O tym, ile falsyfikatów i zrabowanych płócien wisi w polskich muzeach, nie wiedzą nawet ich pracownicy
Kiedy do gmachu stołecznej galerii Zachęta wkroczyła policja i zarekwirowała płótno "Włoszka", nie był to happening, mający zwrócić uwagę na wystawę Olgi Boznańskiej. Po prostu obraz jest dowodem w sprawie brutalnego napadu, rabunku, a ostatecznie śmierci jednej z ofiar przestępstwa. "Włoszka", którą tylko kilkanaście dni mogły podziwiać tłumy zwiedzających, jeszcze cztery lata temu należała do kolekcjonera z Rybnika. W październiku 2001 r. właściciela napadnięto w jego domu, a łupem padł m.in. obraz Boznańskiej. I choć od czterech lat zrabowane płótno figuruje w spisie dzieł skradzionych (pod numerem PA01920), kuratorka wystawy Anna Król nie zadała sobie trudu sprawdzenia jego pochodzenia. Nie sprawdziła, bo w Polsce nie ma ani przepisów obligujących ją do tego, ani zwyczaju, który jest standardem postępowania w innych krajach. - Nie sprawdzaliśmy prac w bazach danych, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie daje takiego obrazu na wystawę. Gdybym przygotowywała monografię Boznańskiej, zapewne sprawdziłabym - tłumaczy "Wprost" kuratorka.
Czyszczenie falsyfikatów
Od czerwca 2005 r. rejestr skradzionych polskich dzieł figuruje w Internecie - www.oozp.pl (strona prowadzona przez Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych). "Włoszka" znajdowała się też w policyjnym rejestrze skradzionych dzieł, który jest udostępniany kuratorom wystaw. O zniknięciu obrazu donosiły też branżowe periodyki, na przykład "Gazeta Antykwaryczna".
W wielu krajach, m.in. we Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii, istnieją przepisy jasno mówiące, że dzieła wypożyczane z prywatnych kolekcji powinny być na kilka miesięcy przed wernisażem zaprezentowane w Internecie. Według danych Międzynarodowego Rejestru Zaginionych Dzieł Sztuki (The Art Loss Register), 54Ęproc. skradzionych przedmiotów znajduje się dzięki katalogom aukcyjnym, 31Ęproc. odzyskuje policja, 6 proc. odnajdują handlarze dzieł sztuki, a 6 proc. znajduje się przez rejestr. Kolekcjoner czy kurator nie może się usprawiedliwiać, że kupił czy wystawił dzieło w dobrej wierze, gdy obraz już funkcjonował na rynku jako skradziony. Takie przepisy uniemożliwiają "czyszczenie" podrobionych obrazów (oryginalność dzieła potwierdza uczestnictwo w wystawie). A często właśnie w ten sposób podróbki trafiały na rynek. W Muzeum Kolekcji im. Jana Pawła II (Fundacja Janiny i Zbigniewa Porczyńskich) znajduje się np. falsyfikat "Pejzażu rzecznego" Toma Keatinga, który muzeum eksponowało jako arcydzieło Alfreda Sisleya. Tyle że wcześniej Keating na oczach widzów w programie telewizyjnym przyznał się do fałszerstwa.
W połowie ubiegłego roku okazało się, że falsyfikatem jest sprzedany w 1977 r. przez warszawską Desę do Muzeum Narodowego w Szczecinie obraz Jana Cybisa. Praca była rok wcześniej wystawiona do sprzedaży w salonie Desy. Już wtedy wdowa po Janie Cybisie Helena Zaremba-Cybisowa kategorycznie stwierdziła, że to podróbka. Potwierdził to też malarz Tadeusz Dominik oraz pierwsza żona Jana Cybisa, malarka Hanna Rudzka-Cybisowa. Te głosy nie przeszkodziły państwowej instytucji w zakupie dzieła. Podkładką była ekspertyza wydana przez pracownika Muzeum Narodowego w Warszawie. Okazało się, że współdziałał on ze sprzedającym obraz.
