Demograficzna implozja w końcu obejmie także państwa muzułmańskie
Demograficzna implozja w końcu obejmie także państwa muzułmańskie
Waldemar Kedaj
W zeszłym roku zmarło o 7400 więcej Polaków, niż się urodziło - wynika z ostatnich danych Eurostatu. Razem z ujemnym bilansem migracji spowodowało to spadek ludności o 16,8 tys. (do 38,174 mln). Ze wskaźnikiem dzietności (czyli średnią liczbą dzieci na kobietę) wynoszącym 1,23 wraz z Czechami i Słowenią znaleźliśmy się w UE w grupie o najniższej aktywności demograficznej. Żadne z państw unii nie osiągnęło tzw. współczynnika zastępowalności pokoleń (2,1), ale większy od nas przyrost mieli m.in. Irlandczycy (1,99) i Francuzi (1,9), którzy przynajmniej pod tym względem ratują UE.
Od eksplozji do wyludnienia
Wizje "eksplozji demograficznej", katastrofalnego przeludnienia, którego nie zniesie coraz uboższa w zasoby naturalne Matka Ziemia, tracą na aktualności na całym globie. Życie zaczyna weryfikować prognozy anglikańskiego pastora Thomasa Roberta Malthusa, który pod koniec XVIII stulecia alarmował, że zdolność rozrodcza ludzkości jest nieskończenie wyższa od możliwości dostarczania człowiekowi pożywienia. Wywiódł stąd konieczność ograniczania przyrostu populacji, zgodnie z prawem naturalnym najlepiej wśród najuboższych. Dane z ostatnich lat wykazują wszakże, iż większym zmartwieniem nieodległej już przyszłości będzie "implozja demograficzna". Z raportów ONZ wynika, że jeszcze w tym stuleciu, prawdopodobnie około 2050 r., a najpóźniej w 2075 r., liczba ludności świata osiągnie 9-11 mld, a potem zacznie spadać. Do 2050 r. tzw. stopień zastępowalności pokoleń spadnie z 1,2 do 0,7, co oznacza, że w każdym pokoleniu populacja będzie się zmniejszać o 30 proc.
Niewielka stąd płynie pociecha dla Europy. Szybko obniżający się wskaźnik rozrodczości zapowiada tu większy niż gdzie indziej demograficzny regres. Do 2050 r. ludność 27 krajów, które do 2007 r., łącznie z Bułgarią i Rumunią, będą tworzyły Unię Europejską, prawdopodobnie skurczy się o 6 proc., z 482 mln do 454 mln. W 1950 r. w Europie mieszkało 22 proc. ludności świata, dziś - niespełna 12 proc., w 2050 r. będzie tu żyło 7 proc., a w końcu tego stulecia - mniej niż 4 proc. globalnej populacji. Jeszcze w 1995 r. ludność Europy, łącznie z Rosją, była równa mniej więcej populacji Afryki. W 2050 r. na Czarnym Lądzie mimo AIDS i głodu będzie mieszkać trzykrotnie więcej ludzi niż w Europie. Warunkiem stałego przyrostu naturalnego jest wskaźnik rozrodczości na poziomie 2,1. Tymczasem w Niemczech wynosi on 1,4, w Hiszpanii, Włoszech i Rosji - 1,2, we Francji - 1,9. W konsekwencji do 2050 r. populacja Włochów może się zmniejszyć z 57 mln do 45 mln, a Hiszpanów z 40 mln do 37 mln. Do końca stulecia Włochów może być zaledwie 12 mln, Hiszpanów jeszcze mniej. 80-milionowe dziś Niemcy mogą się skurczyć do 25 mln. Według prognoz Deutsche Banku, nawet przy bardzo nierealistycznym założeniu, że do Niemiec będzie napływać co roku 250 tys. imigrantów, do 2010 r. populacja naszego zachodniego sąsiada zmniejszy się do 50 mln. Rosja, Ukraina, Bułgaria, Estonia i Litwa, według niektórych prognoz, do 2050 r. mogą stracić 30-50 proc. obywateli. Nieco mniejszy, bo w granicach 17-18 proc., ma być ten spadek w Polsce, Czechach i na Węgrzech.
