Zanim dobry wojak Szwejk trafił na wojnę, przekonał się, co to znaczy być symulantem. Symulowanie wybijała z głowy metoda doktora Grünsteina, czyli dieta, płukanie żołądka i lewatywa. Przypominam Szwejka, gdyż z symulowaniem mamy do czynienia na każdym kroku, tylko pacjenci są zwykle ci sami – wyborcy – a doktorów Grünsteinów (polityków mających wyborców tam, gdzie szpitalny lekarz uskuteczniał swoje metody) wciąż przybywa.
Wszystko jest jedną wielką symulacją – pisał Jean Baudrillard, francuski filozof kultury. Dlatego cała polityka, wybory czy instytucje demokratyczne są właściwie atrapami. Symulanci bawią się w symulowanie. „W istocie to wirtualna maszyna przez was mówi, ona was myśli" – pisał Baudrillard w książce „Pakt jasności. O inteligencji zła”. Ponieważ wszystko jest udawane, nie obowiązują żadne zasady, lecz liczy się dialektyka. Rząd udaje, że o nas dba, zaś opozycja udaje, że ma dla nas jakąś alternatywną propozycję. Gdyby to nie było udawanie, rząd miałby jakieś bardziej realne sukcesy, a opozycja większe poparcie od rządzących. Także prezydent z premierem udają, że prowadzą jakiś rzeczywisty spór o zakres ich władzy. Gdyby tak nie było, nie byłoby tak łatwych i przypadkowych zmian stanowisk, jak choćby w sprawie udziału w szczycie UE w Pradze czy nominacji na ambasadora przy ONZ dla Anny Fotygi.
Przez Baudrillarda przemawia skrajny pesymizm co do przyszłości Zachodu i tęsknota za jakimś nowym arystokratyzmem ducha (coś na wzór Theodora Adorno). Tylko czy warto się masakrować kolejną wersją pesymizmu? Nie warto. A przykład wypada wziąć ze słynnego obrazoburczego fi lmu Monty Pythona „Żywot Briana". Tam w ostatniej scenie rozpięte na krzyżach postacie śpiewają optymistyczną piosenkę „Always Look on the Bright Side of Life” (zawsze patrz na życie z jasnej strony). A najbardziej urocze jest to, że w rytm piosenki kiwają sobie stopami (podobnie jak powaleni na ziemię rzymscy żołdacy). Dlatego nie przejmujmy się naszymi politykami, tym bardziej że to w zasadzie wszystko jedno, kto nami rządzi. Czy jest jakaś zasadnicza różnica między rządami III RP? Co najwyżej w kwestii smaku czy zapachu. Ale na to jest rada: wystarczy zatkać nos i zamknąć usta.
Dziecinne są w tym kontekście różne apele tzw. autorytetów w sprawie zwalczania rzekomego powrotu autorytaryzmu (za kilku rządów) czy nawoływania do bojkotów, jak ostatnio w wypadku publicznej telewizji. Pesymizm i oburzanie się to jałowe metody. Najlepsze są śmiech i ironia. Nic tak nie wkurza polityków, jak ich ignorowanie czy zwyczajne nabijanie się z nich. Śmiechem można znacznie lepiej wpływać na rzeczywistość niż jadem. I politycy sami zaczynają to pojmować, co widać po ostatnich inscenizacjach Janusza Palikota czy PiS-owskiej reklamówce z nim. Zamiast się oburzać na decyzję premiera o przeniesieniu części uroczystości z okazji rocznicy 4 czerwca z Gdańska do Krakowa, przenośmy wszystko gdzie się da. Można by na przykład te obchody przenieść do Berlina i załatwić dwie sprawy naraz. Odciąć się od namolnych stoczniowców (nie będzie im się chciało jechać do Berlina), a poza tym przykryć znaczenie upadku muru berlińskiego naszym własnym wkładem w zjednoczenie Europy.