Rasowanie płócien
W XX wieku działało wielu znakomitych fałszerzy, którzy współpracowali z najznamienitszymi państwowymi instytucjami muzealnymi. Najsłynniejsi z nich to Alceo Dossena (1889-1947), Federico Joni (1866--1946), Hans van Meegeren (1889-1947) i niedawno zmarły Eric Hebborn. Ten ostatni wydał nawet podręcznik fałszerza, zdradzając w nim tajniki swej sztuki, a także cenne informacje o przestępczym procederze, w którym udział brały muzea. Hebborn został zamordowany.
Holender Hans van Meegeren, jeden z najsłynniejszych fałszerzy XX wieku, jest autorem bardzo ryzykownej mistyfikacji. Przez lata posiadane przez niego obrazy Vermeera były oceniane przez światowych znawców jako najlepsze dzieła mistrza. Bo Meegeren nie kopiował istniejących prac, lecz tworzył nowe. Jak się okazało, współdziałał on z kuratorem, który podróbki wprowadzał do muzealnego obiegu. A później ich autentyczność potwierdzali kolejni eksperci.
W Polsce także dochodzi do "rasowania" falsyfikatów pod skrzydłami narodowych galerii. Prywatna osoba lub firma oddaje pracę w depozyt do muzeum, tym samym uwiarygodniając jego autentyczność (dzieło, które znajdowało się wśród narodowych zbiorów potem łatwiej sprzedać w prywatnej galerii). W ten sposób w poznańskim Muzeum Narodowym wiszą obrazy wstawione przez prywatną fundację, w tym jeden, którego autentyczność od lat kwestionują antykwariusze.
Powszechny jest proceder wynajmowania przez różne instytucje sal wystawienniczych w renomowanych państwowych instytucjach. Robi się to po to, by w katalogach umieszczać nazwę państwowej placówki, przez co obraz się uwiarygodnia. Tuż przed aukcją zorganizowaną w grudniu 2005 r. przez firmę Altius wiarygodność jednego z obrazów Jana Cybisa zakwestionował jego syn Jacek. - Mimo mego protestu obraz został sprzedany za 20 tys. zł - mówi "Wprost" Jacek Cybis. Nikt nawet nie poczynił stosownych kroków, by rozwiać wątpliwości wokół płótna.
Festiwal podróbek
W 2003 r. Uniwersytet Jagielloński zainicjował zbiórkę miliona dolarów na wykup obrazu przedstawiającego świętą Helenę (do dziś płótno znajduje się w depozycie UJ). Takiej sumy zażądała Wiktoria Osęka, jego właścicielka, która utrzymuje, że "Święta Helena" to obraz mistrza Rubensa. Pośrednikiem miał być polski dom sztuki Unicum. Osęka kupiła płótno w szwedzkim domu aukcyjnym Beijers Auktioner w Sztokholmie w 1985 r. Wcześniej należał on do kolekcjonera Uno Sarnmarka. Polka zapłaciła za niego równowartość8 tys. zł. W katalogu aukcyjnym obraz widniał jako "kopia według Rubensa". Jednak później właścicielka nabrała przekonania, że posiada oryginalne dzieło mistrza. Zdobyła nawet opinie ekspertów, m.in. Didiera Bodarta i Maurizio Mariniego. Nie zwróciła się natomiast do największych znawców Rubensa, czyli autorów 27-tomowego dzieła "Corpusu Rubenianum". W 1986 r. dyrektor Domu Rubensa w Antwerpii stwierdził, że obraz nie jest autentykiem. Podobny sąd wydał nieżyjący już znawca Rubensa- Michael Jaffe. Uznał on "Świętą Helenę" za pracę flamandzkiego malarza Jana van Boeckhorsta (1605-1688), naśladowcy Rubensa.
