Prywatyzacji Schröder boi się jak diabeł święconej wody
Jest sposób na ożywienie gospodarki i zrównoważenie budżetu" - zagaduje Gerharda Schrödera szefowa opozycji Angela Merkel. "Jaki?" - pyta kanclerz. "Wiedziałam, że nie ma pan o tym pojęcia" - odpowiada Merkel. Tak dowcipkują opozycyjni chadecy. W Niemczech od lat mówi się o konieczności prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw i ograniczenia dotacji dla prywatnych firm. Żaden inny kraj wśród członków UE nie przeznacza tyle pieniędzy na subwencje. Według najnowszych danych Brukseli, w 2002 r. rząd federalny na wsparcie maruderów gospodarki przeznaczył 13 mld euro. Francuzi wydali na ten cel 10 mld euro, a Włosi - 6 mld euro. Nic więc dziwnego, że w wolnorynkowych Niemczech (a także we Francji) państwo jest największym pracodawcą. Do rządu federacji należy w całości lub częściowo 426 firm. Jeszcze więcej podmiotów gospodarczych przypada na kraje związkowe, miasta i gminy. W Deutsche Telekomie federacja dysponuje akcjami o wartości ponad 23 mld euro. W kasach oszczędności i bankach udziały federacji i landów przekraczają 13 mld euro, a w Deutsche Post - wciąż mającej monopol na niektóre usługi - wynoszą 9,4 mld euro. Państwo, kraj związkowy Hesja i miasto są m.in. udziałowcami lotniska we Frankfurcie nad Menem (1,2 mld euro). Przykłady można mnożyć. Wiele państwowych firm funkcjonuje tylko dzięki dotacjom, a prywatyzacji Schröder boi się jak diabeł święconej wody.
Państwowe, czyli deficytowe
Prywatyzację blokuje opór rządzących przed utratą wpływów i lukratywnych stanowisk w zarządach i radach nadzorczych. Na chadecko-liberalnej ekipie Helmuta Kohla wielką wyprzedaż wymusił astronomiczny dług publiczny, który pod koniec jego rządów przekroczył 2 bln marek, deficyt budżetowy i zalecenia Brukseli. Restrukturyzacji poczty, energetyki, kolei i telekomunikacji do tej pory jednak nie zakończono. Także w gabinecie Gerharda Schrödera powstał specjalny dokument, w którym na 30 stronach przedstawiono dobrodziejstwa prywatyzacji: mniejsze wydatki z budżetu, wpływy ze sprzedaży, a później z podatków płaconych przez nowych właścicieli, nowe miejsca pracy, lepsza konkurencyjność itd. W resorcie finansów opracowano plan "zmniejszenia udziałów federacji", zakładający prywatyzację dróg, torów wodnych i szlaków kolejowych, taboru, dworców, portów, lotnisk, szpitali komunalnych, z gospodarką wodną, wywozem i utylizacją śmieci włącznie. Z tego procesu miałyby być wyłączone jedynie lasy, które uznano za dobro ogólne.
Początkowo założono wycofanie się państwa z pięciu lotnisk, z komunikacji kolejowej i portów, dwóch banków, częściowo z poczty i telekomunikacji, a całkowicie z kilku drukarni, wydawnictwa, spółdzielni mieszkaniowych, a nawet sprzedaż nadreńskiej rezydencji rządowej w Königswinter koło Bonn. Wielką wyprzedażą zainteresowane są zwłaszcza tonące w miliardowych długach władze komunalne, tym bardziej że są przykłady dobrych prywatyzacji. Gdy w 1997 r. sprywatyzowano Lufthansę, wyniki finansowe tego przewoźnika przestały być wpisywane w rubryce "winien", a po trzech latach zatrudnienie wzrosło o 11 tys. osób. Niewypały zdarzały się głównie przy połowicznej prywatyzacji i braku konsekwencji.
