Komu zaszkodzi ujawnienie akt inwigilacji prawicy?
Rząd Kazimierza Marcinkiewicza sam może sobie zadać dotkliwy cios, a przy okazji Prawu i Sprawiedliwości. A wszystko za sprawą tego, co PiS, a szczególnie bracia Kaczyńscy uważają za wielki atut. Chodzi o odtajnienie dokumentów z tzw. inwigilacji prawicy - afery, której akuszerem został 28 sierpnia 1997 r. ówczesny koordynator służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski (SLD). Kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi, których faworytem była AWS, Siemiątkowski ujawnił przed kamerami, że przy gabinecie szefa UOP od 1991 r. przez 6 lat działał specjalny zespół inspekcyjno-operacyjny. Zespołem kierował Jan Lesiak, w czasach PRL oficer SB pracujący w III departamencie, zajmującym się inwigilowaniem opozycji. W zespole płk. Lesiaka działało też kilku młodych oficerów UOP, którzy rozpoczęli pracę w tajnych służbach już po rozwiązaniu SB. Usytuowanie jego komórki ponad strukturami UOP pozwalało mu na zbieranie, a często fabrykowanie "haków" na każdego, kogo uznał za "idącego w górę". Zespół Lesiaka zajmował się głównie inwigilacją i dezintegrowaniem opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy partii prawicowych: Porozumienia Centrum, Ruchu dla Rzeczypospolitej, Ruchu III Rzeczypospolitej, ale też członkowie zespołu zajmowali się poszukiwaniem Moniki Kern, córki byłego wicemarszałka Sejmu, poszukiwaniem złota skradzionego przez nazistów, aferami Art-B i FOZZ, pieniędzmi PZPR. Efekty pracy zespołu znalazły się w tajnej szafie stojącej w gabinecie płk. Lesiaka. On sam został zwolniony ze służby w styczniu 1998 r., gdy za tajne służby w rządzie Jerzego Buzka odpowiadał Janusz Pałubicki.
Reżyseria: SLD
W 1997 r. akcja Siemiątkowskiego została dobrze wyreżyserowana (SLD-owski poseł Jerzy Dziewulski zachęcał dziennikarzy, by udali się pod drzwi sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, "to usłyszą coś ciekawego"). Chodziło o to, by na ówczesnej prawicy rozpętało się prawdziwe piekło. I tak się stało. Sprawa nie tylko odświeżyła dawne podziały, ale i wywołała nowe konflikty. Nic dziwnego, skoro w zawiadomieniu, które 17 września 1997 r. (cztery dni przed wyborami) złożył w prokuraturze szef UOP gen. Andrzej Kapkowski, przestępstwo zarzucono nie tylko oficerom z zespołu płk. Lesiaka. Oskarżeni zostali także były szef UOP Jerzy Konieczny i nadzorujący go w latach 1992-1993 minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski (UOP nie był jeszcze wtedy samodzielnym urzędem). Włączenie w sprawę inwigilacji prawicy Milczanowskiego, który w przeciwieństwie do związanego z SLD Koniecznego, utrzymywał bliski kontakt z prowałęsowskim skrzydłem AWS, było dobrze pomyślane. Po wyborach w klubie parlamentarnym partii władzy, jaką stała się AWS, znaleźli się bowiem zarówno politycy inwigilowani, jak Romuald Szeremietiew, jak i ci, którzy mieli ponosić odpowiedzialność za działania UOP - jak Konstanty Miodowicz, były szef Zarządu Kontrwywiadu i bliski współpracownik Milczanowskiego.
Prawicy umknęło wtedy, że zespół Lesiaka był także wykorzystywany przez lewicę - do rozpoznania i przeciwdziałania zagrożeniom dla spójności SLD, jakim mogła być rosnąca w siłę Polska Partia Socjalistyczna Piotra Ikonowicza. Gdy w 1997 r. ówczesne kierownictwo UOP postanowiło zlikwidować "interesy" płk. Lesiaka, nie tylko chodziło o zaszkodzenie prawicy. Lesiaka i jego ludzi podejrzewano, że licząc na zmianę układu politycznego, zbiera on już materiały obciążające SLD.