Pięć lat temu Dom Aukcyjny Bernaerts z Antwerpii i gdańska Galeria Zeidlera wystawiły w Teatrze Wielkim w Warszawie 27 obrazów, które powstały na terenie Niderlandów od XVI wieku do połowy XVIII wieku. Prof. Konstanty Kalinowski, nieżyjący już były dyrektor Muzeum Narodowego w Poznaniu, oraz Paul Verbraecken, historyk sztuki z Antwerpii, podkreślali rangę prac. W rzeczywistości były to dzieła bardzo przeciętnych malarzy. Znakomity historyk sztuki Mieczysław Morka zakwestionował autentyczność tych dzieł, przedstawiając niezbite dowody (wcześniej zakwestionował autentyczność wielu prac z kolekcji Porczyńskich). Mimo to sprzedano 7 obrazów, w tym za 680 tys. zł obraz rzekomo autorstwa Fransa Florisa "Kain i Abel".
Sukces kolekcji Porczyńskich (pochodził z niej m.in. falsyfikat arcydzieła Alfreda Sisleya), składającej się głównie z kopii i dzieł epigonów, wynikał z szantażu. Nie wolno było mówić źle o kolekcji dedykowanej Janowi Pawłowi II. Nawet po ujawnieniu, że w kolekcji znajdują się kopie, sygnowane podpisami twórców oryginałów, właściciela wspierali znani historycy sztuki, m.in. prof. Marek Kwiatkowski i dr Wojciech Fijałkowski.
Zbigniew Porczyński twierdził, że w kolekcji posiada prawdziwy klejnot, czyli "Autoportret" Velsqueza, choć była to kopia. Uwiarygodnił ją prof. Marek Kwiatkowski, na co nabrała się Poczta Polska, wydając okolicznościowe znaczki z reprodukcjami fałszywek. Rzekomym gwarantem autentyczności tych dzieł miały być renomowane domy aukcyjne Christie's i Sotheby's, gdzie kupiono owe "rarytasy". To bzdura: w handlu antykwarycznym znajduje się dużo obrazów ze sfałszowanymi podpisami twórców, ale zaznacza się to, na przykład "Bears signature or inscription" (noszący sygnaturę lub inskrypcję), przez co kupujący wie, że sygnatura nie jest autentyczna.
Czeski model
Czy po aferze z "Włoszką" Boznańskiej w Polsce wreszcie przestanie się pobłażać paserom i pseudoekspertom? We Francji, jeśli ekspert wyda wątpliwą ekspertyzę, automatycznie zostaje pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Co więcej, jest napiętnowany przez środowisko i prasę, w której wymienia się go z imienia i nazwiska. Podobnie jest w Belgii. W Polsce wciąż daleko do tych standardów. Nie dziwi więc to, że dotychczas w nasz rynek nie zainwestowały poważne domy aukcyjne, na przykład Christie's czy Sotheby's. Mają one swoje przedstawicielstwa np. w Pradze, ale tam już poradzono sobie z paserami i nieuczciwymi ekspertami.
Czyszczenie falsyfikatów
Od czerwca 2005 r. rejestr skradzionych polskich dzieł figuruje w Internecie - www.oozp.pl (strona prowadzona przez Ośrodek Ochrony Zbiorów Publicznych). "Włoszka" znajdowała się też w policyjnym rejestrze skradzionych dzieł, który jest udostępniany kuratorom wystaw. O zniknięciu obrazu donosiły też branżowe periodyki, na przykład "Gazeta Antykwaryczna".
W wielu krajach, m.in. we Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii, istnieją przepisy jasno mówiące, że dzieła wypożyczane z prywatnych kolekcji powinny być na kilka miesięcy przed wernisażem zaprezentowane w Internecie. Według danych Międzynarodowego Rejestru Zaginionych Dzieł Sztuki (The Art Loss Register), 54Ęproc. skradzionych przedmiotów znajduje się dzięki katalogom aukcyjnym, 31Ęproc. odzyskuje policja, 6 proc. odnajdują handlarze dzieł sztuki, a 6 proc. znajduje się przez rejestr. Kolekcjoner czy kurator nie może się usprawiedliwiać, że kupił czy wystawił dzieło w dobrej wierze, gdy obraz już funkcjonował na rynku jako skradziony. Takie przepisy uniemożliwiają "czyszczenie" podrobionych obrazów (oryginalność dzieła potwierdza uczestnictwo w wystawie). A często właśnie w ten sposób podróbki trafiały na rynek. W Muzeum Kolekcji im. Jana Pawła II (Fundacja Janiny i Zbigniewa Porczyńskich) znajduje się np. falsyfikat "Pejzażu rzecznego" Toma Keatinga, który muzeum eksponowało jako arcydzieło Alfreda Sisleya. Tyle że wcześniej Keating na oczach widzów w programie telewizyjnym przyznał się do fałszerstwa.
