Chyba każdy Polak słyszał już o zbrukanej cnocie Jacka Żakowskiego
Termin »sekta« oznacza najczęściej podgrupę religijną, różniącą się od innych grup swoistymi praktykami religijnymi i doborem pism kanonicznych. W ujęciu teologicznym dotyczy grupy wyznaniowej, która oddzieliła się od macierzystej organizacji kościelnej dla zaznaczenia swojej odrębności w kwestiach doktryny, liturgii i organizacji wspólnoty religijnej, tworząc nową wspólnotę wyznaniową, wysoce ekskluzywną" - to definicja sekty w Wikipedii.
Jacek Żakowski, Ewa Milewicz, Wojciech Mazowiecki i kilku innych publicystów chciało przekonać Polaków, że całe środowisko dziennikarskie to ekskluzywna sekta, która oddzieliła się od społeczeństwa. Przyczyną tej swoistej schizmy miała być lustracja dziennikarzy. Na szczęście okazało się, że większość dziennikarzy ekskluzywnej natury wcale nie ma. Niemal stu publicystów (w tym szefowie i kilkunastu dziennikarzy tygodnika „Wprost") podpisało list otwarty popierający lustrację naszego środowiska. W ten sposób nie dali się objąć nadopieką Jacka Żakowskiego, podobną do nadopieki medycznej, jaką próbuje nas objąć wielu lekarzy fundujących nam niepotrzebne zabiegi i operacje (vide: „Nadopieka medyczna").
Ale Żakowski i spółka się nie poddali. Skoro nie udało się wciągnąć do sekty wszystkich dziennikarzy, postanowili szukać wyznawców na zewnątrz. Liczba i długość sekciarskich dyskusji na temat lustracji dziennikarzy, jakimi karmiły nas w minionym tygodniu media elektroniczne, przyprawiły pół Polski o ból głowy. Każdy Polak już słyszał o zbrukanej cnocie Jacka Żakowskiego, kneblu szykowanym na Ewę Milewicz i bacie na Wojciecha Mazowieckiego. I o madejowym łożu, hiszpańskich butach i meksykańskim kołnierzu, przygotowywanych na wypadek, gdyby wcześniej wymienione metody zawiodły. Słuchając kolegów dziennikarzy (zwłaszcza sapania i mlaskania Jacka Żakowskiego), można było momentami odnieść wrażenie, że o tych wszystkich szykowanych dla nich torturach myślą i mówią nawet z pewną przyjemnością. Może to sekta masochistyczna?
Na to, że dziennikarze żyją tylko własnymi problemami, dało się nabrać kilku polityków, którzy też zabierali głos w sprawie lustracji mediów. Choćby Aleksander Kwaśniewski, który w rozmowie z Janiną Paradowską w Tok FM przytaczał fragmenty manifestu Jacka Żakowskiego. Ale najbardziej w zainteresowanie dziennikarzy dziennikarzami uwierzył były minister obrony narodowej Radek Sikorski. Odpowiedzi na pytania, jakie zadała mu mailem dziennikarka „Wprost", wysłał nie tylko do niej, ale i do prezesa AWR „Wprost" oraz do… Polskiej Agencji Prasowej. To ostatnie zrobił, jak napisał, „w trosce o precyzję przekazu oraz jawność życia publicznego w naszym kraju". Na szczęście okazało się, że koledzy z PAP nie należą do sekty Jacka Żakowskiego i korespondencji między politykami i dziennikarzami za szczególnie istotną dla życia Polaków nie uważają (vide: „Generał bez broni” i Skaner).
Gdyby Sikorski był uważniejszym obserwatorem mediów, wysłałby swe odpowiedzi nie do PAP, ale do „Gazety Wyborczej". Oglądając w TVN 24 ubiegłotygodniową konferencję Lecha Kaczyńskiego w Gdyni, można się było przekonać, że w istocie, Adam Michnik kieruje czymś na kształt sekty. Od jakiegoś czasu na łamach „GW" i innych zaprzyjaźnionych mediów kilku guru przekonuje, że raport z weryfikacji WSI zaszkodził polskiemu wywiadowi i kontrwywiadowi wojskowemu (vide: „Komsomolskie wesołe miasteczko"). Karmiona tymi tezami dziennikarka gdańskiego dodatku „Wyborczej” zupełnie poważnie zapytała prezydenta, „czy to dobrze, że polscy żołnierze w Afganistanie będą pozbawieni wywiadu”. Równie poważnie można by zapytać, czy to dobrze, że dziennikarze „Gazety Wyborczej” nie będą mogli robić wywiadów.
