T o m a s z M e r ta (1965–2010) Secesyjna kamienica, w niej spore mieszkanie. Za biurkiem zawalonym książkami trzydziestoparolatek. Przydługie włosy, grube szkła, zagubiony wzrok. Tak w siedzibie Instytutu Dziedzictwa Narodowego poznałem Tomka Mertę.
To trzeba było zobaczyć – wypisz, wymaluj intelektualista, siłą odciągnięty od tłumaczenia Platona na sanskryt i z powrotem. Długo go za takiego miałem. Jakież było moje zdumienie, gdy dowiedziałem się, że jest nie tylko powszechnie lubianym, ale i cenionym za sprawność organizatorem. Czasem wpadał na pomysły wariackie, jak sprowadzenie prochów Norwida (którego twórczość znał na pamięć) do Polski. Innym razem tak dzielił marne dotacje, że dla każdego starczyło i nikt nie śmiał posądzić Merty – skądinąd nieukrywającego swojego konserwatyzmu – o stronniczość. Ale Tomek był stronniczy. Stronniczyna Polskę, której – błagam o wybaczenie patosu – służył ze wszystkich sił, czego dowód dał, on, członek komitetu poparcia Lecha Kaczyńskiego, zostając na stanowisku w ekipie Tuska.
Więcej możesz przeczytać w 17/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.