Czarny charakter Milczanowski
Niesnaski i spory toczone w mediach i parlamencie wokół inwigilacji prawicy trwały przez cały okres rządów AWS, przynosząc zwycięzcom wyborów parlamentarnych w 1997 r. wyłącznie straty. Bo jak inaczej oceniać proces o zniesławienie z powodu oskarżeń byłego dyrektora Zarządu Kontrwywiadu UOP Konstantego Miodowicza pod adresem Adama Tarachy, wiceszefa UOP w rządzie Jana Olszewskiego. Chociaż sąd uznał zarzut Miodowicza o inwigilowaniu na polecenie Tarachy środowisk opozycyjnych (m.in. zastępcy szefa kontrwywiadu płk. Wojciecha Brochwicza) wobec gabinetu Olszewskiego za zniesławienie, to w wymiarze politycznym ten żenujący proces wygrał SLD. Między innymi przez takie spory politycy AWS nie zdążyli się zająć umorzeniem przez prokuraturę wojskową w 1996 r. śledztwa w sprawie podejrzenia o szpiegostwo dla ZSRR i Rosji byłego premiera Józefa Oleksego.
Ukuta przez SLD teza, że afera Olina, mająca źródło w kontaktach Oleksego z płk. KGB Władimirem Ałganowem, to prowokacja Milczanowskiego i zaprzedanych Lechowi Wałęsie oficerów UOP, trafiła na podatny grunt. Wizja demonicznego Milczanowskiego jako czarnego charakteru odpowiedzialnego za jeszcze jedną niegodziwość przemówiła do wyobraźni antywałęsowskiego skrzydła AWS. Jeśli więc działania zespołu płk. Lesiaka można interpretować jako próbę dezintegracji antywałęsowskiej prawicy w pierwszej połowie lat 90., to na pewno dużo bardziej dezintegrujące dla całej prawicy okazały się skutki ujawnienia przez Zbigniewa Siemiątkowskiego istnienia zespołu i szafy płk. Lesiaka.
ZChN inwigiluje
Po ośmiu latach od wystąpienia Siemiątkowskiego nowy prokurator krajowy Janusz Kaczmarek zapowiedział ujawnienie akt ze sprawy inwigilacji prawicy. To krok, na który nie zdobył się Lech Kaczyński, gdy w latach 2000-2001 był ministrem sprawiedliwości. Zgodę na ujawnienie dokumentów tajnych służb z inwigilacji legalnie działających partii zadeklarował też szef MSWiA Ludwik Dorn. Jest on dysponentem akt UOP, gdy urząd ten znajdował się w strukturach resortu spraw wewnętrznych.
Informacja o ujawnieniu akt zelektryzowała parlamentarzystów i prawników. Pojawiły się opinie, że "bracia Kaczyńscy rękami prokuratury dokonają politycznych rozliczeń z obozem Lecha Wałęsy, byłą premier Hanną Suchocką i Janem Rokitą". To przecież za ich rządów doszło do działań tajnych służb przeciwko prawicowym partiom. Bracia Kaczyńscy wielokrotnie oskarżali Belweder i rząd Suchockiej o inspirowanie tej akcji służb. Jan Rokita, który kierował wtedy kancelarią premier Suchockiej, oświadczył, że jest "za odtajnieniem wszystkiego, co jest do odtajnienia". Kto jak kto, ale Jan Rokita dobrze pamięta, że za rządów premier Suchockiej funkcję prokuratora generalnego, który zatwierdzał wnioski UOP o zgodę na założenie podsłuchów, pełnili kolejno Zbigniew Dyka i Jan Piątkowski, obaj ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, którego politycy są teraz filarem PiS. Jeśli więc UOP podsłuchiwał polityków opozycyjnych wobec ówczesnego rządu i prezydenta, to zgadzali się na to ministrowie sprawiedliwości z dawnej partii premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który w rządzie Suchockiej był wiceministrem edukacji.
Samobój PiS
Decyzja o ujawnieniu materiałów z inwigilacji prawicowych partii przez UOP może przynieść pyrrusowe zwycięstwo braciom Kaczyńskim. Jeśli w aktach są informacje niewygodne dla ich dawnych i dzisiejszych politycznych przeciwników, to liderzy PiS mogą być pewni, że na tym się nie skończy. Akta UOP i zeznania świadków przesłuchiwanych przez prokuraturę muszą zawierać również informacje o dawno zapomnianych aferach, których przypomnienie może jedynie zaszkodzić obozowi dzisiejszej władzy. Chodzi zwłaszcza o okoliczności powstania i burzliwe losy spółki Telegraf, założonej w lipcu 1991 r. przez działaczy Porozumienia Centrum (w tym Jarosława Kaczyńskiego) czy związki finansowe jednego z liderów PC, Macieja Zalewskiego, z właścicielami spółki Art-B - Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim.
