Rzym jasno zaznaczył, że jeśli ojciec Rydzyk nie podda się decyzjom episkopatu, przestanie być dyrektorem Radia Maryja
Zaczęło się jak w dobrym filmie sensacyjnym: od trzęsienia ziemi, a po nim napięcie już tylko rosło. Trzęsieniem ziemi było z pewnością zaskakujące, choć bardzo spokojne wezwanie Benedykta XVI skierowane do mediów katolickich, aby działały w jedności z episkopatem, szanowały autonomię Kościoła i polityki oraz pozostawały politycznie neutralne. Komentarze towarzyszące papieskiemu apelowi nie pozostawiały złudzeń, że głównym adresatem tych słów były dzieła stworzone przez ojca Tadeusza Rydzyka.
Szybko okazało się, że obrońcy toruńskiej rozgłośni na fali wielkiego ubiegłorocznego sukcesu politycznego, jaki odniosło Radio Maryja, przypieczętowanego triumfalnymi obchodami 14. rocznicy istnienia, zaczęli bronić roli i metod, jakimi się posługują w swojej działalności media kierowane przez ojca Rydzyka. W roli obrońców usłyszeliśmy nie tylko osoby reprezentujące niektóre środowiska polityczne, jak choćby działaczy Ligi Polskich Rodzin czy Prawa i Sprawiedliwości, ale także poszczególnych hierarchów. Bronił rozgłośni jej główny kaznodzieja bp Józef Zawitkowski z Łowicza, w podobnym tonie wypowiadał się abp Leszek Sławoj Głódź, a bp Antoni Dydycz z Drohiczyna, jak ujawniła "Rzeczpospolita", powoływał się na kard. Andrzeja Marię Deskura, któremu nakaz obrony Radia Maryja miał zostawić sam Jan Paweł II. Podobny ton miały także liczne życzenia świąteczne wygłaszane przez poszczególnych biskupów na antenie toruńskiej rozgłośni. Oczywiście, nie wszyscy hierarchowie swe życzenia przesłali czy nagrali: obok przykładów rezygnacji z takiej formy identyfikowania się z działalnością ojca Rydzyka przynajmniej w jednym wypadku wcześniej nagrane życzenia nie zostały wyemitowane, i to bynajmniej nie z powodu kłopotów technicznych.
Prymas kontra ojciec dyrektor
Nieoczekiwanie w noworocznym wywiadzie dla PAP prymas Polski postawił kropkę nad "i". Rozgłośni toruńskiej zarzucił dążenie do rozbicia episkopatu i przypomniał, że poza episkopatem nikt w Polsce nie może samodzielnie decydować o kierunku życia duchowego i religijnego, "i nie może być dwóch ośrodków czy też ośrodka, który nie zależałby od episkopatu, a deklarował przyjaźń z kilkoma biskupami. A takie zjawisko już się zarysowuje".
Ksiądz prymas Józef Glemp nie po raz pierwszy poddał tak ostrej i wyraźnej krytyce Radio Maryja i jego założyciela. Uczynił to już w roku 1997, kiedy po raz pierwszy zarzucił Radiu Maryja uchybienia we współpracy z episkopatem, upolitycznienie i posługiwanie się demagogią, a także tworzenie bez zgody biskupów własnych struktur opartych na parafiach, ale zachowujących autonomiczność (chodziło o biura Rodziny Radia Maryja). Odnosząc się do działalności społecznej, kardynał Glemp już wtedy przestrzegał przed zbytnim angażowaniem się po jednej ze stron lub wręcz zastępowaniem mechanizmów demokracji.
Choć prymas podpowiadał, że "w państwie demokratycznym dla korekty spraw typu politycznego muszą się formować mechanizmy świeckie, a nie kościelne", rozgłośnia z Torunia specjalnie się tym nie przejmowała. Należące do poszczególnych redemptorystów lub związanych z nimi osób świeckich liczne fundacje przygotowywały się właśnie do uruchomienia własnego dziennika i myślały już o telewizji. Korzystając z osłony, jaką daje zakonny habit, ojciec Rydzyk powoływał do życia de facto prywatne dzieła, które na dodatek wykorzystywały sprzyjające instytucjom kościelnym rozwiązania finansowe i prawne.
