W Europie wcale nie rządzi Komisja Europejska, lecz kraj sprawujący prezydencję w unii
Początkiem "budzenia Europy" nazwali Austriacy swoje przewodnictwo w Unii Europejskiej. Patronem tego przebudzenia ma być Wolfgang Amadeusz Mozart, bo akurat przypada 250. rocznica jego urodzin. Wszystko jednak wskazuje na to, że z przebudzenia nic nie wyjdzie. I jak w głośnym filmie Milosa Formana "Amadeusz" Austria będzie przewodzić Europie nie w stylu Mozarta, lecz jego rywala, sprawnego w dworskich intrygach Salieriego.
Odrodzenie bez odrodzenia
Jeszcze 1 lipca 2005 r., kiedy w Parlamencie Europejskim Tony Blair obiecywał gruntowną reformę UE, pojawiło się przekonanie, iż "unia się odradza!". Europa pod sprawnym brytyjskim kierownictwem miała wkroczyć w kolejną fazę integracji. Europa zapadła jednak w sen, uśpiona pokonstytucyjną "przerwą na refleksję". Wybudzenie UE z marazmu to priorytet austriackiej prezydencji. - Wiedeń już zapowiedział powrót do dyskusji nad tym, jak uratować eurokonstytucję. Formalną okazją do rozpoczęcia wielkiej debaty konstytucyjnej z udziałem polityków, intelektualistów i ludzi kultury mają być uroczystości rocznicy urodzin Mozarta, rozpoczynające się 27 stycznia 2005 r.
Sześć miesięcy prezydencji to jednak za mało na dokonanie istotnych zmian. Doświadczenia poprzednich prezydencji uczą, że Wiedeń zostawi najtrudniejsze kwestie Finom, przewodzącym UE w drugim półroczu. W tym roku ważniejsze dla Austrii będą bowiem jesienne wybory parlamentarne. Kiedy trzech na czterech Austriaków nie widzi korzyści z członkostwa w unii, aktywna, czyli także kosztowna prezydencja, wydaje się mało prawdopodobna. Jak zwykle europejskie mrzonki będą musiały ustąpić wobec logiki kampanii wyborczej.
Jedyną szansą Austriaków jest faktyczne zrzeczenie się przewodnictwa na rzecz Niemiec. Wiedeń i tak traktowany jest jako słabsze ogniwo tandemu kierowanego z Berlina. I jeżeli Angela Merkel zechce, wykorzysta austriacką prezydencję.
Prezydencja zmian
Zapowiadane przez kanclerza Wolfganga Schussela "nadanie nowego rozmachu" UE może się okazać niełatwe nie tylko dlatego, że trudno będzie zmienić zdanie połowy Europejczyków, według których członkostwo w unii przynosi więcej szkód niż pożytku. Priorytet austriackiej prezydencji przysłoniła już kwestia bezpieczeństwa energetycznego wspólnoty. Nie tylko w Niemczech ożyła debata nad sensem likwidacji elektrowni atomowych (plan poprzedniego rządu). O dywersyfikację źródeł energii w unii i wyciągnięcie konsekwencji z ostatnich wydarzeń zaapelował też austriacki minister gospodarki Martin Bartenstein.
Prezydencja może bardzo wiele. Ministrowie prezydencji, przewodnicząc posiedzeniom swoich unijnych kolegów, arbitralnie zabierają głos jednym, przekazując go innym. Mogą utrącić każdą niewygodną propozycję i określają rytm działania politycznej Europy niemal we wszystkich dziedzinach. To prezydencja rządzi unią, a nie Komisja Europejska. Pod dwoma wszelako warunkami: że przywódcy przewodzącego unii kraju wiedzą, czego chcą, i mają czas na osiągnięcie swoich celów, oraz że przewodzi unii państwo, którego głos w Europie się liczy. Wiele wskazuje na to, że Austriacy nie zdołają obudzić unii. Wtedy przyjdzie czas na stwierdzenie, że mechanizm prezydencji należy zmienić. I to nie w sposób, który proponuje śp. eurokonstytucja jeszcze bardziej rozmywająca tę instytucję na rzecz biurokracji brukselskiej. Trzeba wydłużyć czas prezydencji co najmniej do roku, by można było zrobić coś więcej niż propagandowe fajerwerki.