W połowie ubiegłego roku okazało się, że falsyfikatem jest sprzedany w 1977 r. przez warszawską Desę do Muzeum Narodowego w Szczecinie obraz Jana Cybisa. Praca była rok wcześniej wystawiona do sprzedaży w salonie Desy. Już wtedy wdowa po Janie Cybisie Helena Zaremba-Cybisowa kategorycznie stwierdziła, że to podróbka. Potwierdził to też malarz Tadeusz Dominik oraz pierwsza żona Jana Cybisa, malarka Hanna Rudzka-Cybisowa. Te głosy nie przeszkodziły państwowej instytucji w zakupie dzieła. Podkładką była ekspertyza wydana przez pracownika Muzeum Narodowego w Warszawie. Okazało się, że współdziałał on ze sprzedającym obraz.
Rasowanie płócien
W XX wieku działało wielu znakomitych fałszerzy, którzy współpracowali z najznamienitszymi państwowymi instytucjami muzealnymi. Najsłynniejsi z nich to Alceo Dossena (1889-1947), Federico Joni (1866--1946), Hans van Meegeren (1889-1947) i niedawno zmarły Eric Hebborn. Ten ostatni wydał nawet podręcznik fałszerza, zdradzając w nim tajniki swej sztuki, a także cenne informacje o przestępczym procederze, w którym udział brały muzea. Hebborn został zamordowany.
Holender Hans van Meegeren, jeden z najsłynniejszych fałszerzy XX wieku, jest autorem bardzo ryzykownej mistyfikacji. Przez lata posiadane przez niego obrazy Vermeera były oceniane przez światowych znawców jako najlepsze dzieła mistrza. Bo Meegeren nie kopiował istniejących prac, lecz tworzył nowe. Jak się okazało, współdziałał on z kuratorem, który podróbki wprowadzał do muzealnego obiegu. A później ich autentyczność potwierdzali kolejni eksperci.
W Polsce także dochodzi do "rasowania" falsyfikatów pod skrzydłami narodowych galerii. Prywatna osoba lub firma oddaje pracę w depozyt do muzeum, tym samym uwiarygodniając jego autentyczność (dzieło, które znajdowało się wśród narodowych zbiorów potem łatwiej sprzedać w prywatnej galerii). W ten sposób w poznańskim Muzeum Narodowym wiszą obrazy wstawione przez prywatną fundację, w tym jeden, którego autentyczność od lat kwestionują antykwariusze.
Powszechny jest proceder wynajmowania przez różne instytucje sal wystawienniczych w renomowanych państwowych instytucjach. Robi się to po to, by w katalogach umieszczać nazwę państwowej placówki, przez co obraz się uwiarygodnia. Tuż przed aukcją zorganizowaną w grudniu 2005 r. przez firmę Altius wiarygodność jednego z obrazów Jana Cybisa zakwestionował jego syn Jacek. - Mimo mego protestu obraz został sprzedany za 20 tys. zł - mówi "Wprost" Jacek Cybis. Nikt nawet nie poczynił stosownych kroków, by rozwiać wątpliwości wokół płótna.