Głównym źródłem troski biskupów było jednak prezentowane w Radiu Maryja nauczanie. Na niektóre uchybienia w tym zakresie zwracał uwagę w 1999Ęr. na łamach "Gościa Niedzielnego" abp Józef Michalik, przypominając, że "za nauczanie w Kościele odpowiadają biskupi" oraz przyznając jednocześnie, że nie dopracowano statusu prawnego radia, a "ono samo nie ma asystenta kościelnego". Taki stan rzeczy miał zostać zmieniony w wyniku prac powołanego przez episkopat zespołu ds. duszpasterskiej troski o Radio Maryja, jednak mimo upływu ponad czterech lat nie osiągnięto niczego. I choć dyskusja o radiu zawsze uruchamia bardzo radykalne tony i emocje (także w Kościele), to mało kto się spodziewał, że wypowiedź prymasa Polski będzie tak jednoznaczna i ostra.
Zachowanie jedności w kształtowaniu pewnej wizji duszpasterskiej zawsze należało do najważniejszych zadań polskiego episkopatu, tymczasem - jak zauważył prymas - "ta jedność może się >>potknąć<< na takim zjawisku jak np. Radio Maryja", na którego fenomen składa się "bardzo szeroki kontekst całej działalności, której kierunek nadaje o. Tadeusz Rydzyk". Po raz pierwszy publicznie i otwarcie z ust hierarchy padło potwierdzenie, że uregulowanie problemu Radia Maryja ma w episkopacie zarówno swoich zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników, choć prymas zapewniał, że "znalezienie wspólnego mianownika dla tych dwóch postaw jest możliwe". Do dyskusji miało dojść podczas najbliższego zebrania plenarnego biskupów.
Co wolno duchownym?
Przed tygodniem nuncjatura, wyrażająca oficjalne stanowisko Stolicy Apostolskiej, postanowiła wyjść polskim hierarchom naprzeciw i wyraźnie określić reguły, jakimi winni się kierować duchowni w swojej publicznej działalności. Przypomniano rzeczy podstawowe, jak choćby konieczność działania w porozumieniu z biskupem diecezjalnym, któremu podlega dany duchowny lub - w wypadku zakonników - z własnymi przełożonymi zakonnymi. Jednoznacznie określono zwierzchnictwo i decydujący głos Episkopatu Polski w zakresie inicjatyw ogólnopolskich, niezależnie od tego, czy powołują je poszczególne osoby duchowne, czy zakony. Choć nie padły bezpośrednie wskazania na inicjatywy medialne prowadzone przez ojca Rydzyka, to jednak fakt odwołania się do odpowiedzialności kanonicznej za prowadzenie fundacji lub działalności gospodarczej wyraźnie określa adresata tego krótkiego, ale dość ostrego w formie komunikatu nuncjatury. Jak podkreślono, komunikat wydano "w kontekście wizyty ad limina biskupów polskich".
Sugestia płynąca z Watykanu jest także bardzo precyzyjna, jeśli chodzi o prawne i społeczne konsekwencje prowadzonej przez duchownych działalności. Jeśli jest ona podejmowana "z pominięciem lub wbrew przepisom prawa kościelnego, uważana jest za bezprawną, szkodliwą dla Kościoła i podlegającą sankcjom kanonicznym, a władzy kościelnej daje podstawy do domagania się naprawienia szkód". Naprawienie może zachodzić zarówno na gruncie kościelnej dyscypliny (duchowny otrzymuje stosowne pismo i musi się mu podporządkować), jak i na gruncie prawnym, w wyniku czego dany duchowny ponosi wszelką odpowiedzialność za skutki prowadzonej bez zgody władzy kościelnej działalności, w tym również finansowe, cywilnoprawne, karne czy karnoskarbowe. Komunikat przypomina także wcześniejsze rozstrzygnięcia, do jakich muszą się stosować duchowni. I tak zakaz podejmowania bez zgody swojego biskupa działalności gospodarczej lub zarządzania dobrami materialnymi (na przykład w roli prezesa spółki czy fundacji), z którymi wiąże się obowiązek składania sprawozdań, rachunków czy ręczenia majątkiem (także własnym), obowiązuje duchownych na mocy kanonu 285 kodeksu prawa kanonicznego. Podobnie bez zgody władzy kościelnej nie wolno duchownym przeprowadzać transakcji handlowych.
