Jarosław Kaczyński dopiero teraz dopasował gabinet do głównego celu swojego programu - walki z układem
Odwołanie szefów MON, MSWiA oraz komendanta głównego policji nie jest jedynie efektem utarczek personalnychi intryg w łonie rządu.W rzeczywistości to najważniejsza rekonstrukcja gabinetu Kaczyńskiego,a wręcz ostateczne przewartościowanie jego priorytetów. Można nawet powiedzieć, że dopiero teraz Jarosław Kaczyński dopasował swój gabinet do programu, który przedstawił w exposŽ. Premier rzuca wszystko na szalę, by pokazać, że walka z układem to ani mistyfikacja, ani donkiszoteria, ani temat zastępczy. Chce zademonstrować siłę państwa. I bardzo dużo ryzykuje, bo ta demonstracja albo znacząco podniesie notowania rządu, albo pociągnie je na dno, a w konsekwencji zadecyduje o klęsce rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz politycznego projektu braci Kaczyńskich.
Mimo dymisji dwóch kluczowych ministrów Jarosław Kaczyński rzeczywiście rewolucji w rządzie nie zrobił, ale w strategii rządu - tak. Nominacja Aleksandra Szczygły, a w jeszcze większym stopniu Janusza Kaczmarka oznacza, że premier Kaczyński uznał, że rząd był dotychczas nieskuteczny w realizacji planu głównego - rozbiciu układu i uwolnieniu części biznesu, wymiaru sprawiedliwości czy mediów od hamujących, a wręcz destrukcyjnych dla państwa skutków działania układu. Zadanie jest ryzykowne (dlatego m.in. odszedł z MSWiA Ludwik Dorn mający obiekcje, czy to zadanie jest w ogóle wykonalne), bo może egzekutorom przynieść powszechne docenienie i wdzięczność, ale może też doprowadzić ich przed specjalne komisje sejmowe (gdyby PiS straciło władzę), Trybunał Stanu, a nawet przed oblicze prokuratury.
Strzał premiera
Jedynym autorem rządowego przesilenia jest premier Kaczyński. Ale podejmując decyzję, szef rządu miał ważnych suflerów. Najważniejszym był minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Jest tajemnicą poliszynela, że to on namawiał premiera do zmian w MSWiA, które - jak twierdził - są mu absolutnie niezbędne do przyspieszenia walki z aferami. Także Ziobro od kliku tygodni lansował na następcę Ludwika Dorna swojego zastępcę Janusza Kaczmarka. Jak się okazało, skutecznie. Nie od rzeczy jest więc nazywanie Ziobry wicepremierem, mimo że oficjalnie takiej funkcji nie pełni.
Decyzja Jarosława Kaczyńskiego jest jak najbardziej świadoma i przemyślana. Mając w pamięci słynną "nocną zmianę" z czerwca 1992 r., kiedy opozycja obalała rząd Jana Olszewskiego, tym razem postanowił przeprowadzić zmianę dzienną, w której cel i przyczyny są jasne. Po miesiącach rządów z trudnymi koalicjantami Kaczyński wie, że ani na planowaną rewolucję moralną, ani na całościowe zmiany w państwie nie ma już szans. Czas więc zrezygnować ze spraw, których załatwić się nie da, i jednoznacznie postawić na te, które jeszcze załatwić można. Dlatego drugie rządowe otwarcie staje się mocnym i zdecydowanym strzałem premiera z jedynej amunicji, jaka mu została: popularnego ministra sprawiedliwości i jego sprawdzonej pod względem lojalności i determinacji ekipy. To swego rodzaju drugie wejście szeryfa, jakim zawsze chciał być Jarosław Kaczyński, a zastępczo był za niego Lech Kaczyński jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.
