Polityczna proteza na literacką niemoc
Manuela Gretkowska musi głośno istnieć, żeby się obronić przed nieistnieniem. Przestała już być etatową nadzieją polskiej prozy, nie jest też jej klasyczką. I znikome są szanse, że nią zostanie. Wciąż nie widać, by znalazła własny styl i tematykę. Premiera powieści "Kobieta i mężczyźni" nieprzypadkowo zbiegła się z ogłoszeniem deklaracji programowej Partii Kobiet, której pisarka jest współzałożycielką. Wybitny talent Gretkowskiej do autoreklamy dał o sobie znać już w czasach jej debiutu. Grzecznościowy list od Czesława Miłosza, umieszczony w książce "My zdjes' emigranty" z 1991 r., wielu czytelników odebrało jako akt namaszczenia młodej autorki przez noblistę. Potem poszło już z górki. Postmodernizm, feminizm, metafizyka: te słowa zaklęcia otwierały drzwi warszawskich salonów i serca egzaltowanych licealistek. Gretkowska korzystała z podsycanej przez krytykę koniunktury na twórczość uwolnioną z gorsetu tradycji i bogoojczyźnianych powinności, pomstując zarazem na etykiety przyklejane jej przez media. Tymczasem najlepszym na razie fabularnym pomysłem szefowej Partii Kobiet jest ona sama.
Więcej możesz przeczytać w 8/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.