Dyktatura starców
19 września Japonia tradycyjnie świętowała Dzień Szacunku dla Starszych. Zbiegł się on z rządową informacją, iż co piąty Japończyk ma dziś powyżej 65 lat, a za dziesięć lat w takim wieku będzie prawdopodobnie co czwarty. Przy ciągle spadającym wskaźniku dzietności (w zeszłym roku poniżej 1,29) można się zastanawiać, czy wkrótce na japońskich wyspach nie będzie potrzebne święto zachęcające do większego szacunku dla dzieci. Oto przykład zjawiska towarzyszącego demograficznej recesji, którego rozmiary nie mają precedensu w historii - starzenia się populacji. Jego konsekwencje są coraz poważniejsze dla gospodarki i polityki. Liczba ludzi starych rośnie na całym globie - z 8 proc. populacji w 1950 r. do 10 proc. w 2000 r. i 21 proc., według prognoz ONZ, w 2050 r. W 2000 r. żyło 606 mln osób powyżej 60 lat, w 2050 r. ma ich być ponad 2 mld. W Europie na 100 czynnych zawodowo osób przypada 35 w wieku emerytalnym. Jeśli te tendencje demograficzne się utrzymają, do 2050 r. na 100 pracujących będzie przypadać 75 emerytów. W Hiszpanii i we Włoszech proporcja ta wyniesie 1:1, co będzie oznaczać ostateczny krach systemu emerytalnego. Według hiszpańskich ekspertów, jego uratowanie w kraju liczącym około 37 mln ludzi będzie wymagało sprowadzenia 5 mln imigrantów, a także podniesienia stopy rozrodczości do 1,5.
Europejskie rządy znalazły się w potrzasku. W wielu krajach system emerytalny jest atakowany jako zbyt hojny i ograniczający świadczeniach dla pracujących. Jednocześnie politycy muszą się liczyć z postulatami coraz liczniejszej rzeszy starszych wyborców, żądających podniesienia podatków w celu finansowania przyrzeczonych emerytur i opieki zdrowotnej. Młodsi zatrudnieni krzyczą o "dyktaturze starych", a politolodzy ostrzegają przed wojną pokoleń o dostęp do funduszy i zasobów. Z tego powodu może też dojść do zaostrzenia, dostrzegalnych już dziś, napięć w UE między państwami, które w różnym stopniu radzą sobie z problemami demografii i zabezpieczenia emerytalnego, a w efekcie do windowania stóp procentowych i destabilizacji euro.
Skutki innego rodzaju demograficznych zawirowań odczuwa Azja. Chiny, gdzie tradycyjnie faworyzuje się męskich potomków, a od 1979 r. na dodatek prowadzi "politykę jednego dziecka", stają się państwem coraz bardziej zmaskulinizowanym. Na 100 kobiet przypada tu 119 mężczyzn (w niektórych prowincjach 134) - przy światowej normie 105:100. Konsekwencje braku żony dla milionów zdesperowanych Chińczyków (podobny problem przeżywają Indie) mogą się okazać dramatyczne dla miejscowego społeczeństwa, a katastrofalne - wobec mnożących się już porwań dziewcząt - dla bezpieczeństwa regionu. Nie przypadkiem władze próbują ostatnio przekonywać chińskie rodziny do "troski o dziewczynki".
Przekreślona Europa
Przekonanie Europejczyków, by wydawali na świat więcej dzieci, wydaje się pomysłem tyleż oczywistym, co mało realnym. Na kontynencie spada liczba małżeństw, do tego zawieranych w coraz późniejszym wieku, powszechna staje się praca zawodowa kobiet, firmy często uprawiają "nomadyzm pracowniczy", wysyłając personel do odległych miejsc, z dala od rodziny, brakuje polityki prorodzinnej i pronatalistycznej ze strony rządów. Nie rezygnują też zwolennicy maltuzjanizmu, którzy nadal wieszczą groźbę eksplozji demograficznej w dobie, kiedy Europa przeżywa już ludnościową implozję.
