

Premier na uchodźstwie będzie na razie samotny, bez ministrów. Ale niewykluczone, że ci wkrótce nadciągną. Radosław Sikorski do rządu emigracyjnego nadaje się wyjątkowo dobrze ze względu na nazwisko i londyńskie koneksje. W Wielkiej Brytanii odnalazłby się pewnie i Ludwik Dorn. Skoro tłumaczył szpiegowskie powieści Le Carré, język i obyczaje MI-5 nie są mu obce. Poza tym Dorn brzmi prawie jak Bond. Spróbujcie powiedzieć: "My name is Dorn. Ludwik Dorn". Podobnie, prawda?

Zaufany premiera zapewniał nas, że Dorn z Kaczyńskim dalej się lubią i szef rządu chciał nawet zorganizować jakieś publiczne przedstawienie pt. "Hołubienie Dorna". Nie zdążył. Wicepremier wysmażył list do premiera i PAP, grożąc dymisją i domagając się urlopu. Ten postępek wstrząsnął podobno Kaczyńskim i fundamenty ich przyjaźni solidnie zadygotały. Trudno sobie wyobrazić większy cios. Może gdyby obecny kot premiera czytywał "Gazetę Wyborczą", to byłoby równie szokujące.
Przez dni kilka zajmowano się kwestią, czy Dorn opuści tylko rząd, czy aż PiS. W końcu sam eksbliźniak odezwał się z zesłania, że pozostaje w swej ukochanej partii. Możliwe, że Dorn pokieruje klubem parlamentarnym, w czym w zeszłej kadencji był naprawdę świetny. Teraz klub PiS istnieje, a równie dobrze mógłby nie istnieć. Nikt nie zauważyłby różnicy.
Na nasz nos Dorn jednak tym szefem klubu nie zostanie. Zbyt wysoko podskoczył Kaczorkowi, a pod wodzą "żelaznego Ludwika" klub mógłby się stać - nie daj Boże - całkiem autonomiczną siłą. A to byłoby gorsze, niż gdyby kot premiera okazał się lewicowcem i prenumeratorem "Krytyki Politycznej".

A na konferencji prasowej Lepper ze swym uroczym uśmiechem szelmy trafnie zauważył, że to dzięki sądom dotarł tam, gdzie jest. Zatem - konkludował - kilka dodatkowych procesów może się przydać, bo on mierzy jeszcze wyżej - w Pałac Prezydencki. No to, panie Andrzeju, czekamy na kolejne występy.

Cudną scenkę uwieczniła reporterka "Wiadomości". Oto po udzieleniu na sejmowym dziedzińcu enigmatycznej wypowiedzi na temat losów Dorna Adam Lipiński postanowił sobie pójść, ale nie wiedział dokąd. Zagubił się, bidula, jak Jack Nicholson w labiryncie z "Lśnienia". Dobrze, że zima w tym roku łagodna i nie zamarzł.
Fot: A. Jagielak, K. Mikuła, M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 8/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.