Ks. Roman Indrzejczyk (1931 - 2010) Miał jedną wadę. Był okropnym kierowcą. Jego wszystkie stłuczki trudno byłoby zliczyć. Nigdy nie widziałem jego samochodu bez wgnieceń, rys czy zadrapań. Był moim wujkiem. Takim prawdziwym – to ważne zastrzeżenie, bo „wujku” mówiły do niego także osoby spoza rodziny. Przyjaciele, dalsi znajomi, a nawet uczniowie, którzy chodzili do niego na religię.
Nie przestał uczyć religii nawet wtedy, gdy został kapelanem prezydenta. Mam wrażenie, że ten „wujek" dobrze oddawał całe ciepło, które od niego biło. Uwielbiał zresztą młodzież, lekcje religii w szkole dawały mu dużo radości. Wcześniej często organizował dla swoich uczniów górskie wycieczki.
Nieszczególnie dbał o wygląd. Zdarzało się, że nawet sutannę miał dziurawą. Nigdy za to nie zapominał o białym szaliku, bez którego go chyba nie widziałem. Nie mam pojęcia, dlaczego go nosił. Może z przekory? W każdym razie nie wyobrażam go sobie bez tego szalika. Często zakładał do tego kapelusz z szerokim rondem, który odbierałem jako znak dystansu do samego siebie. Nie zapomnę też jego krzaczastych brwi.
Nieszczególnie dbał o wygląd. Zdarzało się, że nawet sutannę miał dziurawą. Nigdy za to nie zapominał o białym szaliku, bez którego go chyba nie widziałem. Nie mam pojęcia, dlaczego go nosił. Może z przekory? W każdym razie nie wyobrażam go sobie bez tego szalika. Często zakładał do tego kapelusz z szerokim rondem, który odbierałem jako znak dystansu do samego siebie. Nie zapomnę też jego krzaczastych brwi.
Więcej możesz przeczytać w 17/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.