach mają co najmniej o 700-1000 zł więcej. To zyski (od 15 proc. do ponad 20 proc. w ciągu roku) kilkakrotnie większe niż oferowane przez banki na najkorzystniejszych lokatach.
Bohaterowie ostatniej akcji
Przed 1 maja jak na drożdżach rosły fortuny giełdowych graczy oraz właścicieli przewodzących hossie spółek. O 270 proc. wzrosła w 2003 r. wartość papierów Grajewa, 670 proc. zysku dały inwestorom walory Wistilu. Akcje Zakładów Chemicznych i Tworzyw Sztucznych Boryszew, należące do Romana Karkosika (licząc tylko te papiery, których właścicielem jest on, a nie należące do niego spółki), na początku maja 2003 r. warte były około 55,1 mln zł; teraz są warte ponad 400 mln zł! Inny duży inwestor giełdowy Michał Sołowow tylko na akcjach kieleckiego Cersanitu (fabryki ceramiki i armatury) zarobił w tym samym czasie niemal 290 mln zł. W ciągu zaledwie trzech lat od debiutu giełdowego gdański producent odzieży LPP (jego główna marka to Reserved) z mało znanej firmy stał się prawdziwym blue chipem (jedną z najcenniejszych i najbardziej wpływających na giełdowe indeksy spółek). Marek Piechocki i Jerzy Lubianiec, założyciele, szefowie i główni akcjonariusze LPP, przez ostatnie półtora roku pomnożyli majątki łącznie o 200 mln zł.
Na giełdzie zarabia też zwykły Kowalski. Co prawda, ciułacze wciąż rzadko aktywnie grają na parkiecie, jednak wartość indywidualnych inwestycji w akcje wzrosła w 2003 r. o około 12 proc. Prawdziwą furorę robią za to fundusze inwestycyjne, które lokują nasze oszczędności w papiery wartościowe według własnego uznania (możemy wybrać jedynie rodzaj funduszu w zależności od stopnia ryzyka inwestycji: od pieniężnych, przez obligacyjne czy stabilnego wzrostu, po akcyjne). Polacy przekazali im w zarządzanie już około 35 mld zł (tylko w 2003 r. aktywa TFI wzrosły niemal dwukrotnie)! Wystarczy spojrzeć na wyniki funduszy akcji z ostatniego roku: zarządzający nimi nierzadko pomnożyli oszczędności klientów o 60-70 proc. (DWS Top-25 Małych Spółek, ING Akcji, CU Polskich Akcji, UniKorona Akcje), a nawet o ponad 90 proc. (jak fundusz Arka Akcji). Najgorsze fundusze zrównoważone (mniej ryzykowne, lokujące tylko część pieniędzy w akcje, a resztę w obligacje) przyniosły klientom przez ostatnie 12 miesięcy przynajmniej 21-22 proc. zysków; najlepsze - ponad 45 proc.
Parkiet, czyli trampolina?
Rekordowe zyski na koniec 2003 r. odnotowały dziesiątki notowanych na GPW firm (poczynając do takich gigantów, jak PZU, PKN Orlen, Polska Telefonia Cyfrowa), na początku tego roku akcjonariuszom wypłacono rekordowe dywidendy, niektóre spółki od stycznia do marca 2004 r. zdążyły już osiągnąć większe przychody ze sprzedaży niż w całym ubiegłym roku! Gracze dostrzegają dobre wyniki polskich firm i są skłonni płacić za akcje coraz więcej. W dużej mierze zadziałał też swego rodzaju eurooptymizm, czyli nadzieja na szybszy rozwój gospodarki i jeszcze lepsze wyniki firm po wejściu do unii.Nie tylko w Warszawie.
W przeddzień poszerzenia unii o dziesięć nowych państw indeks BUX w Budapeszcie sięgnął 11 105,77 punktu (wzrost w ciągu roku o 40 proc.), czeski indeks PX50 - 816,7 punktu. (roczny wzrost o 65 proc.). Wspólny rynek unii działał ożywczo na wszystkie lokalne giełdy. Na przykład w Austrii 10 lat temu oszczędności na rynku kapitałowym trzymało 5 proc. obywateli; teraz - około 25 proc.
W Hiszpanii 1 stycznia 1986 r., czyli w dniu wciągnięcia na maszt europejskiej flagi, giełda Bolsa de Madrid "wyzerowała licznik", ustalając poziom podstawowego indeksu IGBM (Indice General de la Bolsa de Madrid) na 100. Przez początkowe 20 miesięcy członkostwa giełda madrycka szła w górę jak szalona. 31 sierpnia 1987 r. IGBM osiągnął poziom 312,96 pkt, czyli średnia zyskowność lokaty kapitału w akcje spółek notowanych w Madrycie wynosiła 100 proc. rocznie! Mimo wielu późniejszych obniżek (na przykład w "czarny czwartek" 13 października 1987 r., kiedy giełda nowojorska odnotowała największe spadki od ponad półwiecza i pociągnęła w dół inne), po 16 latach członkostwa Hiszpanii w unii madrycka giełda "urosła" 8,5 razy, co daje bardzo przyzwoitą rentowność 14,85 proc. rocznie.
