Janusz Kochanowski nie pasował do tej rzeczywistości. Komunistów nie cierpiał, dla Platformy był zbyt konserwatywny, z PiS – jak mówił w przypływach irytacji – było mu nie po drodze z przyczyn estetycznych. Chcąc w takim otoczeniu coś zmienić, walczył z wiatrakami.
Studiując prawo, przypadkiem trafiłam na prowadzoną przez niego dyskusję naukową (dziś za nic nie mogę sobie przypomnieć, czego dotyczyła) i zobaczyłam człowieka, który kompletnie nie pasował do mojej wizji świata: chciał karać surowo, nie wierzył w resocjalizację zbrodniarzy, pochwalał zasadę „zera tolerancji dla przestępców". Wyrazy zdumienia i oburzenia tak wstecznymi poglądami przyjmował niezmiennie z lordowskim półuśmiechem pobłażania. Przy swoich bezkompromisowych poglądach był jednak także najbardziej dowcipnym, błyskotliwym, cudownie ironicznym (i autoironicznym) rozmówcą, jakiego znałam. W połowie czwartego roku studiów porzuciłam kryminalistykę i procedurę karną, by dopisać się do trwającego już seminarium doktora Kochanowskiego. Nie mogłam się spodziewać, jak bardzo to spotkanie zaważy na moim życiu.
Więcej możesz przeczytać w 17/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.