Pamiętając, jak kilka lat temu "Trybuna" z wielką satysfakcją donosiła, ile dni pozostało jeszcze Maciejowi Zalewskiemu do rozpoczęcia odsiadywania wyroku więzienia za wyłudzenie łapówki od Bagsika i Gąsiorowskiego, można mieć pewność, że i tym razem SLD natychmiast złapie wiatr w żagle. Wystarczy przypomnieć, jak grupa posłów z partii Leszka Millera podczas afery Rywina straszyła PiS wnioskiem o powołanie komisji śledczej "do zbadania finansowania Porozumienia Centrum [partii braci Kaczyńskich na początku lat 90.] przez spółkę Telegraf, udziału państwowych firm w tym procederze oraz wykorzystywania do tego celu przez ówczesnych polityków wysokich stanowisk państwowych".
Dokument z sejfu Wachowskiego
O tym, że licho nie śpi, świadczy zagadkowa notatka, na którą dziennikarze "Wprost" natrafili jeszcze przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi. Nosi ona klauzulę "poufne" i zawiera kalendarium ze szczegółowym opisem kontaktów polityków PC (głównie Macieja Zalewskiego) z właścicielami Art-B i kulis finansowania spółki Telegraf w 1991 r. Nasi rozmówcy wskazywali, że notatka to jeden z dokumentów odnalezionych latem tego roku przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego podczas przeszukania mieszkania Mieczysława Wachowskiego, byłego szefa gabinetu prezydenta Wałęsy. Jednak ani ABW, ani prokuratura nie potwierdzają tej informacji. W dokumencie opisano na przykład duże zainteresowanie tzw. obrotem specjalnym ze strony Macieja Zalewskiego, który był w tamtym czasie wiceszefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. "BB [Bogusław Bagsik] otworzył mu kanały na Izrael za pośrednictwem generała Ginossara [Yossiego, byłego zastępcy szefa Shin Bet, izraelskiego kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa wewnętrznego], obecnie polityka (...) i doświadczonego handlarza bronią".
Tajemniczy dokument budzi wątpliwości. Brakuje mu pierwszej strony, urywa się na szóstej. Na każdej paginie widnieje słabo czytelna pieczątka: "Zabrania się sporządzania odpisów...". Mało prawdopodobne jest, żeby ta notatka powstała w UOP, który po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego z Polski przez wiele miesięcy nakładem wielkich sił rozpracowywał rozległe interesy Art-B (rozpracowanie było prowadzone jeszcze, gdy szefem UOP był Piotr Naimski, a Antoni Macierewicz pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych w rządzie z udziałem PC). Autor notatki używa terminu "Biuro Bezpieczeństwa Krajowego", zamiast Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. W sposób nietypowy dla tajnych służb posługuje się inicjałami inwigilowanych: "Wybory: Pod koniec lipca 91 odbyło się spotkanie przedwyborcze w KKP [Krajowa Komisja Porozumiewawcza "Solidarności"]. Gośćmi byli ze strony PC min. Adam Glapiński oraz J. Kaczyński. Z inicjatywy i za namową Rucińskiego został zaproszony również GA [Gąsiorowski Andrzej] i BB [Bagsik Bogusław]. Miano omówić możliwość udzielenia finansowej pomocy dla PC. GA i BB postanowili przekazać 50 mld zł pod warunkiem uregulowania zaległych spraw [40 mld + 17 mld]. Spotkanie miało charakter szczery i burzliwy". Fragment ten jest o tyle ważny, że Jarosław Kaczyński wielokrotnie zaprzeczał, by miał kontakty z Bagsikiem i Gąsiorowskim. Osoba dobrze znająca sprawę Art-B twierdzi, że w dokumencie występują sformułowania charakterystyczne dla Bagsika i Zalewskiego. Jednym z takich tropów jest wyrażenie "nobliwi obywatele", często używane podczas ich rozmów.
