Mam świetny sposób dla wielu osób, dajcie mi władzę, to wam go zdradzę – taka ofensywna zasada zdawała się mottem rekinów finansowych i ludzi zarządzających gospodarkami światowymi w ostatnich 10 latach.
Ich show już się skończył, kurtyna opadła w 2008 roku, a my do dziś spłacamy raty za bilety na tamto przedstawienie. Edmund Phelps, słynny ekonomista i laureat Nagrody Nobla, twierdzi, że „proces uzdrowienia gospodarki potrwa wiele lat i jest możliwe, że sytuacja jeszcze się pogorszy". W liście do członków grupy G20, którego obszerne fragmenty drukujemy na s. 46, wieszczy smutno, że „boom, który się niedawno zakończył, w pewnym sensie był zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy, co ukaże ożywienie, do którego dojdzie po obecnym krachu, ze stosunkowo wysokim bezrobociem".
Ale Phelps dostrzega światełko w tunelu – to społeczeństwo, które chce pracować twórczo, i ludzie, którzy intuicyjnie prą w kierunku innowacji. To jeden z pozytywnych skutków kryzysu. Coś jest na rzeczy, bo w Ameryce jakgrzyby po deszczu wyrastają „money campy", instytucje uczące dzieci wartości pieniądza, szacunku do pracy i zasad oszczędzania. Okazuje się, że takie kursy są też w Polsce (s. 8).
To dobrze, że nad Wisłą, gdzie – jak mówi psycholog Jacek Santorski – wciąż podejrzliwie traktuje się przedsiębiorczość, nowe pokolenia uczą się podstaw biznesowych dobrych praktyk. Nie uważam podobnych kursów dla dzieci za fanaberię oszalałych rodziców-kapitalistów, bo mam w pamięci jedną z najbardziej inspirujących książek ostatnich lat – „The Greatest Trade Ever" Gregory’ego Zuckermana. To historia Johna Paulsona, który zarządzając funduszami hedgingowymi (czyli uprawiając jedną z najbardziej agresywnych i ryzykownych form inwestowania), na krachu kredytów hipotecznych zarobił w 2007 roku 15 mld dolarów. Przedsiębiorczości uczył się od swego dziadka Arthura Boklana. Ten bankier z Wall Street, który przeżył wielką depresję lat 30., w latach 60. kazał małemu Johnowi kupować hurtem cukierki w sklepie i odsprzedawać je pojedynczo dzieciom w szkole. W ten sposób przyszły inwestor wszech czasów pojmował ideę zysków i uczył się ekonomii skali…
Kiedy ja byłam mała, nikt nie mógł opowiadać mi bajki o odpowiedzialnym Johnie Paulsonie. Chętnie czytano mi inną przypowieść. Było tam zdanie: „Nim się goście połapali, Pchła Szachrajka wyszła z sali, i z wygraną swą do domu pojechała po kryjomu". Polska pchła swym zachowaniem do złudzenia przypomina mi rekina amerykańskiej finansjery Bernarda Madoffa. Dlatego dobrze, że nigdy na dłużej nie zajęłam się biznesem. Jakoś przez Brzechwę wydawał mi się zbyt skomplikowany.
k.kozlowska @ wprost.pl
Ale Phelps dostrzega światełko w tunelu – to społeczeństwo, które chce pracować twórczo, i ludzie, którzy intuicyjnie prą w kierunku innowacji. To jeden z pozytywnych skutków kryzysu. Coś jest na rzeczy, bo w Ameryce jakgrzyby po deszczu wyrastają „money campy", instytucje uczące dzieci wartości pieniądza, szacunku do pracy i zasad oszczędzania. Okazuje się, że takie kursy są też w Polsce (s. 8).
To dobrze, że nad Wisłą, gdzie – jak mówi psycholog Jacek Santorski – wciąż podejrzliwie traktuje się przedsiębiorczość, nowe pokolenia uczą się podstaw biznesowych dobrych praktyk. Nie uważam podobnych kursów dla dzieci za fanaberię oszalałych rodziców-kapitalistów, bo mam w pamięci jedną z najbardziej inspirujących książek ostatnich lat – „The Greatest Trade Ever" Gregory’ego Zuckermana. To historia Johna Paulsona, który zarządzając funduszami hedgingowymi (czyli uprawiając jedną z najbardziej agresywnych i ryzykownych form inwestowania), na krachu kredytów hipotecznych zarobił w 2007 roku 15 mld dolarów. Przedsiębiorczości uczył się od swego dziadka Arthura Boklana. Ten bankier z Wall Street, który przeżył wielką depresję lat 30., w latach 60. kazał małemu Johnowi kupować hurtem cukierki w sklepie i odsprzedawać je pojedynczo dzieciom w szkole. W ten sposób przyszły inwestor wszech czasów pojmował ideę zysków i uczył się ekonomii skali…
Kiedy ja byłam mała, nikt nie mógł opowiadać mi bajki o odpowiedzialnym Johnie Paulsonie. Chętnie czytano mi inną przypowieść. Było tam zdanie: „Nim się goście połapali, Pchła Szachrajka wyszła z sali, i z wygraną swą do domu pojechała po kryjomu". Polska pchła swym zachowaniem do złudzenia przypomina mi rekina amerykańskiej finansjery Bernarda Madoffa. Dlatego dobrze, że nigdy na dłużej nie zajęłam się biznesem. Jakoś przez Brzechwę wydawał mi się zbyt skomplikowany.
k.kozlowska @ wprost.pl
Więcej możesz przeczytać w 10/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.