Do jej odwrócenia nie wystarczą doraźne środki w rodzaju kilkuset złotych becikowego, nie pomoże też np. finansowanie metody zapłodnienia in vitro. Potrzebne są długofalowe programy pronatalistyczne. Francja, kraj o rozbudowanej, finansowanej przez państwo opiece nad rodziną i dzieckiem, przeznaczający na ten cel 3 proc. PKB (trzykrotnie więcej niż Włochy) ma też jeden z najwyższych wskaźników rozrodczości. Wielodzietnym rodzinom sprzyja system podatkowy: przy obliczaniu podatku sumuje się dochody i dzieli przez liczbę członków rodziny, przy czym pierwszych dwoje dzieci liczy się jak jedno. Innymi słowy, małżeństwo z trojgiem dzieci dzieli łączny dochód przez cztery i na tej podstawie oblicza podatek. W rezultacie około połowy francuskich rodzin nie płaci podatku. Także Szwecja podniosła stopę przyrostu naturalnego, zwiększając na początku lat 90. ulgi podatkowe dla matek. Powołując się na przykład USA, gdzie populacja rośnie, demografowie zwracają uwagę na wyraźny związek między rozrodczością a religijnością społeczeństwa. 53 proc. Amerykanów deklaruje, że religia odgrywa ważną rolę w ich życiu, podczas gdy w wielu krajach europejskich wskaźnik ten nie przekracza 20 proc. Na sytą, starzejącą się i coraz mniej płodną Europę spoglądają z drugiego brzegu Morza Śródziemnego miliony młodych, pozbawionych pracy i środków do życia Afrykańczyków i mieszkańców państw arabskich. Masowa imigracja, najczęściej żywiołowa i nielegalna, staje się naturalnym środkiem neutralizowania ekonomicznych skutków dziur demograficznych. Co gorsza, według ocen OECD wyrównanie obecnych i przyszłych niedoborów demograficznych będzie wymagało zwiększenia poziomu imigracji 5-10 razy. "Nie później niż do końca stulecia Europa będzie islamska" - przepowiada prof. Bernard Lewis, amerykański historyk. Eksperci ONZ prognozują jednak, że demograficzna implozja w końcu dosięgnie także państwa muzułmańskie. Wskaźnik rozrodczości w krajach islamskich (wynoszący 3), dziś drugi w świecie po Afryce Subsaharyjskiej, spada szybciej niż w innych społecznościach. Według szacunków ONZ, do 2050 r. osiągnie poziom USA (poniżej 2), choć wciąż będzie wyższy niż w Europie czy Chinach. Stanie się tak wskutek modernizacji islamskich społeczeństw, postępów alfabetyzacji, zwłaszcza wśród kobiet, i wzrostu zamożności. Od dawna znana była odwrotna współzależność między bogactwem i liczbą dzieci.
Lepsze czasy
Może w tym tkwi klucz do większego bezpieczeństwa świata, dziś odczuwającego zagrożenie islamskim radykalizmem, który często prowadzi do terroru. Niektórzy badacze na przykładzie kanadyjskiego Quebecu wykazują zbieżność między wzrostem radykalizmu a nadchodzącym demograficznym regresem. W tej katolickiej prowincji, kiedyś najpłodniejszym regionie świata, gdzie kobieta rodziła średnio czworo dzieci, tendencje secesyjne przybrały najbardziej na sile w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia, kiedy gwałtowny spadek przyrostu naturalnego zrodził obawy przed roztopieniem się w anglosaskiej i protestanckiej większości. Dziś Quebec, pogodzony z typowym dla świata uprzemysłowionego wskaźnikiem rozrodczości poniżej 1,5, zrezygnował z radykalnych dążeń niepodległościowych. Do 2050 r. podobny proces może się dokonać w świecie islamu. Nie przypadkiem radykalizm wybuchł tam z nową siłą kilkanaście lat temu, w obliczu załamywania się demograficznej prężności muzułmańskich społeczeństw.
Według tego scenariusza, pierwsza połowa XXI wieku może być okresem maksymalnego zagrożenia konfrontacją między islamem i światem zachodnim. Potem nadejdą lepsze czasy. Aby jednak do nich dotrwać, Europa nie powinna tracić z oczu problemów demograficznych. Technologia, arsenały broni i pieniądze nie wystarczą, kiedy zabraknie kapitału ludzkiego. Bezpieczeństwu do twarzy z becikiem.
