Dyskoteki były dla bogatych, ale grano tam słabą muzykę - mówi o latach 70. raper DMC.
- Za to w parkach wszyscy bawili się za darmo - dodaje Busy Bee. A Lux Diamond uzupełnia: - Ścigaliśmy się, kto poderwie więcej dziewczyn. Weterani hiphopowej sceny nowojorskiej przez półtorej godziny powtarzają, że narkotyki, złote łańcuchy i broń są niedobre, że teraz w muzyce panuje komercja i syf, a kiedyś liczył się przekaz, pokój i miłość, bracie. W tle zimowy, wyjątkowo nieapetyczny Bronx udaje święte miejsce wszystkich raperów świata, a widz zasypia, bo parada gadających głów nudna jest ponad miarę. Tajemnicą reżysera pozostanie to, jak można było tak fascynujący temat sprzedać w tak nieciekawy sposób. Fenomen narodzin hip-hopu w Nowym Jorku, a potem rosnącej popularności ruchu Zulu Nation został ledwie liźnięty, a ubóstwo realizacyjne woła o pomstę do nieba (ile razy można filmować to samo podwórko?). Legendarni MC i DJ-e, zamiast na szacownych ojców gatunku wyszli na sfrustrowanych zazdrośników, wylewających pomyje na głowy bogatszych i młodszych kolegów po fachu. A może faktycznie tacy są?
"Legendy hip-hopu", reż. Mike Cerbera i Underhill, Planete, 21.02, godz. 20.45
Więcej możesz przeczytać w 8/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.