Zapomnieliśmy już o istnieniu wicepremiera Pawlaka i życie zaczynało być puste. Na szczęście Pawlak nam o sobie przypomniał, wychwalając generała Wojciecha Jaruzelskiego, o którym niedobra pisowska telewizja zrobiła bardzo stronniczy film. No i w końcu wyjaśniło się, czym w tym rządzie zajmuje się minister gospodarki.
Platfusowi kandydaci na kandydatów wysmażyli posłania do innych platfusów i opublikowali je w partyjnym pisemku „POgłos". Zanim o listach, najpierw parę zdań o samym biuletynie. Można w nim przeczytać m.in. felietony Jacka Fedorowicza, który niczym Katon niestrudzenie przypomina, że PiS powinien zostać zburzony i chyba nawet w „Wyborczej” mają już tego dosyć. Drugim głosem „POgłosu” jest Maciej Łętowski – jeden z największych nudziarzy w historii polskiego dziennikarstwa, który kiedyś podlizywał się Marianowi Krzaklewskiemu, a dzisiaj Donaldowi Tuskowi. Zatem jeśli komuś marzy się władza, ostrzegamy – może się przyczepić Łętowski.
Ale do rzeczy. Oba listy do platfusów są kuriozalne, trudno powiedzieć, który bardziej. Zacznijmy od Komorowskiego, który wspiął się na wyżyny banału i patosu. A że to miły i bezpretensjonalny człowiek, zaczęliśmy się zastanawiać, skąd u niego tyle tego. Myślimy, myślimy, aż nagle pstryk i wszystko jasne – przecież facet był w Unii Demokratycznej!
I to się w tym liście czuje. Co prawda zabrakło frazy ze słynnej wyborczej pieśni „Jestem za pogodą dobrych ludzi, jestem za tym ptakiem, co mnie budzi". Ale za to pojawiła się deklaracja, że Komorowski jako prezydent chce „łączyć, a nie dzielić”. Dokładnie! „Łączyć, a nie dzielić!”.Myśleliśmy, że ten najbardziej oklepany frazes polskiej polityki odszedł do lamusa razem z białymi skarpetkami posłów. Okazuje się jednak, że ten komunał jest jak wirus dżumy – nie umiera nigdy.
Prezydentura Komorowskiego może być zatem ciężka dla braci. Ale nie Kaczyńskich, lecz syjamskich. „Co? Chcecie ich operacyjnie rozdzielić! Nie ma mowy! Nie sprzeniewierzę się wyborczym obietnicom! Weto!". Pod górkę może mieć też w Polsce energetyka jądrowa. Rozszczepianie atomu jest wstrętne dla każdego zwolennika łączenia.
Natomiast Radosław Sikorski obiecuje swym partyjnym kolegom, że jego prezydentura ostatecznie zakończy „tragifarsę, jaką były i są rządy braci Kaczyńskich". Odważne słowa jak na byłego członka gabinetów Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe skądinąd, czy swój udział w „rządach braci Kaczyńskich” Sikorski klasyfikuje jako tragi czy raczej farsę?
Antypisowską gorliwość Sikorskiego wyjaśnia, rzecz jasna, jego dawna pisowska gorliwość. To zresztą zjawisko w historii znane. Na przykład taki prokurator Wyszyński ofiarnie i chętnie oskarżał starych bolszewików w moskiewskich procesach. Tym chętniej, że zanim został stalinowskim prokuratorem, był mieńszewikiem. A mieńszewicy w państwie bolszewików, cóż, nie mieli łatwego życia.
Prezydent chętnie spotkałby się z premierem Tuskiem i jeszcze raz powtórzył mu te wszystkie straszne rzeczy, które wie o Sikorskim. Ale premier spotykać się i słuchaćo Sikorskim nie chce. Rozumiemy go. To średnia przyjemność pętać się między dwoma osobnikami wyposażonymi w ego rozmiarów, którymi mógł się pochwalić jedynie John Holmes – legendarny gwiazdor porno z lat 70.
Jak dostrzegliśmy, premier zlikwidował sobie zaczeskę hodowaną nad środkiem czoła, za pomocą której starał się skrywać swe urocze zakola. Ta decyzja wymagała wielkiej odwagi. Jeżeli tu się udało, to z likwidacją deficytu budżetowego pójdzie łatwiutko.
Pamiętają państwo Marcina Święcickiego? Ledwo, ledwo? To tak jak my. Był to udecki prezydent Warszawy, który zastał ją murowaną, a zostawił brezentowo-budowo-szczękową (budową od budy, a nie budowy). Teraz jest w klubie PO mazowieckiego sejmiku i od lata 2009 r. czeka na przyjęcie do Platformy. Czeka i czeka, i doczekać się nie może. I pewnie się nie doczeka, bo byli prezydenci Warszawy mają w Platformie przerąbane. Ale w sumie to pozytywna historyjka. Wynika z niej niezbicie, że Święcicki – choć poza PO – to jednak istnieje. Fascynujące, nieprawdaż?