Na samych stoczniowców też można by spojrzeć „z jasnej strony". Pomijając to, że oni sami są symulantami prawdziwych solidarnościowców z dawnych czasów, są przecież biczem bożym na symulantów ze świata polityki. Są takim doktorem Grünsteinem, który na wszystko ma jedną receptę: dieta, płukanie żołądka i lewatywa. Nie ma co potępiać ani stoczniowców, ani zadymiarzy spod znaku Sierpnia ’80, bo bez nich i serwowanych przez nich władzy płukania żołądka i lewatywy byłoby jeszcze gorzej. I niech ktoś powie, że nie opłaca się „zawsze patrzeć na życie z jasnej strony”. Tym bardziej że daleko nam do tego, co spotkało w ostatniej scenie bohaterów „Żywota Briana”.
Przez Baudrillarda przemawia skrajny pesymizm co do przyszłości Zachodu i tęsknota za jakimś nowym arystokratyzmem ducha (coś na wzór Theodora Adorno). Tylko czy warto się masakrować kolejną wersją pesymizmu? Nie warto. A przykład wypada wziąć ze słynnego obrazoburczego fi lmu Monty Pythona „Żywot Briana". Tam w ostatniej scenie rozpięte na krzyżach postacie śpiewają optymistyczną piosenkę „Always Look on the Bright Side of Life” (zawsze patrz na życie z jasnej strony). A najbardziej urocze jest to, że w rytm piosenki kiwają sobie stopami (podobnie jak powaleni na ziemię rzymscy żołdacy). Dlatego nie przejmujmy się naszymi politykami, tym bardziej że to w zasadzie wszystko jedno, kto nami rządzi. Czy jest jakaś zasadnicza różnica między rządami III RP? Co najwyżej w kwestii smaku czy zapachu. Ale na to jest rada: wystarczy zatkać nos i zamknąć usta.
Dziecinne są w tym kontekście różne apele tzw. autorytetów w sprawie zwalczania rzekomego powrotu autorytaryzmu (za kilku rządów) czy nawoływania do bojkotów, jak ostatnio w wypadku publicznej telewizji. Pesymizm i oburzanie się to jałowe metody. Najlepsze są śmiech i ironia. Nic tak nie wkurza polityków, jak ich ignorowanie czy zwyczajne nabijanie się z nich. Śmiechem można znacznie lepiej wpływać na rzeczywistość niż jadem. I politycy sami zaczynają to pojmować, co widać po ostatnich inscenizacjach Janusza Palikota czy PiS-owskiej reklamówce z nim. Zamiast się oburzać na decyzję premiera o przeniesieniu części uroczystości z okazji rocznicy 4 czerwca z Gdańska do Krakowa, przenośmy wszystko gdzie się da. Można by na przykład te obchody przenieść do Berlina i załatwić dwie sprawy naraz. Odciąć się od namolnych stoczniowców (nie będzie im się chciało jechać do Berlina), a poza tym przykryć znaczenie upadku muru berlińskiego naszym własnym wkładem w zjednoczenie Europy.
Na samych stoczniowców też można by spojrzeć „z jasnej strony". Pomijając to, że oni sami są symulantami prawdziwych solidarnościowców z dawnych czasów, są przecież biczem bożym na symulantów ze świata polityki. Są takim doktorem Grünsteinem, który na wszystko ma jedną receptę: dieta, płukanie żołądka i lewatywa. Nie ma co potępiać ani stoczniowców, ani zadymiarzy spod znaku Sierpnia ’80, bo bez nich i serwowanych przez nich władzy płukania żołądka i lewatywy byłoby jeszcze gorzej. I niech ktoś powie, że nie opłaca się „zawsze patrzeć na życie z jasnej strony”. Tym bardziej że daleko nam do tego, co spotkało w ostatniej scenie bohaterów „Żywota Briana”.
Więcej możesz przeczytać w 20/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.