Kupić, schować, zapomnieć
Według popularnej anegdoty, we wczesnych latach 90. przyczyną szybkich wzrostów na GPW akcji spółek o nazwach rozpoczynających się na pierwsze litery alfabetu było to, że niedoświadczeni gracze kazali maklerom kupować wszystko jak leci, czyli "pierwsze wolne".
Dziś debiutujący inwestorzy także mogą łatwo dać się ponieść hossie. Tylko od stycznia kursy akcji wzrosły na GPW (na giełdzie jest notowanych ponad 220 spółek) przeciętnie o 50 proc. Do niedawna warszawski parkiet cierpiał na chroniczny brak nowych emisji akcji, tymczasem od początku 2004 r. do obrotu publicznego dopuszczono już papiery sześciu nowych spółek (Hygieniki, JC Auto, Inter Cars, Artmana, Elstar Oils oraz Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych), a przynajmniej drugie tyle może się pojawić wkrótce (w tym medialny ITI Holdings). Ministerialna nominacja Jacka Sochy, wieloletniego szefa Komisji Papierów Wartościowych i Giełd i promotora rynku kapitałowego, rozbudziła też nadzieję, że akcje następnych dużych prywatyzowanych spółek (na przykład PZU, PKO BP) zamiast wprost do strategicznych inwestorów będą trafiały na giełdę.
Czy więc pora na hurraoptymizm? Część giełdowych analityków prognozuje "dalszy nieprzerwany wzrost", inni sugerują, że wzrost się zakończył i inwestorzy - zwłaszcza zagraniczni - przystąpili do realizacji zysków (czyli sprzedaży wystarczająco drogich już akcji). Zwolennicy trzeciej szkoły przypuszczają, że inwestorzy sami jeszcze nie wiedzą, co zrobią, i czekają na wyjaśnienie sytuacji w Polsce. Sytuacji tradycyjnie zagmatwanej, bo na dobre wyniki firm nakłada się kryzys rządowo-sejmowy, finansów publicznych i groźba wzrostu inflacji. Integracja europejska na pewno zwiększy napływ kapitału do Polski. Przełoży się to na wzrost cen akcji w długim okresie, ale momenty obniżek lub nawet znacznych korekt cen są nieuniknione i naturalne. Dlatego najprostsza (i kto wie, czy nie najlepsza) rada dla tych Polaków, którzy stawiają pierwsze kroki na giełdzie, brzmi: wybrać akcje blue chipów, a następnie kupić je, schować, zapomnieć o nich, wyjąć po 15 latach, a wtedy okaże się, że zarobiliśmy znacznie więcej niż na jakiejkolwiek innej inwestycji.
Na fali eurohossy giełdy w Warszawie, Budapeszcie i Pradze notują od kilkunastu miesięcy najwyższe wzrosty na świecie mimo momentów przecen akcji, takich jak ostatnio na warszawskim parkiecie (korektę kursów wywołały m.in. spadki na Wall Street, zawirowania polityczne na krajowej scenie, ale też realizacja zysków przez inwestorów). Najnowszy magazyn "Focus Money" zachęca na okładce niemieckich czytelników: "Kupujcie Europę Środkową!" i wylicza wzrosty giełd od września 2001 r.: Węgry - 110 proc., Czechy - 175 proc., Polska - 70 proc. "Der Spiegel" publikuje szybujące wykresy indeksów z Warszawy, Budapesztu i Pragi, a nasz parkiet określa jako "najciekawszy".
W 2003 r. wartość oszczędności ulokowanych przez polskie rodziny na rynku kapitałowym (w akcjach, obligacjach, bonach lub różnych funduszach) wzrosła aż o 25,6 mld zł, czyli prawie o 25 proc.! Ci, którzy rok temu wpłacili na przykład łącznie 5 tys. zł na kilka różnych funduszy inwestycyjnych (60 proc. tej kwoty do tzw. hybrydowych, czyli obligacyjno-akcyjnych, a resztę do akcyjnych), dziś na rachunkach mają co najmniej o 700-1000 zł więcej. To zyski (od 15 proc. do ponad 20 proc. w ciągu roku) kilkakrotnie większe niż oferowane przez banki na najkorzystniejszych lokatach.