Platfusowi kandydaci na kandydatów wysmażyli posłania do innych platfusów i opublikowali je w partyjnym pisemku „POgłos". Zanim o listach, najpierw parę zdań o samym biuletynie. Można w nim przeczytać m.in. felietony Jacka Fedorowicza, który niczym Katon niestrudzenie przypomina, że PiS powinien zostać zburzony i chyba nawet w „Wyborczej” mają już tego dosyć. Drugim głosem „POgłosu” jest Maciej Łętowski – jeden z największych nudziarzy w historii polskiego dziennikarstwa, który kiedyś podlizywał się Marianowi Krzaklewskiemu, a dzisiaj Donaldowi Tuskowi. Zatem jeśli komuś marzy się władza, ostrzegamy – może się przyczepić Łętowski.
Ale do rzeczy. Oba listy do platfusów są kuriozalne, trudno powiedzieć, który bardziej. Zacznijmy od Komorowskiego, który wspiął się na wyżyny banału i patosu. A że to miły i bezpretensjonalny człowiek, zaczęliśmy się zastanawiać, skąd u niego tyle tego. Myślimy, myślimy, aż nagle pstryk i wszystko jasne – przecież facet był w Unii Demokratycznej!
I to się w tym liście czuje. Co prawda zabrakło frazy ze słynnej wyborczej pieśni „Jestem za pogodą dobrych ludzi, jestem za tym ptakiem, co mnie budzi". Ale za to pojawiła się deklaracja, że Komorowski jako prezydent chce „łączyć, a nie dzielić”. Dokładnie! „Łączyć, a nie dzielić!”.Myśleliśmy, że ten najbardziej oklepany frazes polskiej polityki odszedł do lamusa razem z białymi skarpetkami posłów. Okazuje się jednak, że ten komunał jest jak wirus dżumy – nie umiera nigdy.
Prezydentura Komorowskiego może być zatem ciężka dla braci. Ale nie Kaczyńskich, lecz syjamskich. „Co? Chcecie ich operacyjnie rozdzielić! Nie ma mowy! Nie sprzeniewierzę się wyborczym obietnicom! Weto!". Pod górkę może mieć też w Polsce energetyka jądrowa. Rozszczepianie atomu jest wstrętne dla każdego zwolennika łączenia.
Natomiast Radosław Sikorski obiecuje swym partyjnym kolegom, że jego prezydentura ostatecznie zakończy „tragifarsę, jaką były i są rządy braci Kaczyńskich". Odważne słowa jak na byłego członka gabinetów Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe skądinąd, czy swój udział w „rządach braci Kaczyńskich” Sikorski klasyfikuje jako tragi czy raczej farsę?
Antypisowską gorliwość Sikorskiego wyjaśnia, rzecz jasna, jego dawna pisowska gorliwość. To zresztą zjawisko w historii znane. Na przykład taki prokurator Wyszyński ofiarnie i chętnie oskarżał starych bolszewików w moskiewskich procesach. Tym chętniej, że zanim został stalinowskim prokuratorem, był mieńszewikiem. A mieńszewicy w państwie bolszewików, cóż, nie mieli łatwego życia.
Prezydent chętnie spotkałby się z premierem Tuskiem i jeszcze raz powtórzył mu te wszystkie straszne rzeczy, które wie o Sikorskim. Ale premier spotykać się i słuchaćo Sikorskim nie chce. Rozumiemy go. To średnia przyjemność pętać się między dwoma osobnikami wyposażonymi w ego rozmiarów, którymi mógł się pochwalić jedynie John Holmes – legendarny gwiazdor porno z lat 70.
Jak dostrzegliśmy, premier zlikwidował sobie zaczeskę hodowaną nad środkiem czoła, za pomocą której starał się skrywać swe urocze zakola. Ta decyzja wymagała wielkiej odwagi. Jeżeli tu się udało, to z likwidacją deficytu budżetowego pójdzie łatwiutko.
Pamiętają państwo Marcina Święcickiego? Ledwo, ledwo? To tak jak my. Był to udecki prezydent Warszawy, który zastał ją murowaną, a zostawił brezentowo-budowo-szczękową (budową od budy, a nie budowy). Teraz jest w klubie PO mazowieckiego sejmiku i od lata 2009 r. czeka na przyjęcie do Platformy. Czeka i czeka, i doczekać się nie może. I pewnie się nie doczeka, bo byli prezydenci Warszawy mają w Platformie przerąbane. Ale w sumie to pozytywna historyjka. Wynika z niej niezbicie, że Święcicki – choć poza PO – to jednak istnieje. Fascynujące, nieprawdaż?
Więcej możesz przeczytać w 10/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.