Dlaczego minister skarbu Andrzej Mikosz poddaje polski rząd w wojnie o PZU
Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, wpadł we wściekłość, gdy dowiedział się, że minister skarbu Andrzej Mikosz spotyka się z przedstawicielami holenderskiego Eureko i usiłuje ugodowo rozwiązać konflikt z inwestorem chcącym za bezcen przejąć kontrolę nad grupą PZU, największym polskim ubezpieczycielem. Ernst Jansen potwierdził nam informację o "kurtuazyjnym" spotkaniu, do którego doszło w Warszawie 8 listopada. Według naszych informatorów, minister skarbu miał prowadzić na ten temat rozmowy także 15 listopada w Londynie; przypadkiem (?) w tym samym czasie przebywał tam prezes PZU Cezary Stypułkowski i prezes Banku Millennium Bogusław Kott (Stypułkowski i Mikosz zaprzeczyli naszym informacjom, Kott odmówił komentarza). Wcześniej liderzy PiS zapowiadali, że - tak jak zaleciła w raporcie końcowym sejmowa komisja śledcza ds. PZU - skarb państwa wystąpi do sądu o stwierdzenie nieważności umowy prywatyzacyjnej PZU z 5 listopada 1999 r., pozbawiając tym samym Eureko posiadanych przez nie 30,91 proc. akcji PZU i możliwości wysuwania dalszych roszczeń. Tymczasem szef resortu skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza w niedawnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" zapowiedział, że "jego zadaniem jako prawnika i ministra skarbu państwa jest podejmowanie decyzji w interesie państwa polskiego i jego obywateli, a nie realizowanie jakichkolwiek postulatów politycznych" i usiłuje się ułożyć z Eureko podobnie jak poprzedni rząd SLD Marka Belki. Mimo że oddanie Eureko jeszcze 21 proc. akcji PZU, czyli kontroli nad grupą finansową o aktywach wartych około 40 mld zł, na warunkach określonych w umowach z lat 1999-2001 jest ostatnią rzeczą, która leżałaby w interesie Polski i nas, podatników.
Co w rządzie robi minister, który stoi w opozycji do partii ów rząd tworzącej? Jak ustalił "Wprost", Jarosław Kaczyński mógł nie wiedzieć o tym, że Mikosz od kwietnia 2000 r. do listopada 2002 r. pracował w kancelarii prawniczej Weil, Gotshal & Manges, która jako podwykonawca doradcy resortu skarbu, banku ABN Amro, doradzała wtedy minister skarbu w rządzie AWS Aldonie Kameli-Sowińskiej przy prywatyzacji PZU. Biuro prasowe Ministerstwa Skarbu nie widzi konfliktu interesów, bo "przedmiotem pracy ministra Mikosza w kancelarii Weil, Gotshal & Manges w projekcie PZU było rozwiązanie problemu "nadpodaży" akcji pracowniczych w czasie okresu stabilizacji kursu". Nie ulega jednak wątpliwości, że nazwisko Mikosza figuruje również jako biorącego udział w pracach nad zawartymi przez ówczesny rząd umowami dodatkowymi z Eureko z kwietnia i października 2001 r. Zrealizowanie tych umów oznaczałoby oddanie Eureko kontroli nad PZU na skrajnie niekorzystnych dla nas warunkach. Minister skarbu powinien dziś rozważyć wystąpienie o odszkodowanie m.in. od ABN Amro i jego podwykonawcy Weil, Gotshal & Manges. Raczej trudno przypuszczać, aby obecny szef resortu skarbu chciał wystąpić z roszczeniami wobec swojego byłego pracodawcy. Czy to przypadek, że w całym kraju nie znalazł się kandydat na ministra skarbu, który nie pojawił się w tle jednej z największych afer III RP? Dlaczego w sporze, jaki nasze państwo toczy z Eureko, podatników od lat reprezentują prezesi, ministrowie, premierzy, a nawet prezydent, działający w interesie zagranicznej korporacji?