Bohaterowie ostatniej akcji
Przed 1 maja jak na drożdżach rosły fortuny giełdowych graczy oraz właścicieli przewodzących hossie spółek. O 270 proc. wzrosła w 2003 r. wartość papierów Grajewa, 670 proc. zysku dały inwestorom walory Wistilu. Akcje Zakładów Chemicznych i Tworzyw Sztucznych Boryszew, należące do Romana Karkosika (licząc tylko te papiery, których właścicielem jest on, a nie należące do niego spółki), na początku maja 2003 r. warte były około 55,1 mln zł; teraz są warte ponad 400 mln zł! Inny duży inwestor giełdowy Michał Sołowow tylko na akcjach kieleckiego Cersanitu (fabryki ceramiki i armatury) zarobił w tym samym czasie niemal 290 mln zł. W ciągu zaledwie trzech lat od debiutu giełdowego gdański producent odzieży LPP (jego główna marka to Reserved) z mało znanej firmy stał się prawdziwym blue chipem (jedną z najcenniejszych i najbardziej wpływających na giełdowe indeksy spółek). Marek Piechocki i Jerzy Lubianiec, założyciele, szefowie i główni akcjonariusze LPP, przez ostatnie półtora roku pomnożyli majątki łącznie o 200 mln zł.
Na giełdzie zarabia też zwykły Kowalski. Co prawda, ciułacze wciąż rzadko aktywnie grają na parkiecie, jednak wartość indywidualnych inwestycji w akcje wzrosła w 2003 r. o około 12 proc. Prawdziwą furorę robią za to fundusze inwestycyjne, które lokują nasze oszczędności w papiery wartościowe według własnego uznania (możemy wybrać jedynie rodzaj funduszu w zależności od stopnia ryzyka inwestycji: od pieniężnych, przez obligacyjne czy stabilnego wzrostu, po akcyjne). Polacy przekazali im w zarządzanie już około 35 mld zł (tylko w 2003 r. aktywa TFI wzrosły niemal dwukrotnie)! Wystarczy spojrzeć na wyniki funduszy akcji z ostatniego roku: zarządzający nimi nierzadko pomnożyli oszczędności klientów o 60-70 proc. (DWS Top-25 Małych Spółek, ING Akcji, CU Polskich Akcji, UniKorona Akcje), a nawet o ponad 90 proc. (jak fundusz Arka Akcji). Najgorsze fundusze zrównoważone (mniej ryzykowne, lokujące tylko część pieniędzy w akcje, a resztę w obligacje) przyniosły klientom przez ostatnie 12 miesięcy przynajmniej 21-22 proc. zysków; najlepsze - ponad 45 proc.
Parkiet, czyli trampolina?
Rekordowe zyski na koniec 2003 r. odnotowały dziesiątki notowanych na GPW firm (poczynając do takich gigantów, jak PZU, PKN Orlen, Polska Telefonia Cyfrowa), na początku tego roku akcjonariuszom wypłacono rekordowe dywidendy, niektóre spółki od stycznia do marca 2004 r. zdążyły już osiągnąć większe przychody ze sprzedaży niż w całym ubiegłym roku! Gracze dostrzegają dobre wyniki polskich firm i są skłonni płacić za akcje coraz więcej. W dużej mierze zadziałał też swego rodzaju eurooptymizm, czyli nadzieja na szybszy rozwój gospodarki i jeszcze lepsze wyniki firm po wejściu do unii.Nie tylko w Warszawie.
W przeddzień poszerzenia unii o dziesięć nowych państw indeks BUX w Budapeszcie sięgnął 11 105,77 punktu (wzrost w ciągu roku o 40 proc.), czeski indeks PX50 - 816,7 punktu. (roczny wzrost o 65 proc.). Wspólny rynek unii działał ożywczo na wszystkie lokalne giełdy. Na przykład w Austrii 10 lat temu oszczędności na rynku kapitałowym trzymało 5 proc. obywateli; teraz - około 25 proc.
W Hiszpanii 1 stycznia 1986 r., czyli w dniu wciągnięcia na maszt europejskiej flagi, giełda Bolsa de Madrid "wyzerowała licznik", ustalając poziom podstawowego indeksu IGBM (Indice General de la Bolsa de Madrid) na 100. Przez początkowe 20 miesięcy członkostwa giełda madrycka szła w górę jak szalona. 31 sierpnia 1987 r. IGBM osiągnął poziom 312,96 pkt, czyli średnia zyskowność lokaty kapitału w akcje spółek notowanych w Madrycie wynosiła 100 proc. rocznie! Mimo wielu późniejszych obniżek (na przykład w "czarny czwartek" 13 października 1987 r., kiedy giełda nowojorska odnotowała największe spadki od ponad półwiecza i pociągnęła w dół inne), po 16 latach członkostwa Hiszpanii w unii madrycka giełda "urosła" 8,5 razy, co daje bardzo przyzwoitą rentowność 14,85 proc. rocznie.
