Wysyłanie ludzi w kosmos to przeżytek
Pluton wkrótce przestanie być jedyną planetą Układu Słonecznego, do której nie dotarło urządzenie skonstruowane przez człowieka. Za kilka dni w jego kierunku zostanie wystrzelona sonda New Horizons, wyposażona w najnowszą aparaturę badawczą pozwalającą poznać tajemniczy glob i jego księżyce, ledwie dostrzegalne przez ziemskie teleskopy. "Być może przy okazji Pluton straci status planety, bo jest tylko dużą, zlodowaciałą planetoidą, wchodzącą w skład pasa Kuipera" - mówi prof. Alan Stern z Southwest Research Institute, kierownik naukowy misji. Niewiele brakowało, by to przedsięwzięcie nie doszło do skutku - wcześniejszy projekt Pluto-Kuiper Express w 2000 r. zarzucono z powodu cięć budżetowych w NASA.
Loty sond kosmicznych przegrywają konkurencję o pieniądze z misjami załogowymi, bo są mniej atrakcyjne medialnie. Gdyby nie zyski propagandowe, prawdopodobnie nie byłoby załogowego programu kosmicznego ZSRR ani amerykańskich lotów na Księżyc. Dziś - po wysłaniu trzech osób na orbitę- Chiny mówią o załogowej misji na Srebrny Glob przed 2020 r. Odbudowująca prestiż Rosja myśli o podobnej misji (i to nawet w 2014 r.), do tego wysyła turystów na orbitę i pracuje nad Klipperem, statkiem wielokrotnego użytku. USA, nie chcąc zostawać w tyle, zamierzają nie tylko ponownie zdobyć Księżyc, ale też wyprzedzić inne państwa w wyścigu na Marsa. Pytanie tylko: po co?
Inflacja z Księżyca
Przy współczesnym poziomie technologii loty załogowe są niebezpieczne i horrendalnie drogie. Na 114 wypraw promów kosmicznych przypadają dwie katastrofy - Challengera w 1986 r. i Columbii w 2003 r. - w których zginęło 14 astronautów. Same pojazdy spędziły w hangarach niemal jedną czwartą czasu eksploatacji, nic więc dziwnego, że USA chcą jak najszybciej zrezygnować z tej przestarzałej technologii. Koszt księżycowego programu Apollo był ogromny: po uwzględnieniu inflacji wynosił 101 mld dolarów. Wszystko dla 14 osób, które spędziły na Księżycu zaledwie 12,5 dnia. Nowy program ESAS ma pozwolić Amerykanom na wysyłanie na powierzchnię Księżyca czteroosobowych załóg na okres do tygodnia (w wypadku Apolla było to dwoje ludzi na trzy dni). Szacunkowy koszt siedmiu takich wypraw ma wynieść 97,6 mld dolarów, a więc niewiele mniej niż na przełomie lat 60. i 70. Koszty załogowej misji marsjańskiej NASA szacuje na 400 mld dolarów!
"Agencja pozwala wielkim koncernom znakomicie zarabiać na kontraktach rządowych, nie dopuszczając do realizacji tańszych, ambitniejszych projektów" - uważa Robert Zubrin, założyciel Mars Society. Za 30 mld dolarów - co najmniej na tyle ocenia on koszty wyprawy na Marsa - można by wysłać w kosmos sto takich urządzeń jak sonda Stardust, która dostarczyła niedawno na Ziemię próbki pyłu z ogona komety Wild 2 (dzięki nim uczeni będą mogli sprawdzić, czy te ciała niebieskie mogły sprowadzić na Ziemię związki chemiczne niezbędne do powstania życia).
Loty załogowe są dopiero planowane, ale ich ofiarami już padają misje automatyczne. Sonda Dawn miała wyruszyć w podróż do największych planetoid w czerwcu 2006 r., a poleci - jak dobrze pójdzie - pół roku później. Względy oszczędnościowe sprawiły, że NASA zarzuciła na razie pomysł wyremontowania Kosmicznego Teleskopu Hubble'a, a to skazuje go na powolną śmierć. Urzędnicy, szukający w ciasnym budżecie pieniędzy na sfinansowanie podboju Marsa, zagrozili nawet wystrzelonym w latach 70. Voyagerom. Obie sondy przebijają się przez miejsca, gdzie wiatr słoneczny zderza się z materią międzygwiazdową, dostarczając unikatowych danych o budowie zewnętrznego Układu Słonecznego.
Sondy w natarciu
Uczeni starają się uzyskać jak najwięcej danych z sond, które udało się wyprawić w kosmos. Marsjańskie łaziki Spirit i Opportunity, które kosztem 820 mln dolarów miały pracować przez 90 dni, wytrzymały aż dwa lata i cały czas nadsyłają wyniki badań. Pomogły im w tym "marsjańskie diabły" - niewielkie tornada pyłowe, które czyszczą baterie słoneczne pojazdów, chroniąc je przed odcięciem od źródła energii. Nadal analizowane są też dane zebrane przez próbnik Huygens, który wylądował na Tytanie, księżycu Saturna. Cassini, statek-matka Huygensa, krąży wokół tej planety, zbierając informacje o jej pierścieniach i odkrywając szczegóły budowy innych księżyców: wodne fontanny Enceladusa czy powstałe najprawdopodobniej wskutek zderzenia z pierścieniem pasma górskie Japetusa.