Odrodzenie bez odrodzenia
Jeszcze 1 lipca 2005 r., kiedy w Parlamencie Europejskim Tony Blair obiecywał gruntowną reformę UE, pojawiło się przekonanie, iż "unia się odradza!". Europa pod sprawnym brytyjskim kierownictwem miała wkroczyć w kolejną fazę integracji. Europa zapadła jednak w sen, uśpiona pokonstytucyjną "przerwą na refleksję". Wybudzenie UE z marazmu to priorytet austriackiej prezydencji. - Wiedeń już zapowiedział powrót do dyskusji nad tym, jak uratować eurokonstytucję. Formalną okazją do rozpoczęcia wielkiej debaty konstytucyjnej z udziałem polityków, intelektualistów i ludzi kultury mają być uroczystości rocznicy urodzin Mozarta, rozpoczynające się 27 stycznia 2005 r.
Sześć miesięcy prezydencji to jednak za mało na dokonanie istotnych zmian. Doświadczenia poprzednich prezydencji uczą, że Wiedeń zostawi najtrudniejsze kwestie Finom, przewodzącym UE w drugim półroczu. W tym roku ważniejsze dla Austrii będą bowiem jesienne wybory parlamentarne. Kiedy trzech na czterech Austriaków nie widzi korzyści z członkostwa w unii, aktywna, czyli także kosztowna prezydencja, wydaje się mało prawdopodobna. Jak zwykle europejskie mrzonki będą musiały ustąpić wobec logiki kampanii wyborczej.
Jedyną szansą Austriaków jest faktyczne zrzeczenie się przewodnictwa na rzecz Niemiec. Wiedeń i tak traktowany jest jako słabsze ogniwo tandemu kierowanego z Berlina. I jeżeli Angela Merkel zechce, wykorzysta austriacką prezydencję.
Prezydencja zmian
Zapowiadane przez kanclerza Wolfganga Schussela "nadanie nowego rozmachu" UE może się okazać niełatwe nie tylko dlatego, że trudno będzie zmienić zdanie połowy Europejczyków, według których członkostwo w unii przynosi więcej szkód niż pożytku. Priorytet austriackiej prezydencji przysłoniła już kwestia bezpieczeństwa energetycznego wspólnoty. Nie tylko w Niemczech ożyła debata nad sensem likwidacji elektrowni atomowych (plan poprzedniego rządu). O dywersyfikację źródeł energii w unii i wyciągnięcie konsekwencji z ostatnich wydarzeń zaapelował też austriacki minister gospodarki Martin Bartenstein.
Prezydencja może bardzo wiele. Ministrowie prezydencji, przewodnicząc posiedzeniom swoich unijnych kolegów, arbitralnie zabierają głos jednym, przekazując go innym. Mogą utrącić każdą niewygodną propozycję i określają rytm działania politycznej Europy niemal we wszystkich dziedzinach. To prezydencja rządzi unią, a nie Komisja Europejska. Pod dwoma wszelako warunkami: że przywódcy przewodzącego unii kraju wiedzą, czego chcą, i mają czas na osiągnięcie swoich celów, oraz że przewodzi unii państwo, którego głos w Europie się liczy. Wiele wskazuje na to, że Austriacy nie zdołają obudzić unii. Wtedy przyjdzie czas na stwierdzenie, że mechanizm prezydencji należy zmienić. I to nie w sposób, który proponuje śp. eurokonstytucja jeszcze bardziej rozmywająca tę instytucję na rzecz biurokracji brukselskiej. Trzeba wydłużyć czas prezydencji co najmniej do roku, by można było zrobić coś więcej niż propagandowe fajerwerki.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.