Kupić, schować, zapomnieć
Według popularnej anegdoty, we wczesnych latach 90. przyczyną szybkich wzrostów na GPW akcji spółek o nazwach rozpoczynających się na pierwsze litery alfabetu było to, że niedoświadczeni gracze kazali maklerom kupować wszystko jak leci, czyli "pierwsze wolne".
Dziś debiutujący inwestorzy także mogą łatwo dać się ponieść hossie. Tylko od stycznia kursy akcji wzrosły na GPW (na giełdzie jest notowanych ponad 220 spółek) przeciętnie o 50 proc. Do niedawna warszawski parkiet cierpiał na chroniczny brak nowych emisji akcji, tymczasem od początku 2004 r. do obrotu publicznego dopuszczono już papiery sześciu nowych spółek (Hygieniki, JC Auto, Inter Cars, Artmana, Elstar Oils oraz Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych), a przynajmniej drugie tyle może się pojawić wkrótce (w tym medialny ITI Holdings). Ministerialna nominacja Jacka Sochy, wieloletniego szefa Komisji Papierów Wartościowych i Giełd i promotora rynku kapitałowego, rozbudziła też nadzieję, że akcje następnych dużych prywatyzowanych spółek (na przykład PZU, PKO BP) zamiast wprost do strategicznych inwestorów będą trafiały na giełdę.
Czy więc pora na hurraoptymizm? Część giełdowych analityków prognozuje "dalszy nieprzerwany wzrost", inni sugerują, że wzrost się zakończył i inwestorzy - zwłaszcza zagraniczni - przystąpili do realizacji zysków (czyli sprzedaży wystarczająco drogich już akcji). Zwolennicy trzeciej szkoły przypuszczają, że inwestorzy sami jeszcze nie wiedzą, co zrobią, i czekają na wyjaśnienie sytuacji w Polsce. Sytuacji tradycyjnie zagmatwanej, bo na dobre wyniki firm nakłada się kryzys rządowo-sejmowy, finansów publicznych i groźba wzrostu inflacji. Integracja europejska na pewno zwiększy napływ kapitału do Polski. Przełoży się to na wzrost cen akcji w długim okresie, ale momenty obniżek lub nawet znacznych korekt cen są nieuniknione i naturalne. Dlatego najprostsza (i kto wie, czy nie najlepsza) rada dla tych Polaków, którzy stawiają pierwsze kroki na giełdzie, brzmi: wybrać akcje blue chipów, a następnie kupić je, schować, zapomnieć o nich, wyjąć po 15 latach, a wtedy okaże się, że zarobiliśmy znacznie więcej niż na jakiejkolwiek innej inwestycji.
WIESŁAW ROZŁUCKI prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie SA Eurooptymizm walnie przyczynił się do hossy. Nieprzypadkowo obroty na naszej giełdzie skokowo rosły od lipca 2003 r., czyli tuż po referendum unijnym. Inwestując tylko biernie w główny indeks giełdowy, można było zarobić w ciągu roku 60 proc., czyli tyle, ile przez 12 lat w banku. Inwestorzy prawidłowo odczytali też trendy gospodarcze (mówi się, że giełda reaguje z wyprzedzeniem 6-12 miesięcy), co potwierdzają dziś dobre wyniki spółek. Trzyletni kryzys najwyraźniej "przysłużył się" firmom: obniżyły koszty, usprawniły sprzedaż, stały się bardziej konkurencyjne. |
JAROSŁAW BAUC prezes Skarbiec Asset Management Holding Po 1 maja zachodni inwestorzy będą umieszczali Polskę w koszyku unijnym, czyli wśród rynków o niskim ryzyku. Dlatego na giełdę w Warszawie nadal powinien płynąć kapitał i dalszy wzrost kursów jest możliwy. Coraz większe środki trafiają też do krajowych funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, lokujących aktywa na rynku kapitałowym. Na szczęście kryzys budżetu i fatalna sytuacja polityczna nie przeszkodziły hossie, choć są kulą u nogi gospodarki. Gdybyśmy mieli sprawnie działające państwo, to wzrost gospodarczy wynosiłby nie 5 proc., a 7 proc. |
MAREK PRZYBYLSKI prezes Commercial Union Investment Management Dwuletni wzrost na polskiej giełdzie jest całkowicie uzasadniony poprawą wyników spółek i całej gospodarki. Szkoda natomiast, że Polacy nie wykorzystali hossy w maksymalnym stopniu. Napływ klientów oraz pieniędzy na giełdę i do funduszy inwestycyjnych był duży, lecz i tak znacznie mniejszy niż choćby w Europie Zachodniej. W 2003 r. zalecaliśmy lokowanie nawet 100 proc. pieniędzy w akcje. Dziś radziłbym nieco ostrożniej inwestować, ale akcje będą przynosiły nadal największe zyski. Na giełdzie mogą się pojawić nowe, ciekawe spółki. |
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.