Bezkarni politycy
Bez względu na to, kto jest autorem notatki (znajdującej się w posiadaniu redakcji "Wprost") i czy informacje z niej pochodzące są prawdziwe, nie ulega wątpliwości, że wypuszczając ten materiał do mediów przed wyborami, ktoś liczył na wyrządzenie szkody PiS i Lechowi Kaczyńskiemu. Politycy PiS muszą pamiętać, że trąbienie o bezprawnych działaniach tajnych służb wobec legalnie działających partii w związku z operacjami zespołu Lesiaka okazało się szkodliwe dla państwa. Na skutek afery z inwigilacją prawicy tajne służby przez długi czas jak ognia unikały rozpracowywania polityków przestępców. Dopiero ubiegłoroczne zatrzymanie posła Andrzeja Pęczaka z SLD za przyjęcie łapówki od lobbysty Marka Dochnala przerwało ten zadziwiający marazm. Teraz może być podobnie. A może właśnie o to chodzi?
Reżyseria: SLD
W 1997 r. akcja Siemiątkowskiego została dobrze wyreżyserowana (SLD-owski poseł Jerzy Dziewulski zachęcał dziennikarzy, by udali się pod drzwi sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, "to usłyszą coś ciekawego"). Chodziło o to, by na ówczesnej prawicy rozpętało się prawdziwe piekło. I tak się stało. Sprawa nie tylko odświeżyła dawne podziały, ale i wywołała nowe konflikty. Nic dziwnego, skoro w zawiadomieniu, które 17 września 1997 r. (cztery dni przed wyborami) złożył w prokuraturze szef UOP gen. Andrzej Kapkowski, przestępstwo zarzucono nie tylko oficerom z zespołu płk. Lesiaka. Oskarżeni zostali także były szef UOP Jerzy Konieczny i nadzorujący go w latach 1992-1993 minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski (UOP nie był jeszcze wtedy samodzielnym urzędem). Włączenie w sprawę inwigilacji prawicy Milczanowskiego, który w przeciwieństwie do związanego z SLD Koniecznego, utrzymywał bliski kontakt z prowałęsowskim skrzydłem AWS, było dobrze pomyślane. Po wyborach w klubie parlamentarnym partii władzy, jaką stała się AWS, znaleźli się bowiem zarówno politycy inwigilowani, jak Romuald Szeremietiew, jak i ci, którzy mieli ponosić odpowiedzialność za działania UOP - jak Konstanty Miodowicz, były szef Zarządu Kontrwywiadu i bliski współpracownik Milczanowskiego.
Prawicy umknęło wtedy, że zespół Lesiaka był także wykorzystywany przez lewicę - do rozpoznania i przeciwdziałania zagrożeniom dla spójności SLD, jakim mogła być rosnąca w siłę Polska Partia Socjalistyczna Piotra Ikonowicza. Gdy w 1997 r. ówczesne kierownictwo UOP postanowiło zlikwidować "interesy" płk. Lesiaka, nie tylko chodziło o zaszkodzenie prawicy. Lesiaka i jego ludzi podejrzewano, że licząc na zmianę układu politycznego, zbiera on już materiały obciążające SLD.
Czarny charakter Milczanowski
Niesnaski i spory toczone w mediach i parlamencie wokół inwigilacji prawicy trwały przez cały okres rządów AWS, przynosząc zwycięzcom wyborów parlamentarnych w 1997 r. wyłącznie straty. Bo jak inaczej oceniać proces o zniesławienie z powodu oskarżeń byłego dyrektora Zarządu Kontrwywiadu UOP Konstantego Miodowicza pod adresem Adama Tarachy, wiceszefa UOP w rządzie Jana Olszewskiego. Chociaż sąd uznał zarzut Miodowicza o inwigilowaniu na polecenie Tarachy środowisk opozycyjnych (m.in. zastępcy szefa kontrwywiadu płk. Wojciecha Brochwicza) wobec gabinetu Olszewskiego za zniesławienie, to w wymiarze politycznym ten żenujący proces wygrał SLD. Między innymi przez takie spory politycy AWS nie zdążyli się zająć umorzeniem przez prokuraturę wojskową w 1996 r. śledztwa w sprawie podejrzenia o szpiegostwo dla ZSRR i Rosji byłego premiera Józefa Oleksego.