Bieg po kasę
Od 1999 r. w sprzedaż PZU konsorcjum Eureko zaangażowali się najważniejsi polscy politycy i urzędnicy. W przedziwnej sztafecie, która od sześciu lat usiłuje dobiec do mety, czyli "dopchnąć" tę transakcję, najpierw startowali Emil Wąsacz i Aldona Kamela-Sowińska, ministrowie skarbu w rządzie Jerzego Buzka, odpowiedzialni za zawarcie z konsorcjum Eureko i BIG Banku Gdańskiego (obecny Bank Millennium) umowy prywatyzacyjnej PZU oraz aneksów do niej. Gdy jesienią 2001 r. władzę przejęła ekipa Leszka Millera, niechętna holenderskiemu inwestorowi, pałeczkę przejął prezydent Aleksander Kwaśniewski, wymuszając m.in. wybór związanego z Pałacem Prezydenckim Cezarego Stypułkowskiego, poplecznika Eureko, na prezesa PZU. W trzeciej zmianie wystartował zaufany człowiek prezydenta, czyli Marek Belka. Jak ujawnił "Wprost", osiągnął on mistrzostwo świata w braku skrupułów: od początku w sprawie PZU występował w podwójnej roli, jednocześnie pracując dla doradców (ABN Amro) pomagających przygotować fatalną umowę prywatyzacyjną, a także dla członka konsorcjum, któremu sprzedano akcje PZU (BIG Bank Gdański) i w końcu formalnie reprezentując sprzedającego, czyli polskie władze (najpierw jako doradca ekonomiczny prezydenta, później jako premier). Jedynie opór części posłów i powołanie sejmowej komisji śledczej zapobiegły wówczas sfinalizowaniu umowy z Eureko. Do ostatniej zmiany wystartował Andrzej Mikosz, obecny minister skarbu. Jeśli on nie dobiegnie z pałeczką do mety, sześcioletnie wysiłki polityczno-biznesowej kamaryli spełzną na niczym.
Powtórka z rozrywki
Mikosz powtarza taktykę poprzedniego szefa resortu skarbu Jacka Sochy, który najpierw publicznie twierdził, że pozew Eureko do sądu arbitrażowego jest bezzasadny, aby później przedstawiać go posłom jako zagrożenie dla stabilności finansów państwa i forsować ugodę. Mikosz tak jak Socha wikła się w bezsensowny arbitraż z Eureko. W ubiegłym tygodniu złożył do sądu w Brukseli odwołanie od niekorzystnego wyroku trybunału. Tymczasem zmiana rządu była idealnym pretekstem do wycofania się z arbitrażu. Polski arbiter prof. Jerzy Rajski wykazał to dobitnie w tzw. zdaniu odrębnym. Stwierdził, że Eureko nie mogło się powoływać na polsko-holenderski traktat o ochronie inwestycji, przewidujący w wypadku sporów arbitraż, bo jego zaangażowanie w PZU nie spełnia kryteriów inwestycji. "Trybunał odwołuje się do wykładni graniczącej z manipulacją, niezgodnej z podstawowymi zasadami polskiego prawa" - napisał prof. Rajski. Holendrzy powinni się więc procesować w Polsce. Dlaczego zatem minister skarbu Andrzej Mikosz przedkłada odwołanie do sądu w Brukseli nad wykonaniem polecenia komisji śledczej i złożeniem wniosku o uznanie pierwszej umowy prywatyzacyjnej z 1999 r. za nieważną? Jak głosi maksyma Milo Minderbindera, jednego z bohaterów powieści "Paragraf 22", są interesy, na których wszyscy zarabiają. W sprawie prywatyzacji PZU są to interesy tak dalece ponadpartyjne, że "partia Eureko" jest reprezentowana w każdym układzie rządzącym, niezależnie czy do władzy dochodzi lewica, czy prawica.
