Podobno wszystko w Polsce jest ekstremalne, obrzydliwe, kompromitujące i estetycznie badziewiarskie
Już tylko na cieniutkiej nitce wisi demokracja w Polsce - alarmuje część mediów i wielu polityków. A Jacek Żakowski, Tomasz Lis, Aleksander Smolar i Jan Lityński dostrzegli, że to już nie nitka, ale przetarty włos. Twierdzą oni, że pod osłoną demokratycznego mandatu pichci się w naszym kraju antydemokrację, a przez uchylone drzwi widać już zamordyzm. Smolar dostrzega nawet przedświt nowej bolszewickiej rewolucji (z gilotyną w tle). Szczególnie to ponoć widać po opublikowaniu raportu z weryfikacji i likwidacji WSI (vide: "Wrogie Służby Informacyjne"). Po tym wydarzeniu tylko patrzeć, jak stracimy nie tylko demokrację, ale też suwerenność i międzynarodową wiarygodność. A tak w ogóle to wszystko w Polsce jest ekstremalne, straszne, obrzydliwe, nie spotykane nigdzie indziej, kompromitujące i estetycznie badziewiarskie. Aż się dziwię, że ci, którzy to ohydztwo widzą, jeszcze w Polsce siedzą. Ale taki już widać los sumień narodu.
Rolą intelektualistów, publicystów i wszystkich tych, którzy czują taką potrzebę, jest ostrzeganie przed zagrożeniami dla demokracji. Pod warunkiem wszak, że nie sprowadzają demokracji do własnego politycznego idiolektu, że potrafią trafnie rozpoznać zagrożenia, a wreszcie, że nie melodramatyzują swojej roli strażników demokracji. To ostatnie jest szczególną skłonnością polskich stróżów demokracji - harlequinizacją rzeczywistości. Kiedy się ich czyta czy słucha, można się poczuć jak podczas oglądania brazylijskiego serialu o niewolnicy Isaurze czy argentyńskiego "Zbuntowanego anioła". Tak się biedaczki i biedacy roztkliwiają. Ale wcale nie nad współrodakami, lecz nad sobą. Że tacy wrażliwcy (prawdziwe sejsmografy demokracji) oraz moralne giganty i analityczni geniusze muszą żyć w takim szambie. Ze zgrozą obserwują oni powszechne zgłupienie, a wręcz zidiocenie. I boleją nad tym, że tylko nieliczni (z nimi na czele) dostrzegają prawdę.
Z błahej z punktu widzenia dziejów i mechanizmów demokracji zamiany ministrów robi się koniec świata. Pod hasłem, że tylko w Polsce jest to możliwe. Tak jakby ktoś znał ministrów we Włoszech, Holandii czy Szwecji i przywiązywał wagę do przetasowań. Odnosi się to nawet do USA, wyjąwszy ministrów spraw zagranicznych oraz obrony. A przecież to supermocarstwo.
Harlequinowi obrońcy polskiej demokracji są już tak zbrzydzeni tym, co się u nas dzieje, że z utęsknieniem spoglądają na prawdziwych demokratów, na przykład prezydenta Putina. I jak prof. Roman Kuźniar, odwołany szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, martwią się, że Rosja nie wytrzyma nowego wyścigu zbrojeń. A taki wyścig spowoduje umieszczenie w Polsce elementów tarczy antyrakietowej (vide: "Hełm strategiczny", "Obrona Zachodu", "Straszak monachijski"). A niech nie wytrzyma! Co to za zmartwienie dla Polaków? Przecież to, że ZSRR też nie wytrzymał za czasów Reagana, przyniosło nam wolność. A teraz może nas uwolnić od neoimperialnych zakusów Kremla.
Raport w sprawie WSI oraz głośne zatrzymania w związku z podejrzeniami o korupcję w szpitalu MSWiA zmobilizowały harlequinowych obrońców demokracji. I znowu nie agenturalność (także wobec wschodniego sąsiada) czy korupcja są dla nich problemem, lecz tropienie zamordystycznych ciągot władzy. Nikt o zdrowych zmysłach nie pochwala nadużywania władzy czy oskarżania niewinnych, ale nie może być też tak, że każde stanowcze działanie przeciwko patologii jest oceniane jako zamach na demokrację i prawa człowieka. A przecież korupcja jest udokumentowanym faktem i jak pokazuje okładkowy artykuł tego wydania "Wprost" (vide: "Serce za łapówkę"), dotyczy ona niejednego szpitala i niejednego lekarza.
Nie mogę pojąć, czego się spodziewali krytycy raportu o WSI. Przecież mimo wszystko była to instytucja działająca w demokratycznym państwie, a więc kontrolowana (inna sprawa - jak). Jej przestępcze działania były więc skrzętnie ukrywane, a nie precyzyjnie dokumentowane. Czy ci, którzy krytykują autorów raportu, chcieliby, żeby przestępcy sami dokumentowali swoje niezgodne z prawem działania? Toż to absurd.