Do komety Czuriumow-Gierasimienko leci europejska sonda Rosetta. Znajdujący się na niej lądownik Philae, zawierający m.in. polskie narzędzia badawcze, wyląduje na jądrze komety w 2014 r. W połowie drogi do Czerwonej Planety jest Mars Reconnaissance Orbiter, który ma badać marsjański klimat i szukać wody pod powierzchnią planety. W podróż wyruszyła też misja Venus Express, która za kilka miesięcy rozpocznie badania przesłoniętej gęstymi chmurami Wenus. Do Merkurego zmierza amerykański Messenger (osiągnie cel w 2011 r.). Wkrótce sporo zacznie się też dziać wokół Księżyca, który znamy gorzej od Marsa. Dziś wokół Srebrnego Globu krąży tylko jedna sonda - europejski Smart-1 z eksperymentalnym napędem jonowym. Za rok dołączy do niej chiński satelita Chang'e 1. Indie także celują w Księżyc: w latach 2007-2008 planują wysłanie tam orbitera Chandrayan-1.
Stada próbników
W przyszłości sondy i pojazdy planetarne mają być bardziej samodzielne. Przykładem może być Spray - prototyp maszyn mających badać ukryte pod lodem oceany Europy (księżyca Jowisza) lub jeziora Tytana. W czasie ziemskich testów Spray samodzielnie pokonał tysiąc kilometrów w wodach Atlantyku. Na Marsie mają lądować stada autonomicznych próbników, współpracujących z sobą przy wykonywaniu różnych zadań. Uczeni z Massachusetts Institute of Technology i New Mexico Tech zaprojektowali roboty przypominające kształtem i rozmiarami piłki tenisowe. Wyposażone w ogniwa paliwowe, czujniki i kamery mogłyby podskakiwać dzięki sztucznym mięśniom, szukając śladów życia nawet w tak niedostępnych miejscach jak marsjańskie jaskinie.
NASA zaczyna brać przykład z takich inicjatyw jak nagroda X-Prize, dzięki której doszło do udanego lotu prywatnej rakiety pasażerskiej SpaceShipOne. Agencja ogłosiła niedawno dwa otwarte konkursy na projekty robotów. Jeden dotyczy budowy półautonomicznego urządzenia umiejącego budować skomplikowane struktury bez nadzoru człowieka, na przykład wytwarzać elementy przyszłej stacji marsjańskiej. Celem drugiego jest stworzenie samodzielnego pojazdu, mogącego się unosić w atmosferze Marsa, Wenus, Tytana lub gazowych planet gigantów. Pieniądze na nagrody w konkursach - pół miliona dolarów - będą dla NASA lepszą inwestycją niż wysyłanie ludzi w kosmos, za czym nie przemawiają ani argumenty naukowe, ani ekonomiczne.
Loty sond kosmicznych przegrywają konkurencję o pieniądze z misjami załogowymi, bo są mniej atrakcyjne medialnie. Gdyby nie zyski propagandowe, prawdopodobnie nie byłoby załogowego programu kosmicznego ZSRR ani amerykańskich lotów na Księżyc. Dziś - po wysłaniu trzech osób na orbitę- Chiny mówią o załogowej misji na Srebrny Glob przed 2020 r. Odbudowująca prestiż Rosja myśli o podobnej misji (i to nawet w 2014 r.), do tego wysyła turystów na orbitę i pracuje nad Klipperem, statkiem wielokrotnego użytku. USA, nie chcąc zostawać w tyle, zamierzają nie tylko ponownie zdobyć Księżyc, ale też wyprzedzić inne państwa w wyścigu na Marsa. Pytanie tylko: po co?
Inflacja z Księżyca
Przy współczesnym poziomie technologii loty załogowe są niebezpieczne i horrendalnie drogie. Na 114 wypraw promów kosmicznych przypadają dwie katastrofy - Challengera w 1986 r. i Columbii w 2003 r. - w których zginęło 14 astronautów. Same pojazdy spędziły w hangarach niemal jedną czwartą czasu eksploatacji, nic więc dziwnego, że USA chcą jak najszybciej zrezygnować z tej przestarzałej technologii. Koszt księżycowego programu Apollo był ogromny: po uwzględnieniu inflacji wynosił 101 mld dolarów. Wszystko dla 14 osób, które spędziły na Księżycu zaledwie 12,5 dnia. Nowy program ESAS ma pozwolić Amerykanom na wysyłanie na powierzchnię Księżyca czteroosobowych załóg na okres do tygodnia (w wypadku Apolla było to dwoje ludzi na trzy dni). Szacunkowy koszt siedmiu takich wypraw ma wynieść 97,6 mld dolarów, a więc niewiele mniej niż na przełomie lat 60. i 70. Koszty załogowej misji marsjańskiej NASA szacuje na 400 mld dolarów!