Rządy prokuratorów
Spór między Ludwikiem Dornem a Zbigniewem Ziobrą tlił się od dawna. Resort sprawiedliwości od dłuższego czasu nie był zadowolony ze współpracy z policją, zwłaszcza z Centralnym Biurem Śledczym. U Dorna niechęć do Ziobry miała charakter mniej merytoryczny, a bardziej osobisty: nazywany "trzecim bliźniakiem" stary kompan braci czuł się coraz bardziej zagrożony przez młodego i ambitnego ministra sprawiedliwości. Doszło do tego, że Ludwik Dorn nie mówił o szefie resortu sprawiedliwości inaczej niż "Zioberko". Ten protekcjonalny ton nie wynikał tylko z charakterologicznego lekceważenia politycznych partnerów, ale i z coraz wyraźniejszej frustracji wicepremiera. - W pewnym momencie premier musiał wybrać: czy stawia na zaprzyjaźnionego od lat, ale słabo radzącego sobie z resortem spraw wewnętrznych Dorna, czy też na mniej sprawdzonego w bojach, ale absolutnie lojalnego i oddanego Ziobrę. To taki konflikt serca i rozumu, w którym, jak zwykle u Jarosława, wygrał rozum - tłumaczy jeden z polityków PiS.
Po odwołaniu Ludwika Dorna i nominacji na szefa MSWiA Janusza Kaczmarka Zbigniew Ziobro staje się najpotężniejszym ministrem w rządzie, faktycznym superministrem od "spraw siłowych". Jego ludzie zajęli bowiem najważniejsze przyczółki: Janusz Kaczmarek - MSWiA, a Bogdan Święczkowski - Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Całą trójkę trochę ironicznie, a trochę z podziwem koledzy z rządu określają mianem "trzech muszkieterów". Teraz najprawdopodobniej dołączy do nich jeszcze d'Artagnan, czyli Konrad Kornatowski, mający zostać komendantem głównym policji. Wszyscy z wykształcenia i zamiłowania są prokuratorami. A to oznacza, że policja staje się już w pełni organem wykonawczym prokuratury. Opozycja histeryzuje, bo obawia się spektakularnych zatrzymań i policyjnych akcji wymierzonych w znanych polityków i ludzi biznesu. - Zwłaszcza w sytuacji spadających notowań rządu pokusa szybkich igrzysk z udziałem białych kołnierzyków może się okazać duża - ocenia poseł Paweł Gras (PO).
Problemem jest to, że Ziobro, Kaczmarek, Święczkowski i Kornatowski mają opinię dobrych fachowców. Nikt poważny nie zarzuca im nieuczciwości. A faktyczne podporządkowanie policji prokuraturze może się okazać świetnym narzędziem do walki ze zorganizowaną przestępczością, o ile tylko muszkieterowie nie ulegną pokusie igrzysk.
Mimo dymisji dwóch kluczowych ministrów Jarosław Kaczyński rzeczywiście rewolucji w rządzie nie zrobił, ale w strategii rządu - tak. Nominacja Aleksandra Szczygły, a w jeszcze większym stopniu Janusza Kaczmarka oznacza, że premier Kaczyński uznał, że rząd był dotychczas nieskuteczny w realizacji planu głównego - rozbiciu układu i uwolnieniu części biznesu, wymiaru sprawiedliwości czy mediów od hamujących, a wręcz destrukcyjnych dla państwa skutków działania układu. Zadanie jest ryzykowne (dlatego m.in. odszedł z MSWiA Ludwik Dorn mający obiekcje, czy to zadanie jest w ogóle wykonalne), bo może egzekutorom przynieść powszechne docenienie i wdzięczność, ale może też doprowadzić ich przed specjalne komisje sejmowe (gdyby PiS straciło władzę), Trybunał Stanu, a nawet przed oblicze prokuratury.
Strzał premiera
Jedynym autorem rządowego przesilenia jest premier Kaczyński. Ale podejmując decyzję, szef rządu miał ważnych suflerów. Najważniejszym był minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Jest tajemnicą poliszynela, że to on namawiał premiera do zmian w MSWiA, które - jak twierdził - są mu absolutnie niezbędne do przyspieszenia walki z aferami. Także Ziobro od kliku tygodni lansował na następcę Ludwika Dorna swojego zastępcę Janusza Kaczmarka. Jak się okazało, skutecznie. Nie od rzeczy jest więc nazywanie Ziobry wicepremierem, mimo że oficjalnie takiej funkcji nie pełni.