Kto komu zapłaci
Wiceprezes Eureko Ernst Jansen przez "ugodę" z polskim skarbem państwa rozumie sprzedaż jego firmie kolejnych 21 proc. akcji PZU za 2,1 mld zł (dziś ten pakiet wart jest co najmniej trzykrotnie więcej) i wypłacenie jej rekompensaty za rzekome szkody, jakie miała ponieść w związku z niezrealizowaniem dodatkowych umów prywatyzacyjnych. "Nasz aktualny szacunek szkód, oparty o analizy ekspertów, to 6 mld zł" - stwierdził Jansen 22 listopada przed Sądem Rejonowym w Warszawie, gdzie Eureko wniosło o ugodę ze skarbem państwa. Jak zawsze gdy Holendrzy nadymają się i grożą nam roszczeniem odszkodowawczym, przychylne inwestorowi media zaczynają straszyć Polaków. "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita" i "Parkiet" licytują się, podając wysokość odszkodowania, jakie rzekomo przyjdzie nam zapłacić, i przekonując polityków, że nie jest jeszcze za późno, by dogadać się z Eureko, czyli de facto skapitulować. Bzdura! Minister skarbu Andrzej Mikosz, gdyby tylko chciał działać w interesie podatników, nie tylko nie zapłaciłby ani grosza odszkodowania, ale jeszcze sam mógłby się domagać pieniędzy. Jak wskazuje raport sejmowej komisji śledczej ds. PZU, umowa sprzedaży 30 proc. akcji polskiego ubezpieczyciela z 5 listopada 1995 r. jest nieważna z mocy prawa. Powtórzmy, minister skarbu nie musi - jak informowało błędnie wiele gazet - unieważnić umowy i aneksów prywatyzacyjnych PZU. Wystarczy, że wniesie do sądu o stwierdzenie jej nieważności. Jeśli sąd orzeknie, że umowa z Eureko i BIG Bankiem Gdańskim z 5 listopada 1999 r. była sprzeczna z ustawami albo miała na celu obejście ustaw (art. 58 kodeksu cywilnego), to jest ona nieważna ex tunc, czyli od chwili jej zawarcia, a nie od chwili wydania takiego orzeczenia. Oznaczałoby to, że w świetle prawa 30 proc. akcji PZU nigdy nie zmieniło właściciela, a polski skarb państwa nie ma wobec Eureko żadnych zobowiązań. Oczywiście, budżet musiałby zwrócić inwestorom (Eureko/BIG Bank Gdański) co najmniej zapłacone przez nich za owe akcje 3 mld zł. Ale, by przywrócić stan sprzed sześciu lat, oni musieliby m.in. oddać setki milionów złotych pobranych z tytułu dywidendy wypłacanej akcjonariuszom przez PZU (w ostatnich latach notuje 2-2,5 mld zł zysku netto rocznie). Co więcej, jak zauważyła Ewa Kantor, posłanka Sejmu poprzedniej kadencji, członek komisji śledczej ds. PZU, skarb państwa mógłby się domagać zwrotu kosztów i wyrównania strat poniesionych w wyniku zawarcia nieważnej umowy oraz w ciągu kilkuletniego sporu z Eureko od tych, którzy odpowiadają za wpakowanie nas w to bagno: doradców z ABN Amro oraz Weil, Gotshal & Manges (czyli także ministra skarbu Andrzeja Mikosza), urzędników m.in. Ministerstwa Skarbu Państwa i Ministerstwa Finansów.
Bieg z przeszkodami
Najważniejszą przeszkodą w dotarciu "sztafety Eureko" do mety, czyli oddaniu za bardzo niską cenę Holendrom kontroli nad PZU, jest śledztwo toczące się w gdańskiej prokuraturze apelacyjnej. Z informacji, do których dotarł "Wprost", wynika, że pod koniec października tego roku prokuratura zwróciła się z wnioskiem o uchylenie tajemnicy bankowej wobec członków zarządu Banku Handlowego SA - Citibanku oraz członków zarządu Banku Millennium SA. Śledczy domagają się dokumentów właśnie z okresu "pierwszej prywatyzacji". Zdaniem naszych informatorów, chcą ustalić, skąd pochodziły pieniądze na zakup 30 proc. akcji PZU przez konsorcjum Eureko i Banku Millenium (wówczas BIG Bank Gdański), a także sprawdzić, czy nie towarzyszyły mu nieformalne prowizje (czytaj: łapówki). - W pierwszym kwartale 2006 r. będą znane opinie biegłych, które pozwolą podjąć decyzję o postawieniu zarzutów w sprawie prywatyzacji PZU w 1999 r. - tłumaczy "Wprost" Janusz Kaczmarek, prokurator krajowy, a wcześniej prokurator apelacyjny w Gdańsku.