Strach przed bicepsami związkowców
Podczas gdy w USA państwo pozbywa się nawet zakładów karnych, pozostający pod presją związkowców politycy niemieccy boją się głębszej restrukturyzacji. W urynkowieniu przedsiębiorstw Niemcy już dawno zostali wyprzedzeni przez Brytyjczyków, a ostatnio także przez Francuzów. Hans Eichel, główny księgowy w rządzie Schrödera, spodziewa się, że na wyprzedaży zarobi w tym roku 7 mld euro. Tymczasem - jak obliczyli eksperci - tylko pozbycie się banków i kas oszczędności dałoby prawie dwukrotnie większy zysk. Sprzedaż części akcji Deutsche Telekomu w 2004 r. ma przynieść 4 mld euro. Biorąc jednak pod uwagę ogromny spadek ich wartości, należałoby raczej mówić o stracie kilku miliardów, a nie o zysku. Dla wyrównania tych strat ustalono, że najpierw akcje koncernu wykupi... państwowy Urząd Kredytowy na rzecz Odbudowy (KfW), a do rąk prywatnych trafią one dopiero po osiągnięciu lepszych notowań na giełdzie. - Nie chodzi o to, by wszystko oddać za bezcen - uzasadnia Antje Hermenau, rzeczniczka Partii Zielonych ds. budżetu.
Dla Wolfganga Gerharda, szefa frakcji liberałów z FDP w Bundestagu, są to zaledwie "pierwsze kroki w dobrym kierunku". Gerhard domaga się powołania niezależnej komisji ekonomistów, którzy opracują plan prywatyzacji wszystkich firm państwowych w ciągu pięciu lat. Dieter Hundt, prezydent związku pracodawców BDA, od dawna podkreśla, że prywatni przedsiębiorcy nie mogą konkurować z tymi wspieranymi przez państwo. Tymczasem związkowcy przy każdej próbie przekształcenia stosunków własnościowych napinają mięśnie. Tak było podczas pierwszej fazy urynkowienia poczty w połowie lat 90., gdy pod naciskiem ulicznych demonstracji i strajków rząd Kohla zgodził się na odprawy dla pracowników w wysokości 100 tys. marek na osobę. Schröder obiecywał, że będzie konsekwentny w liberalizacji gospodarki, lecz po rozpadzie Sojuszu Pracy ("okrągłego stołu" rządu, pracodawców i pracobiorców) z powodu nieustępliwej postawy związkowców oraz tworzenia się "nowej lewicy" jego zapał ostygł. Obecnie nie chce ryzykować konfliktu z robotniczym elektoratem ani rozłamu w SPD.
Lista dopłat z budżetu w ramach tzw. pomocy w konkurencyjności jest długa. Rząd dopłacił m.in. pół miliarda euro do przemysłu stoczniowego. Jak uzasadniono, zastrzyk ten umożliwił zawarcie kontraktów na usługi za 7,2 mld euro. Dzięki zabiegom Berlina unia zgodziła się także na dołożenie 270 mln euro do inwestycji koncernu Volkswagena nad Mozelą i w Chemnitz. Volkswagen obliczył jednak, że potrzebuje 780 mln euro i zagroził przeniesieniem produkcji za granicę. Kurt Biedenkopf, były premier Saksonii, przestraszył się, że straci 23 tys. miejsc pracy, i dorzucił Volkswagenowi z landowego funduszu 91 mln euro, co zirytowało brukselskich urzędników. Komisarze UE złożyli skargę na RFN w Trybunale Europejskim. Ich zdaniem, był to zły przykład dla prywatnych inwestorów oraz pogwałcenie zasady równej konkurencji. Poza tym Saksonia została uprzywilejowana w stosunku do innych regionów z większym bezrobociem. Spór trwał dwa lata. Ostatecznie koncern musiał zwrócić pieniądze saksońskim podatnikom, ale nie za darmo; w zamian unia nie sprzeciwiła się dofinansowaniu jego inwestycji w Kassel-Baunatal.
