Wszystkie kultury znają obyczaj zbiorowej żałoby. I używają jej w jednym celu: by łączyć społeczność po stracie. Zezwalając przy tym na erupcję emocji, zwłaszcza tych, które zazwyczaj nie są publicznie mile widziane. – Kiedy kończy się demonstrowanie uczuć, a zaczyna myślenie i snucie refleksji, kończy się też żałoba – definiuje zjawisko prof. Wojciech Burszta, antropolog kulturowy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
To czas wielkich emocji. Dawniej wolno było krzyczeć, szlochać, drzeć paznokciami twarz i wyrywać włosy. Na pogrzeby starożytnych wodzów i władców wynajmowano nawet kilkaset płaczek, które okazywaniem rozpaczy trudniły się zawodowo i rywalizowały między sobą o najbardziej atrakcyjne dla widzów środki wyrazu. Był to nawet czas pewnego rodzaju dozwolonej niepoczytalności. Według staropolskiego prawa „littera vidualis" było specjalnym przywilejem chroniącym wdowy. Na jego mocy nie można ich było pozywać przed sąd w ciągu roku od śmierci męża. Całych społeczności zapisy takie co prawda nie chroniły, ale obyczajowość w momencie żałoby wyraźnie się zmieniała: dopuszczała jedne zachowania, ograniczała inne.
Więcej możesz przeczytać w 17/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.