Decyzja Jarosława Kaczyńskiego jest jak najbardziej świadoma i przemyślana. Mając w pamięci słynną "nocną zmianę" z czerwca 1992 r., kiedy opozycja obalała rząd Jana Olszewskiego, tym razem postanowił przeprowadzić zmianę dzienną, w której cel i przyczyny są jasne. Po miesiącach rządów z trudnymi koalicjantami Kaczyński wie, że ani na planowaną rewolucję moralną, ani na całościowe zmiany w państwie nie ma już szans. Czas więc zrezygnować ze spraw, których załatwić się nie da, i jednoznacznie postawić na te, które jeszcze załatwić można. Dlatego drugie rządowe otwarcie staje się mocnym i zdecydowanym strzałem premiera z jedynej amunicji, jaka mu została: popularnego ministra sprawiedliwości i jego sprawdzonej pod względem lojalności i determinacji ekipy. To swego rodzaju drugie wejście szeryfa, jakim zawsze chciał być Jarosław Kaczyński, a zastępczo był za niego Lech Kaczyński jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.
Rządy prokuratorów
Spór między Ludwikiem Dornem a Zbigniewem Ziobrą tlił się od dawna. Resort sprawiedliwości od dłuższego czasu nie był zadowolony ze współpracy z policją, zwłaszcza z Centralnym Biurem Śledczym. U Dorna niechęć do Ziobry miała charakter mniej merytoryczny, a bardziej osobisty: nazywany "trzecim bliźniakiem" stary kompan braci czuł się coraz bardziej zagrożony przez młodego i ambitnego ministra sprawiedliwości. Doszło do tego, że Ludwik Dorn nie mówił o szefie resortu sprawiedliwości inaczej niż "Zioberko". Ten protekcjonalny ton nie wynikał tylko z charakterologicznego lekceważenia politycznych partnerów, ale i z coraz wyraźniejszej frustracji wicepremiera. - W pewnym momencie premier musiał wybrać: czy stawia na zaprzyjaźnionego od lat, ale słabo radzącego sobie z resortem spraw wewnętrznych Dorna, czy też na mniej sprawdzonego w bojach, ale absolutnie lojalnego i oddanego Ziobrę. To taki konflikt serca i rozumu, w którym, jak zwykle u Jarosława, wygrał rozum - tłumaczy jeden z polityków PiS.
Po odwołaniu Ludwika Dorna i nominacji na szefa MSWiA Janusza Kaczmarka Zbigniew Ziobro staje się najpotężniejszym ministrem w rządzie, faktycznym superministrem od "spraw siłowych". Jego ludzie zajęli bowiem najważniejsze przyczółki: Janusz Kaczmarek - MSWiA, a Bogdan Święczkowski - Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Całą trójkę trochę ironicznie, a trochę z podziwem koledzy z rządu określają mianem "trzech muszkieterów". Teraz najprawdopodobniej dołączy do nich jeszcze d'Artagnan, czyli Konrad Kornatowski, mający zostać komendantem głównym policji. Wszyscy z wykształcenia i zamiłowania są prokuratorami. A to oznacza, że policja staje się już w pełni organem wykonawczym prokuratury. Opozycja histeryzuje, bo obawia się spektakularnych zatrzymań i policyjnych akcji wymierzonych w znanych polityków i ludzi biznesu. - Zwłaszcza w sytuacji spadających notowań rządu pokusa szybkich igrzysk z udziałem białych kołnierzyków może się okazać duża - ocenia poseł Paweł Gras (PO).
Problemem jest to, że Ziobro, Kaczmarek, Święczkowski i Kornatowski mają opinię dobrych fachowców. Nikt poważny nie zarzuca im nieuczciwości. A faktyczne podporządkowanie policji prokuraturze może się okazać świetnym narzędziem do walki ze zorganizowaną przestępczością, o ile tylko muszkieterowie nie ulegną pokusie igrzysk.
Więcej możesz przeczytać w 7/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.