Koniec ojca Rydzyka?
Najważniejsze przesłanie znajduje się w ostatnim zdaniu komunikatu nuncjatury, że "niezgodna z prawem działalność duchownych czy osób zakonnych nie jest działaniem Kościoła katolickiego i w związku z tym jego instytucje nie mogą ponosić odpowiedzialności, tak prawnej, jak i moralnej, za takie poczynania". Oznacza to, że nikt nie może przypisywać sobie prawa do występowania w roli głosu czy rzecznika Kościoła, jeśli nie jest wyraźnie i oficjalnie do tego upoważniony. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o kwestie nazywania swego programu "katolickim głosem w polskim domu", ale także o chęć przypisywania sobie prawa do jedynej słusznej wizji na przykład spraw społecznych, rozwiązywania problemów gospodarczych czy podejmowania działań politycznych w Polsce. Tym bardziej musi dziwić brak dystansu wobec mediów ojca Rydzyka ze strony obozu rządzącego, a szczególnie polityków PiS, tak chętnie afirmujących wszystko, co odwołuje się do Kościoła i katolicyzmu. Uwagi zawarte w komunikacie nuncjatury przestrzegają przecież także przed wykorzystywaniem instytucji i mediów znajdujących się w rękach lub pod kontrolą Kościoła do własnych, na przykład politycznych celów.
Abp Józef Życiński zauważył, że zbytnia bliskość ludzi Kościoła tylko z jednymi przedstawicielami świata polityki może się kiedyś zemścić na całym Kościele, powodując odejście i rozgoryczenie wśród wiernych utożsamiających jedną wizję polityczną z misją Kościoła.
Komunikat nuncjatury właściwie kończy okres dyskusji, co i jak zrobić, żeby poradzić sobie z problemem Radia Maryja czy podobnymi inicjatywami przyozdabianymi przymiotnikiem "katolicki". Rzym wypowiedział się w tej sprawie bardzo precyzyjnie, niejako wyręczając polskich biskupów. Dlatego też dziś chyba nikt nie może mieć złudzeń, że brak gotowości do poddania się decyzjom episkopatu ze strony ojca Rydzyka czy jego kościelnych przełożonych będzie oznaczał w perspektywie po prostu zmianę dyrektora rozgłośni. Roma locuta, causa finita.
Szybko okazało się, że obrońcy toruńskiej rozgłośni na fali wielkiego ubiegłorocznego sukcesu politycznego, jaki odniosło Radio Maryja, przypieczętowanego triumfalnymi obchodami 14. rocznicy istnienia, zaczęli bronić roli i metod, jakimi się posługują w swojej działalności media kierowane przez ojca Rydzyka. W roli obrońców usłyszeliśmy nie tylko osoby reprezentujące niektóre środowiska polityczne, jak choćby działaczy Ligi Polskich Rodzin czy Prawa i Sprawiedliwości, ale także poszczególnych hierarchów. Bronił rozgłośni jej główny kaznodzieja bp Józef Zawitkowski z Łowicza, w podobnym tonie wypowiadał się abp Leszek Sławoj Głódź, a bp Antoni Dydycz z Drohiczyna, jak ujawniła "Rzeczpospolita", powoływał się na kard. Andrzeja Marię Deskura, któremu nakaz obrony Radia Maryja miał zostawić sam Jan Paweł II. Podobny ton miały także liczne życzenia świąteczne wygłaszane przez poszczególnych biskupów na antenie toruńskiej rozgłośni. Oczywiście, nie wszyscy hierarchowie swe życzenia przesłali czy nagrali: obok przykładów rezygnacji z takiej formy identyfikowania się z działalnością ojca Rydzyka przynajmniej w jednym wypadku wcześniej nagrane życzenia nie zostały wyemitowane, i to bynajmniej nie z powodu kłopotów technicznych.