Festiwal podróbek
W 2003 r. Uniwersytet Jagielloński zainicjował zbiórkę miliona dolarów na wykup obrazu przedstawiającego świętą Helenę (do dziś płótno znajduje się w depozycie UJ). Takiej sumy zażądała Wiktoria Osęka, jego właścicielka, która utrzymuje, że "Święta Helena" to obraz mistrza Rubensa. Pośrednikiem miał być polski dom sztuki Unicum. Osęka kupiła płótno w szwedzkim domu aukcyjnym Beijers Auktioner w Sztokholmie w 1985 r. Wcześniej należał on do kolekcjonera Uno Sarnmarka. Polka zapłaciła za niego równowartość8 tys. zł. W katalogu aukcyjnym obraz widniał jako "kopia według Rubensa". Jednak później właścicielka nabrała przekonania, że posiada oryginalne dzieło mistrza. Zdobyła nawet opinie ekspertów, m.in. Didiera Bodarta i Maurizio Mariniego. Nie zwróciła się natomiast do największych znawców Rubensa, czyli autorów 27-tomowego dzieła "Corpusu Rubenianum". W 1986 r. dyrektor Domu Rubensa w Antwerpii stwierdził, że obraz nie jest autentykiem. Podobny sąd wydał nieżyjący już znawca Rubensa- Michael Jaffe. Uznał on "Świętą Helenę" za pracę flamandzkiego malarza Jana van Boeckhorsta (1605-1688), naśladowcy Rubensa.
Pięć lat temu Dom Aukcyjny Bernaerts z Antwerpii i gdańska Galeria Zeidlera wystawiły w Teatrze Wielkim w Warszawie 27 obrazów, które powstały na terenie Niderlandów od XVI wieku do połowy XVIII wieku. Prof. Konstanty Kalinowski, nieżyjący już były dyrektor Muzeum Narodowego w Poznaniu, oraz Paul Verbraecken, historyk sztuki z Antwerpii, podkreślali rangę prac. W rzeczywistości były to dzieła bardzo przeciętnych malarzy. Znakomity historyk sztuki Mieczysław Morka zakwestionował autentyczność tych dzieł, przedstawiając niezbite dowody (wcześniej zakwestionował autentyczność wielu prac z kolekcji Porczyńskich). Mimo to sprzedano 7 obrazów, w tym za 680 tys. zł obraz rzekomo autorstwa Fransa Florisa "Kain i Abel".
Sukces kolekcji Porczyńskich (pochodził z niej m.in. falsyfikat arcydzieła Alfreda Sisleya), składającej się głównie z kopii i dzieł epigonów, wynikał z szantażu. Nie wolno było mówić źle o kolekcji dedykowanej Janowi Pawłowi II. Nawet po ujawnieniu, że w kolekcji znajdują się kopie, sygnowane podpisami twórców oryginałów, właściciela wspierali znani historycy sztuki, m.in. prof. Marek Kwiatkowski i dr Wojciech Fijałkowski.
Zbigniew Porczyński twierdził, że w kolekcji posiada prawdziwy klejnot, czyli "Autoportret" Velsqueza, choć była to kopia. Uwiarygodnił ją prof. Marek Kwiatkowski, na co nabrała się Poczta Polska, wydając okolicznościowe znaczki z reprodukcjami fałszywek. Rzekomym gwarantem autentyczności tych dzieł miały być renomowane domy aukcyjne Christie's i Sotheby's, gdzie kupiono owe "rarytasy". To bzdura: w handlu antykwarycznym znajduje się dużo obrazów ze sfałszowanymi podpisami twórców, ale zaznacza się to, na przykład "Bears signature or inscription" (noszący sygnaturę lub inskrypcję), przez co kupujący wie, że sygnatura nie jest autentyczna.
Czeski model
Czy po aferze z "Włoszką" Boznańskiej w Polsce wreszcie przestanie się pobłażać paserom i pseudoekspertom? We Francji, jeśli ekspert wyda wątpliwą ekspertyzę, automatycznie zostaje pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Co więcej, jest napiętnowany przez środowisko i prasę, w której wymienia się go z imienia i nazwiska. Podobnie jest w Belgii. W Polsce wciąż daleko do tych standardów. Nie dziwi więc to, że dotychczas w nasz rynek nie zainwestowały poważne domy aukcyjne, na przykład Christie's czy Sotheby's. Mają one swoje przedstawicielstwa np. w Pradze, ale tam już poradzono sobie z paserami i nieuczciwymi ekspertami.
Więcej możesz przeczytać w 3/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.