Biznes ucieka
Dopłaty nie powstrzymują jednak przedsiębiorców przed ucieczką z Niemiec. Degussa najpierw skorzystała z pomocy państwa przy budowie fabryki w Radebeul, a dziś przenosi ją do Wielkiej Brytanii. Przed realizacją tej inwestycji Saksonia sfinansowała budowę dróg dojazdowych i infrastruktury, dopłaciła też koncernowi 70 mln euro, aby utrzymać miejsca pracy. Kilka miesięcy temu Thomas Schöneberg, członek zarządu Degussy, zapowiedział, że do końca 2004 r. firma zwolni trzysta osób. Wprawdzie obiecał, że "nie zostawi Saksonii na lodzie" i znajdzie "inwestora zastępczego", ale chętnych nie ma, jest za to pewność, że pracę straci w sumie ponad 700 zatrudnionych. Powodem zmiany lokalizacji są wysokie podatki. Podobnie jest w wypadku najnowocześniejszej w Europie fabryki chipów komputerowych w Dreźnie. Do zrealizowania tej inwestycji przez wyodrębnioną z Siemensa firmę Infineon państwo dopłaciło miliard euro. Ulrich Schumacher, szef Infineonu, nie ukrywa, że chce się wynieść do Szwajcarii, gdzie będzie płacił tylko 25 proc. podatku (w RFN wynosi on 39 proc.). Z Niemiec uciekają również ci, którzy osiągają bardzo dobre wyniki ekonomiczne. Obroty berlińskiej spółki Körber AG wzrosły w latach 2002-2003 o 100 proc. Firma rozwinęła produkcję supernowoczesnych szlifierek. Był to efekt badań jednej z wyższych uczelni w Berlinie, zleconych przez Körber AG dzięki milionowym dotacjom państwa. Po zdobyciu rynku szef fabryki wyraził wdzięczność za wsparcie i oświadczył, że wkrótce przeniesie produkcję w okolice Berna...
Gerhard Schröder zirytowany tą sytuacją zarzuca rodzimym przedsiębiorcom "podwójną moralność" i "brak poczucia patriotyzmu". "Dla ochrony niemieckich interesów" kanclerz domagał się też podwyżki podatków w państwach przyjętych do unii, zwłaszcza w Polsce. Pomysł ten wyśmiali nawet niemieccy ekonomiści. - To stawianie sprawy na głowie - komentuje Hans Dietrich von Loeffelholz, szef wydziału finansów publicznych i podatków w Nadreńsko-Westfalskim Instytucie Badań nad Gospodarką. - Nie chodzi o to, by inni podwyższali podatki, lecz o to, żeby Niemcy je obniżyły. Zresztą byłoby to przekładanie gotówki z kieszeni do kieszeni, bo jeśli zgadzamy się, że unijni nowicjusze muszą nadrobić zaległości, to trudno zabierać im pieniądze, by za chwilę je oddać.
Niemieccy ekonomiści od dawna apelują o urynkowienie państwowych firm i obniżkę podatków. Dzisiejsza sytuacja przypomina błędne koło: przedsiębiorcy wspierani są sumą 25 mld euro, czyli ponad jedną trzecią kwoty uzyskiwanej od nich z podatków (70 mld euro). - Prościej byłoby zmniejszyć podatki i nie dopłacać. Tym samym zyskalibyśmy lepszą pozycję w konkurencji międzynarodowej - uważa Loeffelholz. Podobne zdanie miał minister Wolfgang Clement. Gdy obejmował resort gospodarki, zapowiedział "znaczne zmniejszenie wszelkich subwencji i ulg podatkowych", a rok 2004 miał być "początkiem gruntownej przebudowy". Obecnie Clement nie wraca do tego, a jego towarzysz partyjny z SPD Rainer Wend, szef komisji gospodarczej, rozwiewa wątpliwości: "nie ma pola manewru". Nie spodziewa się też, by w najbliższym czasie nastąpiły poważniejsze zmiany.
Państwowe, czyli deficytowe
Prywatyzację blokuje opór rządzących przed utratą wpływów i lukratywnych stanowisk w zarządach i radach nadzorczych. Na chadecko-liberalnej ekipie Helmuta Kohla wielką wyprzedaż wymusił astronomiczny dług publiczny, który pod koniec jego rządów przekroczył 2 bln marek, deficyt budżetowy i zalecenia Brukseli. Restrukturyzacji poczty, energetyki, kolei i telekomunikacji do tej pory jednak nie zakończono. Także w gabinecie Gerharda Schrödera powstał specjalny dokument, w którym na 30 stronach przedstawiono dobrodziejstwa prywatyzacji: mniejsze wydatki z budżetu, wpływy ze sprzedaży, a później z podatków płaconych przez nowych właścicieli, nowe miejsca pracy, lepsza konkurencyjność itd. W resorcie finansów opracowano plan "zmniejszenia udziałów federacji", zakładający prywatyzację dróg, torów wodnych i szlaków kolejowych, taboru, dworców, portów, lotnisk, szpitali komunalnych, z gospodarką wodną, wywozem i utylizacją śmieci włącznie. Z tego procesu miałyby być wyłączone jedynie lasy, które uznano za dobro ogólne.
