Prof. Leszek Kołakowski, filozof, mówił w 1993 r.: – Po to, żebyśmy nie czuli się zawstydzeni swoim narodem, musimy się nauczyć uczestnictwa w kulturze światowej jako Polacy.
„Polskie środowiska nacjonalistyczne i prawicowe przestrzegają przed »roztopieniem się« polskiego ducha narodowego w nijakiej, kosmopolitycznej kulturze europejskiej. Prawie czterdziestomilionowy naród w środku Europy nie może się rozpłynąć czy roztopić w jakiejś ponadnarodowej kulturze i utracić własną tożsamość, chyba że sam tego chce. W wypadku Polski tego bym się nie obawiał. Zresztą, nie wiadomo, co takie hasła miałyby praktycznie znaczyć, przed czym konkretnie miałyby ostrzegać. Mielibyśmy zamknąć granice, nie wypuszczać współobywateli, nie wpuszczać cudzoziemców? To wymagałoby stalinowskiego reżimu. (...) Być może pewne elementy własnej tradycji, zwłaszcza tradycji pochodzenia wiejskiego, utracimy w trakcie integracji z Europą. Trzeba się po prostu pogodzić z faktem, że młodzież tańczy w dyskotekach i nie będzie już tańczyć „krakowiaczka”, ale to jeszcze nie oznacza utraty tożsamości narodowej. Nikt na świecie nie będzie nas słuchał, jeżeli będziemy się chwalić, że wydaliśmy Kopernika czy Matejkę. To nonsens. Natomiast po to, abyśmy nie mieli kompleksu niższości, do którego obiektywnie nie mamy powodu, żebyśmy nie czuli się zawstydzeni swoim narodem, musimy nauczyć się uczestnictwa w kulturze światowej jako Polacy. Oczywiście, jesteśmy technologicznie zacofani i musi upłynąć dużo czasu, zanim będziemy konkurencyjni na rynkach w tych dziedzinach, które zależą od infrastruktury technicznej”.
Czesław Miłosz, poeta, noblista, ostrzegał: – Jeżeli na każdym kroku się słyszy, że wszyscy kradną, sterowaną panikę łatwo wykorzystać do celów zgodnych z interesami swojej partii.
W Polsce narzekanie na ciągle zbyt mały wpływ środowisk intelektualnych na życie społeczne stało się modą, a nawet stylem życia. Polskie biadolenie o upadku roli intelektualistów i pisarzy idzie za daleko. Przekonanie, że Zachód jest zmaterializowany, a my reprezentujemy wartości duchowe, to – wypisz, wymaluj – stara teza polskiej poezji romantycznej. Takie myślenie miało przede wszystkim charakter kompensacyjny i głęboko się w nas zakorzeniło. Ostatecznie, jeżeli ma się tylko jedną parę portek, łatwo ulec pokusie i wyobrażać sobie, że jest się duchowym mocarzem. Ci romantyczni biedacy, którzy znaleźli się nagle w kapitalistycznym tyglu Paryża, w poczuciu zagubienia starali się odnaleźć własną tożsamość. Zaczynamy już mieć dość tej historii, także najnowszej, bo oznacza dla nas ciągłe życie na huśtawce. W pańskim głosie słyszę tony alarmistyczne, które zresztą w Polsce spotyka się bardzo często. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie to niepokoi, zwłaszcza w perspektywie wyborów, ponieważ niepewność i panika rodzą skłonności anarchistyczne. Jeżeli na każdym kroku się słyszy, że życie codzienne jest okropne, że wszyscy kradną i oszukują, to w społeczeństwie narasta poczucie frustracji i gdyby komuś zależało, z łatwością może wywoływać sterowaną panikę, a potem wykorzystać ją do celów zgodnych z interesami swojej partii.
Oprac. Anita Czech
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.