Dowody zgromadzone przez śledczych pogrążają przede wszystkim otocznie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Wskazują na to w swoich zeznaniach m.in Leszek Miller junior, a także Piotr Majchrzak. Obaj pracowali w TDA, funduszu, w którym PZU Życie ulokowało 225 mln zł. W TDA byli zatrudnieni też przyszły premier Marek Belka i szef jego kancelarii Sławomir Cytrycki. Syn byłego premiera ujawnił na przykład, że za dymisją prezesa PZU Zdzisława Montkiewicza i nominacją na to stanowisko Cezarego Stypułkowskiego stał prezydent Aleksander Kwaśniewski, który naciskał w tej sprawie na premiera Millera. Co więcej, tuż po wyborach w 2001 r. Kwaśniewski forsował kandydaturę prezesa BIG Banku Gdańskiego Bogusława Kotta na stanowisko szefa PZU - z taką propozycją wystąpił do premiera Millera minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Miller junior stwierdził także, że na wybór obecnego prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego nastawało też Eureko. "Majstersztykiem był wybór ABN Amro na doradcę prywatyzacyjnego, ponieważ przy założeniu współpracy skarbu państwa z Eureko, fakcie, że pan Belka był i tu, i tu, nie trzeba było robić więcej" - zeznał Piotr Majchrzak. Dzisiaj takim "majstersztykiem" miała być nominacja Andrzeja Mikosza, który był i tu - czyli przy przygotowywaniu sprzedaży PZU Eureko, i tu - czyli teraz przy zawieraniu ugody.
PiSmaker
40-letni Andrzej Mikosz to prawdziwy peacemaker (ang. "czyniący pokój"). Zdobył uznanie, występując w obronie mniejszościowych akcjonariuszy, wywalczył m.in. około 200 mln zł od Telekomunikacji Polskiej w sporze o portal Wirtualna Polska. Ujawniony przez "Wprost" konflikt interesów nie jest jedyną taką sprawą z udziałem Mikosza. W zeszłym tygodniu Platforma Obywatelska zapowiedziała zgłoszenie wniosku o wotum nieufności wobec Mikosza. Przetarg na kupno jeleniogórskiej Jelfy wygrała litewska firma Sanitas, której doradzał przed objęciem urzędu Andrzej Mikosz. Sam zainteresowany uważa, że nie ma konfliktu interesów, bo wycofał się "ze wszystkich procesów decyzyjnych w sprawie Jelfy". Sprawę tę prowadzi awansowany na wiceministra skarbu Michał Stępniewski, który był prawą ręką Jacka Sochy - poprzednika Mikosza.
To niejedyna dziwna nominacja nowego ministra skarbu. Stanowisko utrzymał też inny prominentny urzędnik z poprzedniej ekipy - Przemysław Morysiak, który, zdaniem prasy, miał zawdzięczać stanowisko protekcji Pałacu Prezydenckiego.
Co w rządzie robi minister, który stoi w opozycji do partii ów rząd tworzącej? Jak ustalił "Wprost", Jarosław Kaczyński mógł nie wiedzieć o tym, że Mikosz od kwietnia 2000 r. do listopada 2002 r. pracował w kancelarii prawniczej Weil, Gotshal & Manges, która jako podwykonawca doradcy resortu skarbu, banku ABN Amro, doradzała wtedy minister skarbu w rządzie AWS Aldonie Kameli-Sowińskiej przy prywatyzacji PZU. Biuro prasowe Ministerstwa Skarbu nie widzi konfliktu interesów, bo "przedmiotem pracy ministra Mikosza w kancelarii Weil, Gotshal & Manges w projekcie PZU było rozwiązanie problemu "nadpodaży" akcji pracowniczych w czasie okresu stabilizacji kursu". Nie ulega jednak wątpliwości, że nazwisko Mikosza figuruje również jako biorącego udział w pracach nad zawartymi przez ówczesny rząd umowami dodatkowymi z Eureko z kwietnia i października 2001 r. Zrealizowanie tych umów oznaczałoby oddanie Eureko kontroli nad PZU na skrajnie niekorzystnych dla nas warunkach. Minister skarbu powinien dziś rozważyć wystąpienie o odszkodowanie m.in. od ABN Amro i jego podwykonawcy Weil, Gotshal & Manges. Raczej trudno przypuszczać, aby obecny szef resortu skarbu chciał wystąpić z roszczeniami wobec swojego byłego pracodawcy. Czy to przypadek, że w całym kraju nie znalazł się kandydat na ministra skarbu, który nie pojawił się w tle jednej z największych afer III RP? Dlaczego w sporze, jaki nasze państwo toczy z Eureko, podatników od lat reprezentują prezesi, ministrowie, premierzy, a nawet prezydent, działający w interesie zagranicznej korporacji?