Waldemar Kedaj
W zeszłym roku zmarło o 7400 więcej Polaków, niż się urodziło - wynika z ostatnich danych Eurostatu. Razem z ujemnym bilansem migracji spowodowało to spadek ludności o 16,8 tys. (do 38,174 mln). Ze wskaźnikiem dzietności (czyli średnią liczbą dzieci na kobietę) wynoszącym 1,23 wraz z Czechami i Słowenią znaleźliśmy się w UE w grupie o najniższej aktywności demograficznej. Żadne z państw unii nie osiągnęło tzw. współczynnika zastępowalności pokoleń (2,1), ale większy od nas przyrost mieli m.in. Irlandczycy (1,99) i Francuzi (1,9), którzy przynajmniej pod tym względem ratują UE.
Od eksplozji do wyludnienia
Wizje "eksplozji demograficznej", katastrofalnego przeludnienia, którego nie zniesie coraz uboższa w zasoby naturalne Matka Ziemia, tracą na aktualności na całym globie. Życie zaczyna weryfikować prognozy anglikańskiego pastora Thomasa Roberta Malthusa, który pod koniec XVIII stulecia alarmował, że zdolność rozrodcza ludzkości jest nieskończenie wyższa od możliwości dostarczania człowiekowi pożywienia. Wywiódł stąd konieczność ograniczania przyrostu populacji, zgodnie z prawem naturalnym najlepiej wśród najuboższych. Dane z ostatnich lat wykazują wszakże, iż większym zmartwieniem nieodległej już przyszłości będzie "implozja demograficzna". Z raportów ONZ wynika, że jeszcze w tym stuleciu, prawdopodobnie około 2050 r., a najpóźniej w 2075 r., liczba ludności świata osiągnie 9-11 mld, a potem zacznie spadać. Do 2050 r. tzw. stopień zastępowalności pokoleń spadnie z 1,2 do 0,7, co oznacza, że w każdym pokoleniu populacja będzie się zmniejszać o 30 proc.
Niewielka stąd płynie pociecha dla Europy. Szybko obniżający się wskaźnik rozrodczości zapowiada tu większy niż gdzie indziej demograficzny regres. Do 2050 r. ludność 27 krajów, które do 2007 r., łącznie z Bułgarią i Rumunią, będą tworzyły Unię Europejską, prawdopodobnie skurczy się o 6 proc., z 482 mln do 454 mln. W 1950 r. w Europie mieszkało 22 proc. ludności świata, dziś - niespełna 12 proc., w 2050 r. będzie tu żyło 7 proc., a w końcu tego stulecia - mniej niż 4 proc. globalnej populacji. Jeszcze w 1995 r. ludność Europy, łącznie z Rosją, była równa mniej więcej populacji Afryki. W 2050 r. na Czarnym Lądzie mimo AIDS i głodu będzie mieszkać trzykrotnie więcej ludzi niż w Europie. Warunkiem stałego przyrostu naturalnego jest wskaźnik rozrodczości na poziomie 2,1. Tymczasem w Niemczech wynosi on 1,4, w Hiszpanii, Włoszech i Rosji - 1,2, we Francji - 1,9. W konsekwencji do 2050 r. populacja Włochów może się zmniejszyć z 57 mln do 45 mln, a Hiszpanów z 40 mln do 37 mln. Do końca stulecia Włochów może być zaledwie 12 mln, Hiszpanów jeszcze mniej. 80-milionowe dziś Niemcy mogą się skurczyć do 25 mln. Według prognoz Deutsche Banku, nawet przy bardzo nierealistycznym założeniu, że do Niemiec będzie napływać co roku 250 tys. imigrantów, do 2010 r. populacja naszego zachodniego sąsiada zmniejszy się do 50 mln. Rosja, Ukraina, Bułgaria, Estonia i Litwa, według niektórych prognoz, do 2050 r. mogą stracić 30-50 proc. obywateli. Nieco mniejszy, bo w granicach 17-18 proc., ma być ten spadek w Polsce, Czechach i na Węgrzech.