Jacek Żakowski, Ewa Milewicz, Wojciech Mazowiecki i kilku innych publicystów chciało przekonać Polaków, że całe środowisko dziennikarskie to ekskluzywna sekta, która oddzieliła się od społeczeństwa. Przyczyną tej swoistej schizmy miała być lustracja dziennikarzy. Na szczęście okazało się, że większość dziennikarzy ekskluzywnej natury wcale nie ma. Niemal stu publicystów (w tym szefowie i kilkunastu dziennikarzy tygodnika „Wprost") podpisało list otwarty popierający lustrację naszego środowiska. W ten sposób nie dali się objąć nadopieką Jacka Żakowskiego, podobną do nadopieki medycznej, jaką próbuje nas objąć wielu lekarzy fundujących nam niepotrzebne zabiegi i operacje (vide: „Nadopieka medyczna").
Ale Żakowski i spółka się nie poddali. Skoro nie udało się wciągnąć do sekty wszystkich dziennikarzy, postanowili szukać wyznawców na zewnątrz. Liczba i długość sekciarskich dyskusji na temat lustracji dziennikarzy, jakimi karmiły nas w minionym tygodniu media elektroniczne, przyprawiły pół Polski o ból głowy. Każdy Polak już słyszał o zbrukanej cnocie Jacka Żakowskiego, kneblu szykowanym na Ewę Milewicz i bacie na Wojciecha Mazowieckiego. I o madejowym łożu, hiszpańskich butach i meksykańskim kołnierzu, przygotowywanych na wypadek, gdyby wcześniej wymienione metody zawiodły. Słuchając kolegów dziennikarzy (zwłaszcza sapania i mlaskania Jacka Żakowskiego), można było momentami odnieść wrażenie, że o tych wszystkich szykowanych dla nich torturach myślą i mówią nawet z pewną przyjemnością. Może to sekta masochistyczna?
Na to, że dziennikarze żyją tylko własnymi problemami, dało się nabrać kilku polityków, którzy też zabierali głos w sprawie lustracji mediów. Choćby Aleksander Kwaśniewski, który w rozmowie z Janiną Paradowską w Tok FM przytaczał fragmenty manifestu Jacka Żakowskiego. Ale najbardziej w zainteresowanie dziennikarzy dziennikarzami uwierzył były minister obrony narodowej Radek Sikorski. Odpowiedzi na pytania, jakie zadała mu mailem dziennikarka „Wprost", wysłał nie tylko do niej, ale i do prezesa AWR „Wprost" oraz do… Polskiej Agencji Prasowej. To ostatnie zrobił, jak napisał, „w trosce o precyzję przekazu oraz jawność życia publicznego w naszym kraju". Na szczęście okazało się, że koledzy z PAP nie należą do sekty Jacka Żakowskiego i korespondencji między politykami i dziennikarzami za szczególnie istotną dla życia Polaków nie uważają (vide: „Generał bez broni” i Skaner).
Gdyby Sikorski był uważniejszym obserwatorem mediów, wysłałby swe odpowiedzi nie do PAP, ale do „Gazety Wyborczej". Oglądając w TVN 24 ubiegłotygodniową konferencję Lecha Kaczyńskiego w Gdyni, można się było przekonać, że w istocie, Adam Michnik kieruje czymś na kształt sekty. Od jakiegoś czasu na łamach „GW" i innych zaprzyjaźnionych mediów kilku guru przekonuje, że raport z weryfikacji WSI zaszkodził polskiemu wywiadowi i kontrwywiadowi wojskowemu (vide: „Komsomolskie wesołe miasteczko"). Karmiona tymi tezami dziennikarka gdańskiego dodatku „Wyborczej” zupełnie poważnie zapytała prezydenta, „czy to dobrze, że polscy żołnierze w Afganistanie będą pozbawieni wywiadu”. Równie poważnie można by zapytać, czy to dobrze, że dziennikarze „Gazety Wyborczej” nie będą mogli robić wywiadów.
Więcej możesz przeczytać w 12/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.