Na początku tego tys iąclecia przejechałem autem 2 tys. km po bezdrożach Kazachstanu. Poza małą stłuczką wszystko było OK, choć jeździło się bardzo wolno. Drogi w interiorze miały dziury niczym leje po bombach, co chwilę trzeba było hamować i wymijać je. Do tego dochodził księżycowy krajobraz słupów telegraficznych pozbawionych drutów i to na przestrzeni dziesiątków kilometrów. Ale też to właśnie tam i wtedy, w kazachstańskim stepie, przystanąłem, zostawiłem samochód i poszedłem w stepowy głąb. To było rzadkie poczucie szczęścia, wynikające chyba z całkowitej jedności z przyrodą, wtopienia się w nią, harmonii. Takie „coś” miałem tylko dwa razy w życiu. Pierwszy raz właśnie na kazachskiej ziemi. Zatem jestem tu ponownie i dopiero teraz sobie uświadamiam, że przyjeżdżam równo ćwierć wieku po pierwszej wizycie. Wtedy, we wrześniu 1993 r., było zupełnie inaczej. Wówczas choćby obecność Rosjan w życiu politycznym wydawała się taka jak za czasów sowieckich.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.