Bieg po kasę
Od 1999 r. w sprzedaż PZU konsorcjum Eureko zaangażowali się najważniejsi polscy politycy i urzędnicy. W przedziwnej sztafecie, która od sześciu lat usiłuje dobiec do mety, czyli "dopchnąć" tę transakcję, najpierw startowali Emil Wąsacz i Aldona Kamela-Sowińska, ministrowie skarbu w rządzie Jerzego Buzka, odpowiedzialni za zawarcie z konsorcjum Eureko i BIG Banku Gdańskiego (obecny Bank Millennium) umowy prywatyzacyjnej PZU oraz aneksów do niej. Gdy jesienią 2001 r. władzę przejęła ekipa Leszka Millera, niechętna holenderskiemu inwestorowi, pałeczkę przejął prezydent Aleksander Kwaśniewski, wymuszając m.in. wybór związanego z Pałacem Prezydenckim Cezarego Stypułkowskiego, poplecznika Eureko, na prezesa PZU. W trzeciej zmianie wystartował zaufany człowiek prezydenta, czyli Marek Belka. Jak ujawnił "Wprost", osiągnął on mistrzostwo świata w braku skrupułów: od początku w sprawie PZU występował w podwójnej roli, jednocześnie pracując dla doradców (ABN Amro) pomagających przygotować fatalną umowę prywatyzacyjną, a także dla członka konsorcjum, któremu sprzedano akcje PZU (BIG Bank Gdański) i w końcu formalnie reprezentując sprzedającego, czyli polskie władze (najpierw jako doradca ekonomiczny prezydenta, później jako premier). Jedynie opór części posłów i powołanie sejmowej komisji śledczej zapobiegły wówczas sfinalizowaniu umowy z Eureko. Do ostatniej zmiany wystartował Andrzej Mikosz, obecny minister skarbu. Jeśli on nie dobiegnie z pałeczką do mety, sześcioletnie wysiłki polityczno-biznesowej kamaryli spełzną na niczym.
Powtórka z rozrywki
Mikosz powtarza taktykę poprzedniego szefa resortu skarbu Jacka Sochy, który najpierw publicznie twierdził, że pozew Eureko do sądu arbitrażowego jest bezzasadny, aby później przedstawiać go posłom jako zagrożenie dla stabilności finansów państwa i forsować ugodę. Mikosz tak jak Socha wikła się w bezsensowny arbitraż z Eureko. W ubiegłym tygodniu złożył do sądu w Brukseli odwołanie od niekorzystnego wyroku trybunału. Tymczasem zmiana rządu była idealnym pretekstem do wycofania się z arbitrażu. Polski arbiter prof. Jerzy Rajski wykazał to dobitnie w tzw. zdaniu odrębnym. Stwierdził, że Eureko nie mogło się powoływać na polsko-holenderski traktat o ochronie inwestycji, przewidujący w wypadku sporów arbitraż, bo jego zaangażowanie w PZU nie spełnia kryteriów inwestycji. "Trybunał odwołuje się do wykładni graniczącej z manipulacją, niezgodnej z podstawowymi zasadami polskiego prawa" - napisał prof. Rajski. Holendrzy powinni się więc procesować w Polsce. Dlaczego zatem minister skarbu Andrzej Mikosz przedkłada odwołanie do sądu w Brukseli nad wykonaniem polecenia komisji śledczej i złożeniem wniosku o uznanie pierwszej umowy prywatyzacyjnej z 1999 r. za nieważną? Jak głosi maksyma Milo Minderbindera, jednego z bohaterów powieści "Paragraf 22", są interesy, na których wszyscy zarabiają. W sprawie prywatyzacji PZU są to interesy tak dalece ponadpartyjne, że "partia Eureko" jest reprezentowana w każdym układzie rządzącym, niezależnie czy do władzy dochodzi lewica, czy prawica.