Z lamentu harlequinowych obrońców demokracji płynie jeden wniosek: całe zło skupiło się w obecnie istniejącej Rzeczypospolitej, czyli III RP była co najmniej bardzo dobra, a już PRL - świetna. To skąd się wzięły te patologie, które już wypłynęły i jeszcze wypływają? To po co zmienialiśmy ustrój? To dlaczego nadal nie rządzą nami Jaruzelski i Kiszczak?
Rolą intelektualistów, publicystów i wszystkich tych, którzy czują taką potrzebę, jest ostrzeganie przed zagrożeniami dla demokracji. Pod warunkiem wszak, że nie sprowadzają demokracji do własnego politycznego idiolektu, że potrafią trafnie rozpoznać zagrożenia, a wreszcie, że nie melodramatyzują swojej roli strażników demokracji. To ostatnie jest szczególną skłonnością polskich stróżów demokracji - harlequinizacją rzeczywistości. Kiedy się ich czyta czy słucha, można się poczuć jak podczas oglądania brazylijskiego serialu o niewolnicy Isaurze czy argentyńskiego "Zbuntowanego anioła". Tak się biedaczki i biedacy roztkliwiają. Ale wcale nie nad współrodakami, lecz nad sobą. Że tacy wrażliwcy (prawdziwe sejsmografy demokracji) oraz moralne giganty i analityczni geniusze muszą żyć w takim szambie. Ze zgrozą obserwują oni powszechne zgłupienie, a wręcz zidiocenie. I boleją nad tym, że tylko nieliczni (z nimi na czele) dostrzegają prawdę.
Z błahej z punktu widzenia dziejów i mechanizmów demokracji zamiany ministrów robi się koniec świata. Pod hasłem, że tylko w Polsce jest to możliwe. Tak jakby ktoś znał ministrów we Włoszech, Holandii czy Szwecji i przywiązywał wagę do przetasowań. Odnosi się to nawet do USA, wyjąwszy ministrów spraw zagranicznych oraz obrony. A przecież to supermocarstwo.
Harlequinowi obrońcy polskiej demokracji są już tak zbrzydzeni tym, co się u nas dzieje, że z utęsknieniem spoglądają na prawdziwych demokratów, na przykład prezydenta Putina. I jak prof. Roman Kuźniar, odwołany szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, martwią się, że Rosja nie wytrzyma nowego wyścigu zbrojeń. A taki wyścig spowoduje umieszczenie w Polsce elementów tarczy antyrakietowej (vide: "Hełm strategiczny", "Obrona Zachodu", "Straszak monachijski"). A niech nie wytrzyma! Co to za zmartwienie dla Polaków? Przecież to, że ZSRR też nie wytrzymał za czasów Reagana, przyniosło nam wolność. A teraz może nas uwolnić od neoimperialnych zakusów Kremla.
Raport w sprawie WSI oraz głośne zatrzymania w związku z podejrzeniami o korupcję w szpitalu MSWiA zmobilizowały harlequinowych obrońców demokracji. I znowu nie agenturalność (także wobec wschodniego sąsiada) czy korupcja są dla nich problemem, lecz tropienie zamordystycznych ciągot władzy. Nikt o zdrowych zmysłach nie pochwala nadużywania władzy czy oskarżania niewinnych, ale nie może być też tak, że każde stanowcze działanie przeciwko patologii jest oceniane jako zamach na demokrację i prawa człowieka. A przecież korupcja jest udokumentowanym faktem i jak pokazuje okładkowy artykuł tego wydania "Wprost" (vide: "Serce za łapówkę"), dotyczy ona niejednego szpitala i niejednego lekarza.
Nie mogę pojąć, czego się spodziewali krytycy raportu o WSI. Przecież mimo wszystko była to instytucja działająca w demokratycznym państwie, a więc kontrolowana (inna sprawa - jak). Jej przestępcze działania były więc skrzętnie ukrywane, a nie precyzyjnie dokumentowane. Czy ci, którzy krytykują autorów raportu, chcieliby, żeby przestępcy sami dokumentowali swoje niezgodne z prawem działania? Toż to absurd.
Z lamentu harlequinowych obrońców demokracji płynie jeden wniosek: całe zło skupiło się w obecnie istniejącej Rzeczypospolitej, czyli III RP była co najmniej bardzo dobra, a już PRL - świetna. To skąd się wzięły te patologie, które już wypłynęły i jeszcze wypływają? To po co zmienialiśmy ustrój? To dlaczego nadal nie rządzą nami Jaruzelski i Kiszczak?
Więcej możesz przeczytać w 8/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.