Dla nas wciąż trwa wiek XX. Nawet wtedy, gdy cieszymy się z wejścia do Unii Europejskiej, ciągle jesteśmy jacyś wczorajsi

Wejście do unii przedstawiane jest w Polsce jako koniec drogi, którą w ostatnich kilkudziesięciu latach przebyli Polacy. Jako koniec, nie jako początek! To dlatego w dniu akcesji telewizja przypominała dokumentalne zdjęcia: wyzwolenie Polski po zaborach i legioniści marszałka Piłsudskiego; początek II wojny światowej, łamiący graniczne szlabany hitlerowcy i dymiąca kopuła warszawskiego Zamku Królewskiego; powojenna odbudowa pod dyktando Bieruta; ogłoszenie stanu wojennego przez generała Jaruzelskiego i kolejne pielgrzymki papieża Jana Pawła II do ojczyzny; strajk w gdańskiej stoczni i wchodzący na ogrodzenie Lech Wałęsa; obrady "okrągłego stołu"; zaprzysiężenie pierwszego premiera demokratycznej Polski Tadeusza Mazowieckiego; wreszcie wygrane referendum w sprawie przystąpienia do unii i całująca się prezydencka para. 1 maja 2004 r. miał być ostatnim ogniwem tego łańcucha wydarzeń, ukoronowaniem XX-wiecznej historii Polski. I był. Wbrew kalendarzowi pozostał jednak w dwudziestym stuleciu. W czasie przeszłym wciąż niedokonanym.
Postawiłem przed telewizorem lustro i zobaczyłem w nim uśmiechniętych Polaków z chorągiewkami w dłoniach, nie bardzo wiedzących co dalej. Taki moment fachowo nazywa się cezurą: granicą chronologiczną, przełomową w historii narodu i jego kultury. Tyle że zwykle stojąc na granicy, widzimy nie tylko kraj, z którego przybywamy, ale i ten, do którego wchodzimy. Częściej zresztą patrzymy przed siebie niż za siebie. Jednak nie w tym wypadku.
Wszak na owej granicy nazywanej cezurą stoimy już od kilku lat i to w niezłym towarzystwie. Praktycznie wszyscy tam są: i Polacy, i Niemcy, i Rosjanie, i Anglicy, i Francuzi, i Amerykanie, i Irakijczycy. Stoją i ciągle jeszcze załatwiają przeciągające się formalności, wyrównują rachunki, podsumowują, zwieńczają, zamykają niedomykającą się epokę. Są politycy, artyści, żołnierze, studenci, zwyczajni obywatele. Słuchają piosenek z czasów swojej młodości, bo nowe przeboje jakoś nie powstają. Oglądają filmy złożone ze wszystkich używanych do tej pory schematów, bo nowych nie udaje się wymyślić. Czytają książki opisujące niemożność oderwania się od problemów XX wieku, bo niemożność ta nie pozwala na to, by powstawały książki poświęcone nowej epoce. I my stoimy z nimi. Czekamy, bo nie mamy odwagi, by zacząć żyć od nowego wiersza, od nowego akapitu, od nowej strony.
W moim ulubionym kanale telewizyjnym BBC Prime jest nadawany program "Wielkie sprzątanie" (The Life Laundry). Przy pomocy psychologa i dobrego organizatora nakłania się w nim prywatne osoby, by wpuściły ekipę telewizyjną do swojego zagraconego domu, pozwoliły zinwentaryzować majątek i wyrzucić wszystko, co niepotrzebne. Zwykle okazuje się zresztą, że to, czego należy się pozbyć, stanowi około
80 proc. dobytku! Graciarnia, która nie pozwala normalnie żyć. Pamiątki po zmarłej babci, które nie pozwalają przestać płakać na ich widok. Rozmaite przedmioty podarowane przez rodzinę i znajomych w prezencie; niepotrzebne, ale przyjęte, żeby nie urazić czyichś uczuć. Wielki garb zbudowany z rzeczy, przez które we własnym domu nie można swobodnie oddychać.
W tym programie na drodze perswazji i w trakcie psychoterapeutycznych seansów doprowadza się bohaterów do postanowienia, że chcą zamknąć za sobą poprzedni rozdział życia i decydują się na oddanie, sprzedanie, wyrzucenie większości swojego dotychczasowego dobytku po to żeby zacząć żyć na nowo. Żeby być sobą. Żeby uwolnić się od zobowiązań wobec innych: żeby umieć dostrzec własne dobro i uznać je za warte ochrony.
Mam wrażenie, że takie wielkie sprzątanie powinniśmy urządzić także w naszych umysłach. Uwolnić się od demonów
XX wieku i zacząć myśleć o tym, jak najlepiej urządzić się w nowym stuleciu. Trochę przewietrzyć głowę, zapomnieć kilka zaklęć, otworzyć szeroko oczy i spojrzeć w innym kierunku niż zwykle. Może poczulibyśmy ulgę jak bohaterowie programu BBC? I może udałoby się przy okazji domknąć miniony wiek? n
tor@wprost.pl
Więcej możesz przeczytać w 20/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.