Kto komu zapłaci
Wiceprezes Eureko Ernst Jansen przez "ugodę" z polskim skarbem państwa rozumie sprzedaż jego firmie kolejnych 21 proc. akcji PZU za 2,1 mld zł (dziś ten pakiet wart jest co najmniej trzykrotnie więcej) i wypłacenie jej rekompensaty za rzekome szkody, jakie miała ponieść w związku z niezrealizowaniem dodatkowych umów prywatyzacyjnych. "Nasz aktualny szacunek szkód, oparty o analizy ekspertów, to 6 mld zł" - stwierdził Jansen 22 listopada przed Sądem Rejonowym w Warszawie, gdzie Eureko wniosło o ugodę ze skarbem państwa. Jak zawsze gdy Holendrzy nadymają się i grożą nam roszczeniem odszkodowawczym, przychylne inwestorowi media zaczynają straszyć Polaków. "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita" i "Parkiet" licytują się, podając wysokość odszkodowania, jakie rzekomo przyjdzie nam zapłacić, i przekonując polityków, że nie jest jeszcze za późno, by dogadać się z Eureko, czyli de facto skapitulować. Bzdura! Minister skarbu Andrzej Mikosz, gdyby tylko chciał działać w interesie podatników, nie tylko nie zapłaciłby ani grosza odszkodowania, ale jeszcze sam mógłby się domagać pieniędzy. Jak wskazuje raport sejmowej komisji śledczej ds. PZU, umowa sprzedaży 30 proc. akcji polskiego ubezpieczyciela z 5 listopada 1995 r. jest nieważna z mocy prawa. Powtórzmy, minister skarbu nie musi - jak informowało błędnie wiele gazet - unieważnić umowy i aneksów prywatyzacyjnych PZU. Wystarczy, że wniesie do sądu o stwierdzenie jej nieważności. Jeśli sąd orzeknie, że umowa z Eureko i BIG Bankiem Gdańskim z 5 listopada 1999 r. była sprzeczna z ustawami albo miała na celu obejście ustaw (art. 58 kodeksu cywilnego), to jest ona nieważna ex tunc, czyli od chwili jej zawarcia, a nie od chwili wydania takiego orzeczenia. Oznaczałoby to, że w świetle prawa 30 proc. akcji PZU nigdy nie zmieniło właściciela, a polski skarb państwa nie ma wobec Eureko żadnych zobowiązań. Oczywiście, budżet musiałby zwrócić inwestorom (Eureko/BIG Bank Gdański) co najmniej zapłacone przez nich za owe akcje 3 mld zł. Ale, by przywrócić stan sprzed sześciu lat, oni musieliby m.in. oddać setki milionów złotych pobranych z tytułu dywidendy wypłacanej akcjonariuszom przez PZU (w ostatnich latach notuje 2-2,5 mld zł zysku netto rocznie). Co więcej, jak zauważyła Ewa Kantor, posłanka Sejmu poprzedniej kadencji, członek komisji śledczej ds. PZU, skarb państwa mógłby się domagać zwrotu kosztów i wyrównania strat poniesionych w wyniku zawarcia nieważnej umowy oraz w ciągu kilkuletniego sporu z Eureko od tych, którzy odpowiadają za wpakowanie nas w to bagno: doradców z ABN Amro oraz Weil, Gotshal & Manges (czyli także ministra skarbu Andrzeja Mikosza), urzędników m.in. Ministerstwa Skarbu Państwa i Ministerstwa Finansów.
