Moi studenci (rocznik 1990) pytani o przyczyny kryzysu wartości, mówią: „PRL". Wystarczyło więc 45 lat, by porządny naród zdemoralizować, pomału spychając w przepaść relatywizmu i nihilizmu. I nie starczyło 20 lat późniejszej intensywnej pracy Kościoła, by tenże naród przywrócić absolutyzmowi, Bogu i praworządności powszechnej.
Kryzys jakich wartości spowodował PRL, według studentów? Przede wszystkim „życia", bo można było swobodnie dokonywać aborcji; rodziny, bo PRL zeświecczył małżeństwo i emancypował kobiety, oraz tradycji, bo Kościół nie miał należnej mu pozycji, a katolicy musieli chować się po kątach. No i patriotyzmu. Za czasów PRL prawdziwi patrioci byli jak Macierewicz: rzadcy, bohaterscy i niezrozumiali dla konformistycznej reszty.
PRL w opinii młodych ludzi był również okresem powszechnego donosicielstwa, teczek, więzień, biedy i beznadziei. Polską rządziła wtedy obca władza, każdy rząd był marionetkowy, a nad wszystkim unosiły się opary propagandy i powszechnego fałszu.
Niechęć do PRL i jego instytucji jest tak wielka, że wystarczy powiedzieć o czymś, że „jest jak za PRL", by natychmiast to zdezawuować. Parytety? To jak punkty za pochodzenie! Przedszkola? PRL chciał rozrywać więzi rodzinne, więc zamykał dzieci w instytucjach opiekuńczych („Matka musi być zawsze w domu” – jak twierdzi dziś biskup Michalik). Kluby i świetlice? Nudne ośrodki indoktrynacji.
Nie lubiłam PRL za szarość, bylejakość, ograniczone możliwości, za propagandę, brak paszportów, za ustawiczny widok grubaśnych facetów w źle skrojonych garniturach, którzy ukazywali się w telewizji, komunikując, jak jest dobrze i że będzie lepiej. Za ograniczoną wolność słowa,choć konia z rzędem temu, kto mi powie, czy umiemy, a zwłaszcza czy chcemy dziś z niej korzystać. Ale PRL miał swoje dobre instytucje i pomysły. Zawsze byłam zwolenniczką punktów za pochodzenie. To sposób na realizowanie praw osób wykluczonych (zwłaszcza dzieci i młodzieży z rejonów, gdzie są małe szanse i możliwości na rozwój). Przedszkola z kolei to nie tylko realna pomoc dla osób pracujących, ale przede wszystkim szansa na wykrywanie wad rozwojowych dzieci i skuteczniejsza socjalizacja, która jest podstawą silnych społeczeństw obywatelskich. W czasach III RP przedszkola likwidowano nie dlatego, że były kłopoty ekonomiczne (przeciwnie, bogaciliśmy się), ale dlatego, że w sferze publicznej zaczął dominować Kościół i tradycja. Politycy i samorządowcy, likwidując żłobki i przedszkola, czynili zadość oczekiwaniom hierarchów i oszczędzali spore pieniądze, spychając wszystko na barki kobiet, o których wiedzieli, że sobie poradzą.
We wsi, w której spędzam wakacje, są dwa marzenia. Jedno, żeby znów były bezpłatne kolonie, drugie, by znów zaczęła działać świetlica. Wiejskie dzieci nie mają wolnego czasu. Zakończenie szkoły często oznacza dla nich zwiększoną ilość prac domowych i polowych. Państwo nie myśli o organizowaniu wolnego czasu dzieciom, bogaty Kościół – owszem, ale tylko wtedy, gdy jest to związane z indoktrynacją, której poziom znacznie przewyższa to, co znamy z PRL (dzieci i młodzież z inicjatywy księży zwiedzają miejsca kultu, pielgrzymują pod opieką duchownych i modlą się, zamiast pływać czy grać w piłkę).
Na wsiach polikwidowano wszystkie świetlice. Nie były to być może miejsca szczególnej akulturacji młodych ludzi (herbatka, czytanie prasy), ale gdyby je unowocześnić, wstawiając tam komputery czy siłownie, mogłyby stanowić lepsze miejsce do spędzania wolnego czasu niż sklep, pod którym tradycyjnie pije się piwo. W przeciwieństwie do czasów PRL, dziś jest go w bród.
Nie tęsknię za PRL, ale trzeba pamiętać, że stanowił jakiś model państwa opiekuńczego, którego pewne elementy warte są przywrócenia lub chociażby umieszczenia w programach politycznych. A może nie? Warto jednak o tym rozmawiać, pracując zarazem nad historyczną pamięcią, bo czy chcemy tego, czy nie, PRL to kawał naszej historii, nie tylko czarnej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.