"Agencja pozwala wielkim koncernom znakomicie zarabiać na kontraktach rządowych, nie dopuszczając do realizacji tańszych, ambitniejszych projektów" - uważa Robert Zubrin, założyciel Mars Society. Za 30 mld dolarów - co najmniej na tyle ocenia on koszty wyprawy na Marsa - można by wysłać w kosmos sto takich urządzeń jak sonda Stardust, która dostarczyła niedawno na Ziemię próbki pyłu z ogona komety Wild 2 (dzięki nim uczeni będą mogli sprawdzić, czy te ciała niebieskie mogły sprowadzić na Ziemię związki chemiczne niezbędne do powstania życia).
Loty załogowe są dopiero planowane, ale ich ofiarami już padają misje automatyczne. Sonda Dawn miała wyruszyć w podróż do największych planetoid w czerwcu 2006 r., a poleci - jak dobrze pójdzie - pół roku później. Względy oszczędnościowe sprawiły, że NASA zarzuciła na razie pomysł wyremontowania Kosmicznego Teleskopu Hubble'a, a to skazuje go na powolną śmierć. Urzędnicy, szukający w ciasnym budżecie pieniędzy na sfinansowanie podboju Marsa, zagrozili nawet wystrzelonym w latach 70. Voyagerom. Obie sondy przebijają się przez miejsca, gdzie wiatr słoneczny zderza się z materią międzygwiazdową, dostarczając unikatowych danych o budowie zewnętrznego Układu Słonecznego.
Sondy w natarciu
Uczeni starają się uzyskać jak najwięcej danych z sond, które udało się wyprawić w kosmos. Marsjańskie łaziki Spirit i Opportunity, które kosztem 820 mln dolarów miały pracować przez 90 dni, wytrzymały aż dwa lata i cały czas nadsyłają wyniki badań. Pomogły im w tym "marsjańskie diabły" - niewielkie tornada pyłowe, które czyszczą baterie słoneczne pojazdów, chroniąc je przed odcięciem od źródła energii. Nadal analizowane są też dane zebrane przez próbnik Huygens, który wylądował na Tytanie, księżycu Saturna. Cassini, statek-matka Huygensa, krąży wokół tej planety, zbierając informacje o jej pierścieniach i odkrywając szczegóły budowy innych księżyców: wodne fontanny Enceladusa czy powstałe najprawdopodobniej wskutek zderzenia z pierścieniem pasma górskie Japetusa.
Do komety Czuriumow-Gierasimienko leci europejska sonda Rosetta. Znajdujący się na niej lądownik Philae, zawierający m.in. polskie narzędzia badawcze, wyląduje na jądrze komety w 2014 r. W połowie drogi do Czerwonej Planety jest Mars Reconnaissance Orbiter, który ma badać marsjański klimat i szukać wody pod powierzchnią planety. W podróż wyruszyła też misja Venus Express, która za kilka miesięcy rozpocznie badania przesłoniętej gęstymi chmurami Wenus. Do Merkurego zmierza amerykański Messenger (osiągnie cel w 2011 r.). Wkrótce sporo zacznie się też dziać wokół Księżyca, który znamy gorzej od Marsa. Dziś wokół Srebrnego Globu krąży tylko jedna sonda - europejski Smart-1 z eksperymentalnym napędem jonowym. Za rok dołączy do niej chiński satelita Chang'e 1. Indie także celują w Księżyc: w latach 2007-2008 planują wysłanie tam orbitera Chandrayan-1.
Stada próbników
W przyszłości sondy i pojazdy planetarne mają być bardziej samodzielne. Przykładem może być Spray - prototyp maszyn mających badać ukryte pod lodem oceany Europy (księżyca Jowisza) lub jeziora Tytana. W czasie ziemskich testów Spray samodzielnie pokonał tysiąc kilometrów w wodach Atlantyku. Na Marsie mają lądować stada autonomicznych próbników, współpracujących z sobą przy wykonywaniu różnych zadań. Uczeni z Massachusetts Institute of Technology i New Mexico Tech zaprojektowali roboty przypominające kształtem i rozmiarami piłki tenisowe. Wyposażone w ogniwa paliwowe, czujniki i kamery mogłyby podskakiwać dzięki sztucznym mięśniom, szukając śladów życia nawet w tak niedostępnych miejscach jak marsjańskie jaskinie.
NASA zaczyna brać przykład z takich inicjatyw jak nagroda X-Prize, dzięki której doszło do udanego lotu prywatnej rakiety pasażerskiej SpaceShipOne. Agencja ogłosiła niedawno dwa otwarte konkursy na projekty robotów. Jeden dotyczy budowy półautonomicznego urządzenia umiejącego budować skomplikowane struktury bez nadzoru człowieka, na przykład wytwarzać elementy przyszłej stacji marsjańskiej. Celem drugiego jest stworzenie samodzielnego pojazdu, mogącego się unosić w atmosferze Marsa, Wenus, Tytana lub gazowych planet gigantów. Pieniądze na nagrody w konkursach - pół miliona dolarów - będą dla NASA lepszą inwestycją niż wysyłanie ludzi w kosmos, za czym nie przemawiają ani argumenty naukowe, ani ekonomiczne.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.