Nie był to kandydat własny, ale pożyczony z partii PiS, z którą Kościół zawarł przedwyborczą koalicję zwaną PSiK (Prawo, Sprawiedliwość i Kościół). Do politycznej samodzielności brakuje jednak Kościołowi nie tyle kandydata (bo tych w Kościele bez liku), ile raczej eliminacji pewnych przesądów i stereotypów związanych z jego dotychczasową, wielosetletnią działalnością, wyrastających z przekonania, że instytucja ta stworzona została do zajmowania się sprawami zbawienia, wieczności, religii i moralności, a nie polityki.
Sukces Kościoła nie był na razie zupełny, kandydat PSiK przegrał wybory, ale metody jego promocji okazały się tak nowatorskie, że zapewne zostaną z sukcesem zastosowane w nadchodzących wyborach. Bo metody to nietypowe.
Kościół stworzył najpierw „mit założycielski" nowego kandydata, który wywiódł z męczeńskiej śmierci polityków PiS. Biskup Stefanek, który pierwszy użył określenia „męczeńska" wobec śmierci ofiar katastrofy w Smoleńsku, wprowadził do etyki chrześcijańskiej absolutną rewolucję. Dawniej, zgodnie z nauką Kościoła, męczennik to ten, który zginął w obronie swoich wierzeń, lub też ktoś, kto zastosował „najbardziej radykalną możliwość naśladowania Chrystusa”. Warunkiem męczeństwa była zawsze wolna wola. Bp Stefanek uznał, że w wypadku członków PiS nie jest ona potrzebna. Niepotrzebne też okazało się czekanie na wyjaśnienie przyczyn katastrofy: wiadomo, że było jakieś sprawstwo, ofiary i że te ofiary poległy za wiarę (wiarę w wygraną PiS – jak rozumiem), a więc są męczennikami. Bp Stefanek przemilczał fakt, że zapewne żadna z osób, które stały się ofiarami katastrofy w Smoleńsku, męczennikiem być nie chciała, bo gdyby miała wybierać między męczeństwem na rzecz PiS i Kościoła a życiem, z pewnością wybrałaby to drugie. Dość, że z legendy o męczeństwie narodził się Bohater – kandydat, dla którego polityka nie była przedmiotem wyborów, lecz mistycznej predestynacji.
W czasie wyborów Kościół nie działał bezpośrednio. Nie wskazywał na Jarosława Kaczyńskiego jako na dziedzica spuścizny męczenników z PiS. Mówił oględnie, namawiając do głosowania na „prawdziwych patriotów", „prawdziwą Polskę" lub „by ta Polska była Polską. Dla następnych pokoleń”. Ewentualnie, co też trzeba zaliczyć do metod nowatorskich, przestrzegał przed kandydatem partii opozycyjnej, nazywając go szatanem lub osobą niegodną zaufania, bo należącą do partii, która godzi się na zapłodnienie in vitro, niezgodne – jak wiadomo – z wolą samego Boga. Kościół nie uciekał się do banalnych wystąpień politycznych, prowadził katechetyczne i religijne akcje w ramach swojego radia (Maryja) i telewizji (Trwam). Merytorycznie i gorliwie wspierany był również przez Telewizję zwaną „Publiczną”.
Polityczna (nad)aktywność Kościoła katolickiego rodzi kilka pytań, ważnych, jeśli nie dla wszystkich obywateli, to dla tej ich części, która wsparła Komorowskiego, bojąc się Polski PiS-owej i wyznaniowej (czyli PSiK-owej). Czy Kościół powinien dalej grać rolę politycznego aktora szantażującego argumentami „nie z tej ziemi"? Czy nie jest obowiązkiem rządzącej partii troszczyć się o tę ważną zdobycz nowożytnych społeczeństw, jaką jest neutralność światopoglądowa państwa, i to nie tylko dlatego, że większość wspólnot politycznych składa się dziś z osób wierzących i niewierzących, ale też dlatego, że Kościół ma w swojej domenie asortyment środków, które mają ogromną przewagę wobec normalnych metod politycznej walki, a wszak w demokracji wszyscy powinni być równi. Czy serwilizm na rzecz kościelnych hierarchów jest dobrym argumentem na rzecz troski o dobro wspólne, czy jej zaprzeczeniem? Czy nie pora zacząć traktować Kościół – jak radził Locke w czasach wojen religijnych – jako domenę prywatności, a nie niezbywalny element politycznego sukcesu?
Bronisław Komorowski, a wraz z nim PO, przekonał się chyba, że można zwyciężyć bez dawania publicznej daniny Kościołowi. Że do zwycięstwa nie są konieczne ani modlitwy posła Gowina, ani ciągła obecność w mediach minister Radziszewskiej, która starała się być przy marszałku niczym matka boska w klapie Wałęsy. Komorowski zwyciężył nie dzięki ludziom Kościoła, ale dzięki ludziom zdrowego rozsądku, którzy widzą w demokratycznym państwie gwaranta wolności i równości wszystkich obywateli, tych wierzących i niewierzących. Prawda to elementarna. Dlaczego jednak tak ekskluzywna w polskiej polityce?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.