Dyktatura starców
19 września Japonia tradycyjnie świętowała Dzień Szacunku dla Starszych. Zbiegł się on z rządową informacją, iż co piąty Japończyk ma dziś powyżej 65 lat, a za dziesięć lat w takim wieku będzie prawdopodobnie co czwarty. Przy ciągle spadającym wskaźniku dzietności (w zeszłym roku poniżej 1,29) można się zastanawiać, czy wkrótce na japońskich wyspach nie będzie potrzebne święto zachęcające do większego szacunku dla dzieci. Oto przykład zjawiska towarzyszącego demograficznej recesji, którego rozmiary nie mają precedensu w historii - starzenia się populacji. Jego konsekwencje są coraz poważniejsze dla gospodarki i polityki. Liczba ludzi starych rośnie na całym globie - z 8 proc. populacji w 1950 r. do 10 proc. w 2000 r. i 21 proc., według prognoz ONZ, w 2050 r. W 2000 r. żyło 606 mln osób powyżej 60 lat, w 2050 r. ma ich być ponad 2 mld. W Europie na 100 czynnych zawodowo osób przypada 35 w wieku emerytalnym. Jeśli te tendencje demograficzne się utrzymają, do 2050 r. na 100 pracujących będzie przypadać 75 emerytów. W Hiszpanii i we Włoszech proporcja ta wyniesie 1:1, co będzie oznaczać ostateczny krach systemu emerytalnego. Według hiszpańskich ekspertów, jego uratowanie w kraju liczącym około 37 mln ludzi będzie wymagało sprowadzenia 5 mln imigrantów, a także podniesienia stopy rozrodczości do 1,5.
Europejskie rządy znalazły się w potrzasku. W wielu krajach system emerytalny jest atakowany jako zbyt hojny i ograniczający świadczeniach dla pracujących. Jednocześnie politycy muszą się liczyć z postulatami coraz liczniejszej rzeszy starszych wyborców, żądających podniesienia podatków w celu finansowania przyrzeczonych emerytur i opieki zdrowotnej. Młodsi zatrudnieni krzyczą o "dyktaturze starych", a politolodzy ostrzegają przed wojną pokoleń o dostęp do funduszy i zasobów. Z tego powodu może też dojść do zaostrzenia, dostrzegalnych już dziś, napięć w UE między państwami, które w różnym stopniu radzą sobie z problemami demografii i zabezpieczenia emerytalnego, a w efekcie do windowania stóp procentowych i destabilizacji euro.
Skutki innego rodzaju demograficznych zawirowań odczuwa Azja. Chiny, gdzie tradycyjnie faworyzuje się męskich potomków, a od 1979 r. na dodatek prowadzi "politykę jednego dziecka", stają się państwem coraz bardziej zmaskulinizowanym. Na 100 kobiet przypada tu 119 mężczyzn (w niektórych prowincjach 134) - przy światowej normie 105:100. Konsekwencje braku żony dla milionów zdesperowanych Chińczyków (podobny problem przeżywają Indie) mogą się okazać dramatyczne dla miejscowego społeczeństwa, a katastrofalne - wobec mnożących się już porwań dziewcząt - dla bezpieczeństwa regionu. Nie przypadkiem władze próbują ostatnio przekonywać chińskie rodziny do "troski o dziewczynki".
Przekreślona Europa
Przekonanie Europejczyków, by wydawali na świat więcej dzieci, wydaje się pomysłem tyleż oczywistym, co mało realnym. Na kontynencie spada liczba małżeństw, do tego zawieranych w coraz późniejszym wieku, powszechna staje się praca zawodowa kobiet, firmy często uprawiają "nomadyzm pracowniczy", wysyłając personel do odległych miejsc, z dala od rodziny, brakuje polityki prorodzinnej i pronatalistycznej ze strony rządów. Nie rezygnują też zwolennicy maltuzjanizmu, którzy nadal wieszczą groźbę eksplozji demograficznej w dobie, kiedy Europa przeżywa już ludnościową implozję.