Bieg z przeszkodami
Najważniejszą przeszkodą w dotarciu "sztafety Eureko" do mety, czyli oddaniu za bardzo niską cenę Holendrom kontroli nad PZU, jest śledztwo toczące się w gdańskiej prokuraturze apelacyjnej. Z informacji, do których dotarł "Wprost", wynika, że pod koniec października tego roku prokuratura zwróciła się z wnioskiem o uchylenie tajemnicy bankowej wobec członków zarządu Banku Handlowego SA - Citibanku oraz członków zarządu Banku Millennium SA. Śledczy domagają się dokumentów właśnie z okresu "pierwszej prywatyzacji". Zdaniem naszych informatorów, chcą ustalić, skąd pochodziły pieniądze na zakup 30 proc. akcji PZU przez konsorcjum Eureko i Banku Millenium (wówczas BIG Bank Gdański), a także sprawdzić, czy nie towarzyszyły mu nieformalne prowizje (czytaj: łapówki). - W pierwszym kwartale 2006 r. będą znane opinie biegłych, które pozwolą podjąć decyzję o postawieniu zarzutów w sprawie prywatyzacji PZU w 1999 r. - tłumaczy "Wprost" Janusz Kaczmarek, prokurator krajowy, a wcześniej prokurator apelacyjny w Gdańsku.
Dowody zgromadzone przez śledczych pogrążają przede wszystkim otocznie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Wskazują na to w swoich zeznaniach m.in Leszek Miller junior, a także Piotr Majchrzak. Obaj pracowali w TDA, funduszu, w którym PZU Życie ulokowało 225 mln zł. W TDA byli zatrudnieni też przyszły premier Marek Belka i szef jego kancelarii Sławomir Cytrycki. Syn byłego premiera ujawnił na przykład, że za dymisją prezesa PZU Zdzisława Montkiewicza i nominacją na to stanowisko Cezarego Stypułkowskiego stał prezydent Aleksander Kwaśniewski, który naciskał w tej sprawie na premiera Millera. Co więcej, tuż po wyborach w 2001 r. Kwaśniewski forsował kandydaturę prezesa BIG Banku Gdańskiego Bogusława Kotta na stanowisko szefa PZU - z taką propozycją wystąpił do premiera Millera minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Miller junior stwierdził także, że na wybór obecnego prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego nastawało też Eureko. "Majstersztykiem był wybór ABN Amro na doradcę prywatyzacyjnego, ponieważ przy założeniu współpracy skarbu państwa z Eureko, fakcie, że pan Belka był i tu, i tu, nie trzeba było robić więcej" - zeznał Piotr Majchrzak. Dzisiaj takim "majstersztykiem" miała być nominacja Andrzeja Mikosza, który był i tu - czyli przy przygotowywaniu sprzedaży PZU Eureko, i tu - czyli teraz przy zawieraniu ugody.
PiSmaker
40-letni Andrzej Mikosz to prawdziwy peacemaker (ang. "czyniący pokój"). Zdobył uznanie, występując w obronie mniejszościowych akcjonariuszy, wywalczył m.in. około 200 mln zł od Telekomunikacji Polskiej w sporze o portal Wirtualna Polska. Ujawniony przez "Wprost" konflikt interesów nie jest jedyną taką sprawą z udziałem Mikosza. W zeszłym tygodniu Platforma Obywatelska zapowiedziała zgłoszenie wniosku o wotum nieufności wobec Mikosza. Przetarg na kupno jeleniogórskiej Jelfy wygrała litewska firma Sanitas, której doradzał przed objęciem urzędu Andrzej Mikosz. Sam zainteresowany uważa, że nie ma konfliktu interesów, bo wycofał się "ze wszystkich procesów decyzyjnych w sprawie Jelfy". Sprawę tę prowadzi awansowany na wiceministra skarbu Michał Stępniewski, który był prawą ręką Jacka Sochy - poprzednika Mikosza.
To niejedyna dziwna nominacja nowego ministra skarbu. Stanowisko utrzymał też inny prominentny urzędnik z poprzedniej ekipy - Przemysław Morysiak, który, zdaniem prasy, miał zawdzięczać stanowisko protekcji Pałacu Prezydenckiego.
Więcej możesz przeczytać w 48/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.