Edukować można tylko wtedy, gdy przyjmuje się porządek rzeczywistości i hierarchię wartości
Projekt powołania Narodowego Instytutu Wychowania od razu uruchomił stróżów liberalnej poprawności. Odniesienie do "wartości chrześcijańskich", choćby w kontekście "uniwersalizmu", każe im bić na alarm. "Seweryński [minister edukacji] zaprzeczał jednak, że to próba stworzenia państwa wyznaniowego" - informuje rzeczowo "Gazeta Wyborcza", dając do zrozumienia, że odwołanie do wartości chrześcijańskich to prosta droga do stworzenia w Polsce Iranu.
Unia Lewicy, partia niespecjalnie poważna, ale w tej sprawie media użyczyły jej głosu, oskarżyła ministra, że powołanie takiego instytutu narusza konstytucję gwarantującą rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Czy to oczywiste prawo oznacza więc zakaz tworzenia państwowego systemu edukacji? System taki ma przecież sens jedynie w wypadku w miarę jednolitego modelu wychowania i kształcenia opartego na określonym systemie wartości. Wszystkie dopuszczalne różnice muszą wyrastać z poczucia wspólnego dobra, z jakiego wyrasta i ku któremu zmierza edukacja. Bez tego nie ma ani państwa, ani wychowania.
Piotr Pacewicz w komentarzu w "GW" na początku pochyla się z troską nad stanem (nie najlepszym) wychowania polskiej młodzieży. "Może więc trzeba wskazać wartości wychowawcze i pomóc młodzieży je zaszczepić?" - pyta retorycznie, aby w następnym zdaniu zakwestionować tę tezę. "Kłopot w tym, jak je wybrać". Rodzice różnie wychowują dzieci, szkoły takoż. "I tak ma być. Różnorodnie" - egzaltuje się, nie dostrzegając, że nie satysfakcjonujące go postawy młodzieży wypływają w dużej mierze z owego pluralizmu, którego najwyższym stadium będzie odrzucenie wychowania jako takiego. Różnorodność musi mieć bowiem swoje ograniczenia, inaczej jedni będą uczyli się fizyki, a inni - magii, jedni - zasad etyki, inni - technik oszustwa. "Prawicowa dbałość o tradycyjne wychowanie (patriotyczne, chrześcijańskie, narodowe itp.) powinna znaleźć wyraz w sieci rozwijających się szkół katolickich" - podsumowuje komentator. Biorąc pod uwagę, że szkół takich jest w Polsce niewiele ponad 1 proc., należy uznać, iż - jego zdaniem - taka właśnie grupka winna być uczona odpowiedzialności wobec szerszej wspólnoty, w jakiej się żyje, bo tym jest patriotyzm. Założenie, że dbałość o "tradycyjne wychowanie" jest domeną prawicy, jest uzasadnione. Konsekwencją tego jest jednak uznanie, że lewica może praktykować wyłącznie wychowanie eksperymentalne.
W sprawie edukacji wyjątkowo jaskrawo ujawnia się paradoks dominującego współcześnie lewicującego liberalizmu. Odrzuca on autorytety i jednoznaczne wartościowanie, obawia się mocniejszych idei, a więc konsekwentnie powinien przekreślić szkołę jako taką. I rzeczywiście, kontestatorzy sprzed kilku dekad odrzucali znany im model wychowania i kształcenia od żłobka po uniwersytet. Znamy wiele świadectw nieszczęsnych, dorosłych już dzieci, które padły ofiarą tych eksperymentów opierających się na dość groteskowym założeniu, że człowiek jako istota doskonała, pozostawiony samemu sobie, będzie się doskonalił bez przeszkód. Efekt okazał się katastrofalny. Uniwersytety, gdzie zarzucono mądrości "martwych, białych samców" na rzecz spontanicznego wyboru studentów, do teraz nie mogą dojść do siebie.
Trzeba było stopniowo wracać do bardziej tradycyjnego modelu kształcenia. Problemem jest to, że z zasady przeczy on liberalnym przesądom. Jak na przykład kultywować edukację bez tak wrogiej lewicowym liberałom idei autorytetu? Jak osiągnąć dobrowolną zgodę dzieciaków na ślęczenie nad rachunkami czy gramatyką zamiast hasania po boisku albo oddawania się mniej zdrowym przyjemnościom? Nic dziwnego, że idee wyrzucane drzwiami musiały wracać oknem, oczywiście przybrane odpowiednią retoryką i ograniczone licznymi warunkami, co skutecznie psuło proces wychowania. Mimo wszystko stopniowo wracać musiała zasada oceny, a więc kary i nagrody; po cichu trzeba było przywoływać ideę dyscypliny, bez której szkoły stają się swoim zaprzeczeniem.
Edukować można tylko wtedy, gdy przyjmuje się porządek rzeczywistości i hierarchię wartości. Z jakichś powodów przecież trzeba dotrzymywać zobowiązań, nie kłamać, cechować się elementarną lojalnością wobec bliźnich. Oczywiście, można sobie wyobrazić proces edukacyjny, który będzie polegał na karczowaniu takich postaw, ale do tak daleko idącego pluralizmu nawet radykalni krytycy tradycyjnego wychowania nie chcą się przyznać. Tak więc i oni przyjmują hierarchie, choć niejawnie i z hipokryzją.I poszukują źródeł problemów z młodzieżą. Protestują przeciwko patriotycznemu wychowaniu i narzekają na brak postaw obywatelskich. Nie przyjdzie im do głowy, że nie mogą się one rodzić bez ugruntowanego poczucia wspólnoty, która dopiero skutkuje świadomością wspólnego dobra, a więc bez patriotyzmu właśnie, który jak wszystko inne wymaga uczenia. Ale żeby to zrozumieć, należałoby zakwestionować wiele dominujących dziś liberalnych fetyszy. Trzeba podważyć biblię pauperum współczesnego świata.