Prymas kontra ojciec dyrektor
Nieoczekiwanie w noworocznym wywiadzie dla PAP prymas Polski postawił kropkę nad "i". Rozgłośni toruńskiej zarzucił dążenie do rozbicia episkopatu i przypomniał, że poza episkopatem nikt w Polsce nie może samodzielnie decydować o kierunku życia duchowego i religijnego, "i nie może być dwóch ośrodków czy też ośrodka, który nie zależałby od episkopatu, a deklarował przyjaźń z kilkoma biskupami. A takie zjawisko już się zarysowuje".
Ksiądz prymas Józef Glemp nie po raz pierwszy poddał tak ostrej i wyraźnej krytyce Radio Maryja i jego założyciela. Uczynił to już w roku 1997, kiedy po raz pierwszy zarzucił Radiu Maryja uchybienia we współpracy z episkopatem, upolitycznienie i posługiwanie się demagogią, a także tworzenie bez zgody biskupów własnych struktur opartych na parafiach, ale zachowujących autonomiczność (chodziło o biura Rodziny Radia Maryja). Odnosząc się do działalności społecznej, kardynał Glemp już wtedy przestrzegał przed zbytnim angażowaniem się po jednej ze stron lub wręcz zastępowaniem mechanizmów demokracji.
Choć prymas podpowiadał, że "w państwie demokratycznym dla korekty spraw typu politycznego muszą się formować mechanizmy świeckie, a nie kościelne", rozgłośnia z Torunia specjalnie się tym nie przejmowała. Należące do poszczególnych redemptorystów lub związanych z nimi osób świeckich liczne fundacje przygotowywały się właśnie do uruchomienia własnego dziennika i myślały już o telewizji. Korzystając z osłony, jaką daje zakonny habit, ojciec Rydzyk powoływał do życia de facto prywatne dzieła, które na dodatek wykorzystywały sprzyjające instytucjom kościelnym rozwiązania finansowe i prawne.
Głównym źródłem troski biskupów było jednak prezentowane w Radiu Maryja nauczanie. Na niektóre uchybienia w tym zakresie zwracał uwagę w 1999Ęr. na łamach "Gościa Niedzielnego" abp Józef Michalik, przypominając, że "za nauczanie w Kościele odpowiadają biskupi" oraz przyznając jednocześnie, że nie dopracowano statusu prawnego radia, a "ono samo nie ma asystenta kościelnego". Taki stan rzeczy miał zostać zmieniony w wyniku prac powołanego przez episkopat zespołu ds. duszpasterskiej troski o Radio Maryja, jednak mimo upływu ponad czterech lat nie osiągnięto niczego. I choć dyskusja o radiu zawsze uruchamia bardzo radykalne tony i emocje (także w Kościele), to mało kto się spodziewał, że wypowiedź prymasa Polski będzie tak jednoznaczna i ostra.
Zachowanie jedności w kształtowaniu pewnej wizji duszpasterskiej zawsze należało do najważniejszych zadań polskiego episkopatu, tymczasem - jak zauważył prymas - "ta jedność może się >>potknąć<< na takim zjawisku jak np. Radio Maryja", na którego fenomen składa się "bardzo szeroki kontekst całej działalności, której kierunek nadaje o. Tadeusz Rydzyk". Po raz pierwszy publicznie i otwarcie z ust hierarchy padło potwierdzenie, że uregulowanie problemu Radia Maryja ma w episkopacie zarówno swoich zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników, choć prymas zapewniał, że "znalezienie wspólnego mianownika dla tych dwóch postaw jest możliwe". Do dyskusji miało dojść podczas najbliższego zebrania plenarnego biskupów.
Co wolno duchownym?
Przed tygodniem nuncjatura, wyrażająca oficjalne stanowisko Stolicy Apostolskiej, postanowiła wyjść polskim hierarchom naprzeciw i wyraźnie określić reguły, jakimi winni się kierować duchowni w swojej publicznej działalności. Przypomniano rzeczy podstawowe, jak choćby konieczność działania w porozumieniu z biskupem diecezjalnym, któremu podlega dany duchowny lub - w wypadku zakonników - z własnymi przełożonymi zakonnymi. Jednoznacznie określono zwierzchnictwo i decydujący głos Episkopatu Polski w zakresie inicjatyw ogólnopolskich, niezależnie od tego, czy powołują je poszczególne osoby duchowne, czy zakony. Choć nie padły bezpośrednie wskazania na inicjatywy medialne prowadzone przez ojca Rydzyka, to jednak fakt odwołania się do odpowiedzialności kanonicznej za prowadzenie fundacji lub działalności gospodarczej wyraźnie określa adresata tego krótkiego, ale dość ostrego w formie komunikatu nuncjatury. Jak podkreślono, komunikat wydano "w kontekście wizyty ad limina biskupów polskich".
