Zblazowanie i luzik (bo nie luz) to cechy wyróżniające wielu naszych polityków. Nic dziwnego, że ci zblazowani luzacy bez najmniejszych wyrzutów sumienia żonglują losem setek tysięcy ludzi (choćby kazus stoczni), bo co to ich obchodzi. Podobnie jak przerzucają miliardy złotych (choćby w Narodowym Funduszu Zdrowia) bez specjalnej troski, bo w makroskali znika przeciętny człowiek ze swoimi dramatami, więc po co sobie zatruwać mózg takimi bzdetami. Wielu tych luzaków przypomina, że przecież przed wojną generał Bolesław Wieniawa- -Długoszowski też prezentował luzik i zblazowanie, i to w skali, o jakiej dziś, w dobie wszystko widzących tabloidów, można tylko pomarzyć. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, Wieniawa nigdy nie szafował publicznym groszem. Po drugie, wielokrotnie sprawdził się jako żołnierz i dowódca, polityk i dyplomata, i nijak się do tego ma skłonność do balowania. Czy gdyby Wieniawa był zblazowanym luzakiem, byłby osobistym adiutantem marszałka Piłsudskiego, a potem dowódcą dywizji? Czy zostałby w 1939 r. wytypowany na następcę prezydenta RP po Ignacym Mościckim?
Gdy się słucha polityków i urzędników przepytywanych przez komisje śledcze, na pierwszy rzut oka widać, jaka odległość dzieli ich od przedwojennych odpowiedników, takich jak m.in. Wieniawa. Dla nich honor, o którym (patetycznie, bo patetycznie) mówił w maju 1939 r. w Sejmie minister Józef Beck, to blaga. Dzieje się tak chyba dlatego, że nasi współcześni politycy w ogóle nie muszą przechodzić próby honoru, więc go najczęściej nie mają. Nie chodzi o skrajne zachowania honorowe, bo to jest obecnie niepotrzebne. Ale warto pamiętać, jak się zachował Walery Sławek, trzykrotny premier Polski i marszałek Sejmu, jeden z najbardziej zasłużonych dla odzyskania niepodległości polityków, gdy w kwietniu 1939 r. zdał sobie sprawę z odpowiedzialności za nadciągającą katastrofę. Warto pamiętać, jak w lipcu 1942 r. zachował się Bolesław Wieniawa-Długoszowski, gdy zdał sobie sprawę z tego, jaka przyszłość może czekać Polskę wskutek dziwnej gry aliantów. Trzeba też pamiętać o tym, co w maju 1926 r. zrobił generał Kazimierz Sosnkowski, jeden z najbardziej zasłużonych dowódców II RP, gdy odkrył, że popadł w konflikt lojalności między rządem i prezydentem a marszałkiem Piłsudskim. Takie próby honorowe są dziś absolutnie bezsensowne, ale warto pamiętać, że Wieniawa wyskoczył z piątego piętra, Sławek strzelił sobie w usta, a Sosnkowski w serce (nie trafił i przeżył).
Dzisiaj honor traktuje się raczej tak jak przed wojną, w jej trakcie i po wojnie potraktował tę cnotę gen. Michał Żymierski (właśc. Michał Łyżwiński). Dostał od losu wszystko: był cenionym dowódcą, komendantem Polskiej Organizacji Wojskowej, generałem w wieku 35 lat. Jako odpowiedzialny za zakupy sprzętu dla armii dał się skorumpować, został w 1927 r. skazany na więzienie i zdegradowany. A potem była już tylko degrengolada: zwerbował go sowiecki wywiad, któremu się gorliwie wysługiwał. I okazało się, że zapominając o honorze, można zostać naczelnym dowódcą Wojska Polskiego i bez zmrużenia oka zatwierdzać wyroki śmierci na żołnierzy Armii Krajowej, nierzadko dawnych towarzyszy broni. Można uważać honor za coś niepotrzebnego i staromodnego, krępującego poczucie luziku u dzisiejszych zblazowanych elit. Wszystko do czasu. Bo lepiej nie myśleć, jak zachowaliby się zblazowani luzacy w czasie takiej próby, przed jaką wielokrotnie stawali Sławek, Wieniawa-Długoszowski czy Sosnkowski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.