Unia Lewicy, partia niespecjalnie poważna, ale w tej sprawie media użyczyły jej głosu, oskarżyła ministra, że powołanie takiego instytutu narusza konstytucję gwarantującą rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Czy to oczywiste prawo oznacza więc zakaz tworzenia państwowego systemu edukacji? System taki ma przecież sens jedynie w wypadku w miarę jednolitego modelu wychowania i kształcenia opartego na określonym systemie wartości. Wszystkie dopuszczalne różnice muszą wyrastać z poczucia wspólnego dobra, z jakiego wyrasta i ku któremu zmierza edukacja. Bez tego nie ma ani państwa, ani wychowania.
Piotr Pacewicz w komentarzu w "GW" na początku pochyla się z troską nad stanem (nie najlepszym) wychowania polskiej młodzieży. "Może więc trzeba wskazać wartości wychowawcze i pomóc młodzieży je zaszczepić?" - pyta retorycznie, aby w następnym zdaniu zakwestionować tę tezę. "Kłopot w tym, jak je wybrać". Rodzice różnie wychowują dzieci, szkoły takoż. "I tak ma być. Różnorodnie" - egzaltuje się, nie dostrzegając, że nie satysfakcjonujące go postawy młodzieży wypływają w dużej mierze z owego pluralizmu, którego najwyższym stadium będzie odrzucenie wychowania jako takiego. Różnorodność musi mieć bowiem swoje ograniczenia, inaczej jedni będą uczyli się fizyki, a inni - magii, jedni - zasad etyki, inni - technik oszustwa. "Prawicowa dbałość o tradycyjne wychowanie (patriotyczne, chrześcijańskie, narodowe itp.) powinna znaleźć wyraz w sieci rozwijających się szkół katolickich" - podsumowuje komentator. Biorąc pod uwagę, że szkół takich jest w Polsce niewiele ponad 1 proc., należy uznać, iż - jego zdaniem - taka właśnie grupka winna być uczona odpowiedzialności wobec szerszej wspólnoty, w jakiej się żyje, bo tym jest patriotyzm. Założenie, że dbałość o "tradycyjne wychowanie" jest domeną prawicy, jest uzasadnione. Konsekwencją tego jest jednak uznanie, że lewica może praktykować wyłącznie wychowanie eksperymentalne.
W sprawie edukacji wyjątkowo jaskrawo ujawnia się paradoks dominującego współcześnie lewicującego liberalizmu. Odrzuca on autorytety i jednoznaczne wartościowanie, obawia się mocniejszych idei, a więc konsekwentnie powinien przekreślić szkołę jako taką. I rzeczywiście, kontestatorzy sprzed kilku dekad odrzucali znany im model wychowania i kształcenia od żłobka po uniwersytet. Znamy wiele świadectw nieszczęsnych, dorosłych już dzieci, które padły ofiarą tych eksperymentów opierających się na dość groteskowym założeniu, że człowiek jako istota doskonała, pozostawiony samemu sobie, będzie się doskonalił bez przeszkód. Efekt okazał się katastrofalny. Uniwersytety, gdzie zarzucono mądrości "martwych, białych samców" na rzecz spontanicznego wyboru studentów, do teraz nie mogą dojść do siebie.
Trzeba było stopniowo wracać do bardziej tradycyjnego modelu kształcenia. Problemem jest to, że z zasady przeczy on liberalnym przesądom. Jak na przykład kultywować edukację bez tak wrogiej lewicowym liberałom idei autorytetu? Jak osiągnąć dobrowolną zgodę dzieciaków na ślęczenie nad rachunkami czy gramatyką zamiast hasania po boisku albo oddawania się mniej zdrowym przyjemnościom? Nic dziwnego, że idee wyrzucane drzwiami musiały wracać oknem, oczywiście przybrane odpowiednią retoryką i ograniczone licznymi warunkami, co skutecznie psuło proces wychowania. Mimo wszystko stopniowo wracać musiała zasada oceny, a więc kary i nagrody; po cichu trzeba było przywoływać ideę dyscypliny, bez której szkoły stają się swoim zaprzeczeniem.
Edukować można tylko wtedy, gdy przyjmuje się porządek rzeczywistości i hierarchię wartości. Z jakichś powodów przecież trzeba dotrzymywać zobowiązań, nie kłamać, cechować się elementarną lojalnością wobec bliźnich. Oczywiście, można sobie wyobrazić proces edukacyjny, który będzie polegał na karczowaniu takich postaw, ale do tak daleko idącego pluralizmu nawet radykalni krytycy tradycyjnego wychowania nie chcą się przyznać. Tak więc i oni przyjmują hierarchie, choć niejawnie i z hipokryzją.I poszukują źródeł problemów z młodzieżą. Protestują przeciwko patriotycznemu wychowaniu i narzekają na brak postaw obywatelskich. Nie przyjdzie im do głowy, że nie mogą się one rodzić bez ugruntowanego poczucia wspólnoty, która dopiero skutkuje świadomością wspólnego dobra, a więc bez patriotyzmu właśnie, który jak wszystko inne wymaga uczenia. Ale żeby to zrozumieć, należałoby zakwestionować wiele dominujących dziś liberalnych fetyszy. Trzeba podważyć biblię pauperum współczesnego świata.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.