Sugestia płynąca z Watykanu jest także bardzo precyzyjna, jeśli chodzi o prawne i społeczne konsekwencje prowadzonej przez duchownych działalności. Jeśli jest ona podejmowana "z pominięciem lub wbrew przepisom prawa kościelnego, uważana jest za bezprawną, szkodliwą dla Kościoła i podlegającą sankcjom kanonicznym, a władzy kościelnej daje podstawy do domagania się naprawienia szkód". Naprawienie może zachodzić zarówno na gruncie kościelnej dyscypliny (duchowny otrzymuje stosowne pismo i musi się mu podporządkować), jak i na gruncie prawnym, w wyniku czego dany duchowny ponosi wszelką odpowiedzialność za skutki prowadzonej bez zgody władzy kościelnej działalności, w tym również finansowe, cywilnoprawne, karne czy karnoskarbowe. Komunikat przypomina także wcześniejsze rozstrzygnięcia, do jakich muszą się stosować duchowni. I tak zakaz podejmowania bez zgody swojego biskupa działalności gospodarczej lub zarządzania dobrami materialnymi (na przykład w roli prezesa spółki czy fundacji), z którymi wiąże się obowiązek składania sprawozdań, rachunków czy ręczenia majątkiem (także własnym), obowiązuje duchownych na mocy kanonu 285 kodeksu prawa kanonicznego. Podobnie bez zgody władzy kościelnej nie wolno duchownym przeprowadzać transakcji handlowych.
Koniec ojca Rydzyka?
Najważniejsze przesłanie znajduje się w ostatnim zdaniu komunikatu nuncjatury, że "niezgodna z prawem działalność duchownych czy osób zakonnych nie jest działaniem Kościoła katolickiego i w związku z tym jego instytucje nie mogą ponosić odpowiedzialności, tak prawnej, jak i moralnej, za takie poczynania". Oznacza to, że nikt nie może przypisywać sobie prawa do występowania w roli głosu czy rzecznika Kościoła, jeśli nie jest wyraźnie i oficjalnie do tego upoważniony. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o kwestie nazywania swego programu "katolickim głosem w polskim domu", ale także o chęć przypisywania sobie prawa do jedynej słusznej wizji na przykład spraw społecznych, rozwiązywania problemów gospodarczych czy podejmowania działań politycznych w Polsce. Tym bardziej musi dziwić brak dystansu wobec mediów ojca Rydzyka ze strony obozu rządzącego, a szczególnie polityków PiS, tak chętnie afirmujących wszystko, co odwołuje się do Kościoła i katolicyzmu. Uwagi zawarte w komunikacie nuncjatury przestrzegają przecież także przed wykorzystywaniem instytucji i mediów znajdujących się w rękach lub pod kontrolą Kościoła do własnych, na przykład politycznych celów.
Abp Józef Życiński zauważył, że zbytnia bliskość ludzi Kościoła tylko z jednymi przedstawicielami świata polityki może się kiedyś zemścić na całym Kościele, powodując odejście i rozgoryczenie wśród wiernych utożsamiających jedną wizję polityczną z misją Kościoła.
Komunikat nuncjatury właściwie kończy okres dyskusji, co i jak zrobić, żeby poradzić sobie z problemem Radia Maryja czy podobnymi inicjatywami przyozdabianymi przymiotnikiem "katolicki". Rzym wypowiedział się w tej sprawie bardzo precyzyjnie, niejako wyręczając polskich biskupów. Dlatego też dziś chyba nikt nie może mieć złudzeń, że brak gotowości do poddania się decyzjom episkopatu ze strony ojca Rydzyka czy jego kościelnych przełożonych będzie oznaczał w perspektywie po prostu zmianę dyrektora rozgłośni. Roma locuta, causa finita.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.