Początkowo założono wycofanie się państwa z pięciu lotnisk, z komunikacji kolejowej i portów, dwóch banków, częściowo z poczty i telekomunikacji, a całkowicie z kilku drukarni, wydawnictwa, spółdzielni mieszkaniowych, a nawet sprzedaż nadreńskiej rezydencji rządowej w Königswinter koło Bonn. Wielką wyprzedażą zainteresowane są zwłaszcza tonące w miliardowych długach władze komunalne, tym bardziej że są przykłady dobrych prywatyzacji. Gdy w 1997 r. sprywatyzowano Lufthansę, wyniki finansowe tego przewoźnika przestały być wpisywane w rubryce "winien", a po trzech latach zatrudnienie wzrosło o 11 tys. osób. Niewypały zdarzały się głównie przy połowicznej prywatyzacji i braku konsekwencji.
Strach przed bicepsami związkowców
Podczas gdy w USA państwo pozbywa się nawet zakładów karnych, pozostający pod presją związkowców politycy niemieccy boją się głębszej restrukturyzacji. W urynkowieniu przedsiębiorstw Niemcy już dawno zostali wyprzedzeni przez Brytyjczyków, a ostatnio także przez Francuzów. Hans Eichel, główny księgowy w rządzie Schrödera, spodziewa się, że na wyprzedaży zarobi w tym roku 7 mld euro. Tymczasem - jak obliczyli eksperci - tylko pozbycie się banków i kas oszczędności dałoby prawie dwukrotnie większy zysk. Sprzedaż części akcji Deutsche Telekomu w 2004 r. ma przynieść 4 mld euro. Biorąc jednak pod uwagę ogromny spadek ich wartości, należałoby raczej mówić o stracie kilku miliardów, a nie o zysku. Dla wyrównania tych strat ustalono, że najpierw akcje koncernu wykupi... państwowy Urząd Kredytowy na rzecz Odbudowy (KfW), a do rąk prywatnych trafią one dopiero po osiągnięciu lepszych notowań na giełdzie. - Nie chodzi o to, by wszystko oddać za bezcen - uzasadnia Antje Hermenau, rzeczniczka Partii Zielonych ds. budżetu.
Dla Wolfganga Gerharda, szefa frakcji liberałów z FDP w Bundestagu, są to zaledwie "pierwsze kroki w dobrym kierunku". Gerhard domaga się powołania niezależnej komisji ekonomistów, którzy opracują plan prywatyzacji wszystkich firm państwowych w ciągu pięciu lat. Dieter Hundt, prezydent związku pracodawców BDA, od dawna podkreśla, że prywatni przedsiębiorcy nie mogą konkurować z tymi wspieranymi przez państwo. Tymczasem związkowcy przy każdej próbie przekształcenia stosunków własnościowych napinają mięśnie. Tak było podczas pierwszej fazy urynkowienia poczty w połowie lat 90., gdy pod naciskiem ulicznych demonstracji i strajków rząd Kohla zgodził się na odprawy dla pracowników w wysokości 100 tys. marek na osobę. Schröder obiecywał, że będzie konsekwentny w liberalizacji gospodarki, lecz po rozpadzie Sojuszu Pracy ("okrągłego stołu" rządu, pracodawców i pracobiorców) z powodu nieustępliwej postawy związkowców oraz tworzenia się "nowej lewicy" jego zapał ostygł. Obecnie nie chce ryzykować konfliktu z robotniczym elektoratem ani rozłamu w SPD.
Lista dopłat z budżetu w ramach tzw. pomocy w konkurencyjności jest długa. Rząd dopłacił m.in. pół miliarda euro do przemysłu stoczniowego. Jak uzasadniono, zastrzyk ten umożliwił zawarcie kontraktów na usługi za 7,2 mld euro. Dzięki zabiegom Berlina unia zgodziła się także na dołożenie 270 mln euro do inwestycji koncernu Volkswagena nad Mozelą i w Chemnitz. Volkswagen obliczył jednak, że potrzebuje 780 mln euro i zagroził przeniesieniem produkcji za granicę. Kurt Biedenkopf, były premier Saksonii, przestraszył się, że straci 23 tys. miejsc pracy, i dorzucił Volkswagenowi z landowego funduszu 91 mln euro, co zirytowało brukselskich urzędników. Komisarze UE złożyli skargę na RFN w Trybunale Europejskim. Ich zdaniem, był to zły przykład dla prywatnych inwestorów oraz pogwałcenie zasady równej konkurencji. Poza tym Saksonia została uprzywilejowana w stosunku do innych regionów z większym bezrobociem. Spór trwał dwa lata. Ostatecznie koncern musiał zwrócić pieniądze saksońskim podatnikom, ale nie za darmo; w zamian unia nie sprzeciwiła się dofinansowaniu jego inwestycji w Kassel-Baunatal.
