Gdy w 2015 r. pojawiły się pierwsze głosy mówiące, że Angela Merkel zapłaci polityczną cenę za wpuszczenie do Europy setek tysięcy imigrantów, tzw. poważni ludzie pukali się w swoje mądre głowy. Wskazywano na siłę poparcia dla pani kanclerz, a także moralną wyższość przeciętnego niemieckiego wyborcy nad prymitywnymi ksenofobami z Polski czy Węgier, niedoceniającymi pożytków płynących z przyjmowania imigrantów. Dziś widzimy, że pani Merkel jednak została ukarana za otwieranie granic dla imigracji. Bo jak inaczej nazwać mizerny wynik partii, której zasługą jest największy w powojennych dziejach Niemiec rozkwit gospodarczy i najniższe bezrobocie? Nie mówiąc o wiodącej roli politycznej w Europie, jaką zbudowała Niemcom Merkel. Jej zwycięstwo wyborcze jest kruche i wymęczone, bo przeciętny niemiecki wyborca nie kupił opowieści o swojej moralnej wyższości. Przeciętny niemiecki wyborca przestraszył się serii zamachów terrorystycznych, które mogą oczywiście nie mieć nic wspólnego z imigracją, ale jednak wydarzyły się po przyjęciu przez Merkel mas imigrantów z Bliskiego Wschodu. To dlatego chadekom ubyło milion wyborców, których przejęli skrajnie prawicowi populiści z AfD. To jest fakt, którego nie zmieni rozpaczliwe szukanie winnych tej porażki poza krajem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.