Ukuta przez SLD teza, że afera Olina, mająca źródło w kontaktach Oleksego z płk. KGB Władimirem Ałganowem, to prowokacja Milczanowskiego i zaprzedanych Lechowi Wałęsie oficerów UOP, trafiła na podatny grunt. Wizja demonicznego Milczanowskiego jako czarnego charakteru odpowiedzialnego za jeszcze jedną niegodziwość przemówiła do wyobraźni antywałęsowskiego skrzydła AWS. Jeśli więc działania zespołu płk. Lesiaka można interpretować jako próbę dezintegracji antywałęsowskiej prawicy w pierwszej połowie lat 90., to na pewno dużo bardziej dezintegrujące dla całej prawicy okazały się skutki ujawnienia przez Zbigniewa Siemiątkowskiego istnienia zespołu i szafy płk. Lesiaka.
ZChN inwigiluje
Po ośmiu latach od wystąpienia Siemiątkowskiego nowy prokurator krajowy Janusz Kaczmarek zapowiedział ujawnienie akt ze sprawy inwigilacji prawicy. To krok, na który nie zdobył się Lech Kaczyński, gdy w latach 2000-2001 był ministrem sprawiedliwości. Zgodę na ujawnienie dokumentów tajnych służb z inwigilacji legalnie działających partii zadeklarował też szef MSWiA Ludwik Dorn. Jest on dysponentem akt UOP, gdy urząd ten znajdował się w strukturach resortu spraw wewnętrznych.
Informacja o ujawnieniu akt zelektryzowała parlamentarzystów i prawników. Pojawiły się opinie, że "bracia Kaczyńscy rękami prokuratury dokonają politycznych rozliczeń z obozem Lecha Wałęsy, byłą premier Hanną Suchocką i Janem Rokitą". To przecież za ich rządów doszło do działań tajnych służb przeciwko prawicowym partiom. Bracia Kaczyńscy wielokrotnie oskarżali Belweder i rząd Suchockiej o inspirowanie tej akcji służb. Jan Rokita, który kierował wtedy kancelarią premier Suchockiej, oświadczył, że jest "za odtajnieniem wszystkiego, co jest do odtajnienia". Kto jak kto, ale Jan Rokita dobrze pamięta, że za rządów premier Suchockiej funkcję prokuratora generalnego, który zatwierdzał wnioski UOP o zgodę na założenie podsłuchów, pełnili kolejno Zbigniew Dyka i Jan Piątkowski, obaj ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, którego politycy są teraz filarem PiS. Jeśli więc UOP podsłuchiwał polityków opozycyjnych wobec ówczesnego rządu i prezydenta, to zgadzali się na to ministrowie sprawiedliwości z dawnej partii premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który w rządzie Suchockiej był wiceministrem edukacji.
Samobój PiS
Decyzja o ujawnieniu materiałów z inwigilacji prawicowych partii przez UOP może przynieść pyrrusowe zwycięstwo braciom Kaczyńskim. Jeśli w aktach są informacje niewygodne dla ich dawnych i dzisiejszych politycznych przeciwników, to liderzy PiS mogą być pewni, że na tym się nie skończy. Akta UOP i zeznania świadków przesłuchiwanych przez prokuraturę muszą zawierać również informacje o dawno zapomnianych aferach, których przypomnienie może jedynie zaszkodzić obozowi dzisiejszej władzy. Chodzi zwłaszcza o okoliczności powstania i burzliwe losy spółki Telegraf, założonej w lipcu 1991 r. przez działaczy Porozumienia Centrum (w tym Jarosława Kaczyńskiego) czy związki finansowe jednego z liderów PC, Macieja Zalewskiego, z właścicielami spółki Art-B - Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim.
Pamiętając, jak kilka lat temu "Trybuna" z wielką satysfakcją donosiła, ile dni pozostało jeszcze Maciejowi Zalewskiemu do rozpoczęcia odsiadywania wyroku więzienia za wyłudzenie łapówki od Bagsika i Gąsiorowskiego, można mieć pewność, że i tym razem SLD natychmiast złapie wiatr w żagle. Wystarczy przypomnieć, jak grupa posłów z partii Leszka Millera podczas afery Rywina straszyła PiS wnioskiem o powołanie komisji śledczej "do zbadania finansowania Porozumienia Centrum [partii braci Kaczyńskich na początku lat 90.] przez spółkę Telegraf, udziału państwowych firm w tym procederze oraz wykorzystywania do tego celu przez ówczesnych polityków wysokich stanowisk państwowych".