Biznes ucieka
Dopłaty nie powstrzymują jednak przedsiębiorców przed ucieczką z Niemiec. Degussa najpierw skorzystała z pomocy państwa przy budowie fabryki w Radebeul, a dziś przenosi ją do Wielkiej Brytanii. Przed realizacją tej inwestycji Saksonia sfinansowała budowę dróg dojazdowych i infrastruktury, dopłaciła też koncernowi 70 mln euro, aby utrzymać miejsca pracy. Kilka miesięcy temu Thomas Schöneberg, członek zarządu Degussy, zapowiedział, że do końca 2004 r. firma zwolni trzysta osób. Wprawdzie obiecał, że "nie zostawi Saksonii na lodzie" i znajdzie "inwestora zastępczego", ale chętnych nie ma, jest za to pewność, że pracę straci w sumie ponad 700 zatrudnionych. Powodem zmiany lokalizacji są wysokie podatki. Podobnie jest w wypadku najnowocześniejszej w Europie fabryki chipów komputerowych w Dreźnie. Do zrealizowania tej inwestycji przez wyodrębnioną z Siemensa firmę Infineon państwo dopłaciło miliard euro. Ulrich Schumacher, szef Infineonu, nie ukrywa, że chce się wynieść do Szwajcarii, gdzie będzie płacił tylko 25 proc. podatku (w RFN wynosi on 39 proc.). Z Niemiec uciekają również ci, którzy osiągają bardzo dobre wyniki ekonomiczne. Obroty berlińskiej spółki Körber AG wzrosły w latach 2002-2003 o 100 proc. Firma rozwinęła produkcję supernowoczesnych szlifierek. Był to efekt badań jednej z wyższych uczelni w Berlinie, zleconych przez Körber AG dzięki milionowym dotacjom państwa. Po zdobyciu rynku szef fabryki wyraził wdzięczność za wsparcie i oświadczył, że wkrótce przeniesie produkcję w okolice Berna...
Gerhard Schröder zirytowany tą sytuacją zarzuca rodzimym przedsiębiorcom "podwójną moralność" i "brak poczucia patriotyzmu". "Dla ochrony niemieckich interesów" kanclerz domagał się też podwyżki podatków w państwach przyjętych do unii, zwłaszcza w Polsce. Pomysł ten wyśmiali nawet niemieccy ekonomiści. - To stawianie sprawy na głowie - komentuje Hans Dietrich von Loeffelholz, szef wydziału finansów publicznych i podatków w Nadreńsko-Westfalskim Instytucie Badań nad Gospodarką. - Nie chodzi o to, by inni podwyższali podatki, lecz o to, żeby Niemcy je obniżyły. Zresztą byłoby to przekładanie gotówki z kieszeni do kieszeni, bo jeśli zgadzamy się, że unijni nowicjusze muszą nadrobić zaległości, to trudno zabierać im pieniądze, by za chwilę je oddać.
Niemieccy ekonomiści od dawna apelują o urynkowienie państwowych firm i obniżkę podatków. Dzisiejsza sytuacja przypomina błędne koło: przedsiębiorcy wspierani są sumą 25 mld euro, czyli ponad jedną trzecią kwoty uzyskiwanej od nich z podatków (70 mld euro). - Prościej byłoby zmniejszyć podatki i nie dopłacać. Tym samym zyskalibyśmy lepszą pozycję w konkurencji międzynarodowej - uważa Loeffelholz. Podobne zdanie miał minister Wolfgang Clement. Gdy obejmował resort gospodarki, zapowiedział "znaczne zmniejszenie wszelkich subwencji i ulg podatkowych", a rok 2004 miał być "początkiem gruntownej przebudowy". Obecnie Clement nie wraca do tego, a jego towarzysz partyjny z SPD Rainer Wend, szef komisji gospodarczej, rozwiewa wątpliwości: "nie ma pola manewru". Nie spodziewa się też, by w najbliższym czasie nastąpiły poważniejsze zmiany.
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.