Do jej odwrócenia nie wystarczą doraźne środki w rodzaju kilkuset złotych becikowego, nie pomoże też np. finansowanie metody zapłodnienia in vitro. Potrzebne są długofalowe programy pronatalistyczne. Francja, kraj o rozbudowanej, finansowanej przez państwo opiece nad rodziną i dzieckiem, przeznaczający na ten cel 3 proc. PKB (trzykrotnie więcej niż Włochy) ma też jeden z najwyższych wskaźników rozrodczości. Wielodzietnym rodzinom sprzyja system podatkowy: przy obliczaniu podatku sumuje się dochody i dzieli przez liczbę członków rodziny, przy czym pierwszych dwoje dzieci liczy się jak jedno. Innymi słowy, małżeństwo z trojgiem dzieci dzieli łączny dochód przez cztery i na tej podstawie oblicza podatek. W rezultacie około połowy francuskich rodzin nie płaci podatku. Także Szwecja podniosła stopę przyrostu naturalnego, zwiększając na początku lat 90. ulgi podatkowe dla matek. Powołując się na przykład USA, gdzie populacja rośnie, demografowie zwracają uwagę na wyraźny związek między rozrodczością a religijnością społeczeństwa. 53 proc. Amerykanów deklaruje, że religia odgrywa ważną rolę w ich życiu, podczas gdy w wielu krajach europejskich wskaźnik ten nie przekracza 20 proc. Na sytą, starzejącą się i coraz mniej płodną Europę spoglądają z drugiego brzegu Morza Śródziemnego miliony młodych, pozbawionych pracy i środków do życia Afrykańczyków i mieszkańców państw arabskich. Masowa imigracja, najczęściej żywiołowa i nielegalna, staje się naturalnym środkiem neutralizowania ekonomicznych skutków dziur demograficznych. Co gorsza, według ocen OECD wyrównanie obecnych i przyszłych niedoborów demograficznych będzie wymagało zwiększenia poziomu imigracji 5-10 razy. "Nie później niż do końca stulecia Europa będzie islamska" - przepowiada prof. Bernard Lewis, amerykański historyk. Eksperci ONZ prognozują jednak, że demograficzna implozja w końcu dosięgnie także państwa muzułmańskie. Wskaźnik rozrodczości w krajach islamskich (wynoszący 3), dziś drugi w świecie po Afryce Subsaharyjskiej, spada szybciej niż w innych społecznościach. Według szacunków ONZ, do 2050 r. osiągnie poziom USA (poniżej 2), choć wciąż będzie wyższy niż w Europie czy Chinach. Stanie się tak wskutek modernizacji islamskich społeczeństw, postępów alfabetyzacji, zwłaszcza wśród kobiet, i wzrostu zamożności. Od dawna znana była odwrotna współzależność między bogactwem i liczbą dzieci.
Lepsze czasy
Może w tym tkwi klucz do większego bezpieczeństwa świata, dziś odczuwającego zagrożenie islamskim radykalizmem, który często prowadzi do terroru. Niektórzy badacze na przykładzie kanadyjskiego Quebecu wykazują zbieżność między wzrostem radykalizmu a nadchodzącym demograficznym regresem. W tej katolickiej prowincji, kiedyś najpłodniejszym regionie świata, gdzie kobieta rodziła średnio czworo dzieci, tendencje secesyjne przybrały najbardziej na sile w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia, kiedy gwałtowny spadek przyrostu naturalnego zrodził obawy przed roztopieniem się w anglosaskiej i protestanckiej większości. Dziś Quebec, pogodzony z typowym dla świata uprzemysłowionego wskaźnikiem rozrodczości poniżej 1,5, zrezygnował z radykalnych dążeń niepodległościowych. Do 2050 r. podobny proces może się dokonać w świecie islamu. Nie przypadkiem radykalizm wybuchł tam z nową siłą kilkanaście lat temu, w obliczu załamywania się demograficznej prężności muzułmańskich społeczeństw.
Według tego scenariusza, pierwsza połowa XXI wieku może być okresem maksymalnego zagrożenia konfrontacją między islamem i światem zachodnim. Potem nadejdą lepsze czasy. Aby jednak do nich dotrwać, Europa nie powinna tracić z oczu problemów demograficznych. Technologia, arsenały broni i pieniądze nie wystarczą, kiedy zabraknie kapitału ludzkiego. Bezpieczeństwu do twarzy z becikiem.
Więcej możesz przeczytać w 48/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.