Kiedy szef brytyjskich konserwatystów David Cameron wygra wybory,zostanie „przywódcą wolnego świata”. Ale dla niego niestety nie jest to istotne. I to mnie przeraża.
Cokolwiek miałoby się wydarzyć podczas zbliżających się wyborów powszechnych, trudno sobie wyobrazić, że w gabinecie przy Downing Street mógłby pozostać Gordon Brown. Następnym premierem Wielkiej Brytanii będzie Cameron, niezależnie od tego, czy Partia Konserwatywna zdobędzie większość znaczną, małą czy żadną. Czeka go ogrom pracy, gdyż będzie musiał m.in. uzdrowić finanse publiczne, a te są w fatalnym stanie. Ale Cameron będzie także faktycznym przywódcą wolnego świata, czyli państw, w których za wartości uznaje się rządy prawa, wolność rynku, uczciwe wybory i wolność słowa. Krótko mówiąc, wartości propagowane w oświeceniu i wyznawane przez sojusz atlantycki, który zniszczył komunizm i wygrał zimną wojnę. Przywództwo tej grupy na ogół powierza się Białemu Domowi. USA pod niesprawnymi rządami Baracka Obamy nie kwapią się jednak do przewodzenia. Administracja amerykańska zrezygnowała z dążeń do zapewnienia pokoju na Bliskim Wschodzie. W sprawie Iranu obrała strategię, która jest kombinacją myślenia życzeniowego i kunktatorstwa. Zostawia też Irak, zniszczony w następstwie interwencji. W Afganistanie dąży do wycofania się z rozgrywki, podczas gdy wrogowie kończyć jej nie zamierzają. Rząd USA niefrasobliwie obraża najbardziej lojalnych sojuszników (Wielką Brytanię stanowiskiem w sprawie Falklandów, a Polskę postępowaniem w kwestii tarczy antyrakietowej). Obecna administracja amerykańska nie podejmuje decyzji, wygłasza tylko mowy. Przez taką politykę USA oddały Indiom i Chinom przywództwo w Azji. Chiny mają także wolną rękę w Afryce i Ameryce Południowej.
Więcej możesz przeczytać w 14-15/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.