Dokument z sejfu Wachowskiego
O tym, że licho nie śpi, świadczy zagadkowa notatka, na którą dziennikarze "Wprost" natrafili jeszcze przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi. Nosi ona klauzulę "poufne" i zawiera kalendarium ze szczegółowym opisem kontaktów polityków PC (głównie Macieja Zalewskiego) z właścicielami Art-B i kulis finansowania spółki Telegraf w 1991 r. Nasi rozmówcy wskazywali, że notatka to jeden z dokumentów odnalezionych latem tego roku przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego podczas przeszukania mieszkania Mieczysława Wachowskiego, byłego szefa gabinetu prezydenta Wałęsy. Jednak ani ABW, ani prokuratura nie potwierdzają tej informacji. W dokumencie opisano na przykład duże zainteresowanie tzw. obrotem specjalnym ze strony Macieja Zalewskiego, który był w tamtym czasie wiceszefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. "BB [Bogusław Bagsik] otworzył mu kanały na Izrael za pośrednictwem generała Ginossara [Yossiego, byłego zastępcy szefa Shin Bet, izraelskiego kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa wewnętrznego], obecnie polityka (...) i doświadczonego handlarza bronią".
Tajemniczy dokument budzi wątpliwości. Brakuje mu pierwszej strony, urywa się na szóstej. Na każdej paginie widnieje słabo czytelna pieczątka: "Zabrania się sporządzania odpisów...". Mało prawdopodobne jest, żeby ta notatka powstała w UOP, który po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego z Polski przez wiele miesięcy nakładem wielkich sił rozpracowywał rozległe interesy Art-B (rozpracowanie było prowadzone jeszcze, gdy szefem UOP był Piotr Naimski, a Antoni Macierewicz pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych w rządzie z udziałem PC). Autor notatki używa terminu "Biuro Bezpieczeństwa Krajowego", zamiast Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. W sposób nietypowy dla tajnych służb posługuje się inicjałami inwigilowanych: "Wybory: Pod koniec lipca 91 odbyło się spotkanie przedwyborcze w KKP [Krajowa Komisja Porozumiewawcza "Solidarności"]. Gośćmi byli ze strony PC min. Adam Glapiński oraz J. Kaczyński. Z inicjatywy i za namową Rucińskiego został zaproszony również GA [Gąsiorowski Andrzej] i BB [Bagsik Bogusław]. Miano omówić możliwość udzielenia finansowej pomocy dla PC. GA i BB postanowili przekazać 50 mld zł pod warunkiem uregulowania zaległych spraw [40 mld + 17 mld]. Spotkanie miało charakter szczery i burzliwy". Fragment ten jest o tyle ważny, że Jarosław Kaczyński wielokrotnie zaprzeczał, by miał kontakty z Bagsikiem i Gąsiorowskim. Osoba dobrze znająca sprawę Art-B twierdzi, że w dokumencie występują sformułowania charakterystyczne dla Bagsika i Zalewskiego. Jednym z takich tropów jest wyrażenie "nobliwi obywatele", często używane podczas ich rozmów.
Bezkarni politycy
Bez względu na to, kto jest autorem notatki (znajdującej się w posiadaniu redakcji "Wprost") i czy informacje z niej pochodzące są prawdziwe, nie ulega wątpliwości, że wypuszczając ten materiał do mediów przed wyborami, ktoś liczył na wyrządzenie szkody PiS i Lechowi Kaczyńskiemu. Politycy PiS muszą pamiętać, że trąbienie o bezprawnych działaniach tajnych służb wobec legalnie działających partii w związku z operacjami zespołu Lesiaka okazało się szkodliwe dla państwa. Na skutek afery z inwigilacją prawicy tajne służby przez długi czas jak ognia unikały rozpracowywania polityków przestępców. Dopiero ubiegłoroczne zatrzymanie posła Andrzeja Pęczaka z SLD za przyjęcie łapówki od lobbysty Marka Dochnala przerwało ten zadziwiający marazm. Teraz może być podobnie. A może właśnie o to chodzi?
Więcej możesz przeczytać w 48/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.