Max Weber już w końcu XIX wieku przewidywał, że biurokracja może zdewastować każdą demokrację i że tak się stanie. Biurokracja nawet nie dlatego zżera demokrację, że kosztuje bardzo wiele, i nie dlatego, że jej rosnąca obecność utrudnia załatwienie wielu spraw, i nie dlatego wreszcie, że biurokracja tylko z najwyższym trudem daje się skontrolować, lecz dlatego, że im większa biurokracja, tym dłuższa droga obywatela do uczestnictwa we wspólnym podejmowaniu podstawowych decyzji, co stanowi – teoretycznie – o istocie demokracji. Biurokracja ze swojej natury nienawidzi samej zasady demokratycznej, nienawidzi praw człowieka i obywatela, nie cierpi wolności. Urzędnik za swoim biurkiem, z herbatą lub kawą plujką jest naturalnym wrogiem jednostki i zachowuje się wbrew swojemu powołaniu tylko wtedy, kiedy jest przyzwoitym prywatnie człowiekiem albo ma przełożonych, którzy go do tego zmuszają. Ale to bardzo rzadkie i jest raczej pobożnym życzeniem.
Ponieważ jednak urzędnik w zasadzie jest nie do ruszenia, bo pracowników administracji praktycznie nie da się zwolnić – wiem coś o tym jako ich zwierzchnik na skalę wydziału na uniwersytecie – więc najprostszym sposobem na zastąpienie złego urzędnika jest zatrudnienie nowego lepszego, a temu złemu zlecenie mniej ważnych funkcji. Na tej zasadzie rośnie szybko liczba zatrudnionych w administracji wszelakiej, a lepsi muszą doprawdy być bohaterami, by nie poddać się zasadzie, że zły pieniądz wypiera dobry.
Oczywiście w absolutnej czołówce biurokracji jest ZUS. Ale to wszyscy wiemy. Co sprawia, że ZUS i inne urzędy chcą nas (i siebie) zniewolić? Karol Marks nazwałby to reifikacją, czyli po prostu uprzedmiotowieniem człowieka. Dla biurokracji nie ma okoliczności specjalnych, kontekstu społecznego (który ma znaczenie nawet dla sądu), czyli nie ma człowieka. Jest przepis, który mówi na przykład, że na rehabilitację dziecka niepełnosprawnego przypada miesięcznie 80 zł. Koniec, kropka. Właściwie to mi żal urzędnika, który musi wykonywać ten przepis, ale on, żeby nie przeżywać emocji, jest tak uodporniony, że nic go nie wzruszy.
Zatrudniam na pół etatu niepełnosprawną panią do pomocy w domu i ogrodzie. Całkowicie legalnie, płacę ZUS i inne świadczenia. Zwracam się od ponad roku do instytucji, która nazywa się PFRON i ma pomagać tym, którzy zatrudniają niepełnosprawnych. Mnie jednak nie chcą, bo nie mam numeru REGON. Nie mogę go mieć, bo nie jestem przedsiębiorcą, ale jednocześnie jestem pracodawcą. Nikt nie wie, jak postąpić w takiej sytuacji, więc na wszelki wypadek otrzymuję odpowiedzi negatywne lub wymijające, żeby na przykład ta osoba zgłosiła, że jest bezrobotna, wtedy ja ją zatrudnię i stanę się beneficjentem PFRON. Ale ona już jest zatrudniona – odpisuję. Po prawem dozwolonych 30 dniach otrzymuję odpowiedź, że to nie ten wydział i że powinienem napisać do koleżanki z innego departamentu. I tak dalej. Notabene: prezes PFRON jest z wykształcenia kierownikiem wydziału KC PZPR, a jego zastępca kierownikiem wojskowej spółdzielni mieszkaniowej.
Starczy, wszyscy to znamy i chociaż bywa lepiej, na ogół jest gorzej. Nie wynika to z polityki obecnego rządu ani rządów poprzednich, ani z niczyjej złej woli. Wynika z tego, że biurokracja musi zabijać ludzi oraz musi prowadzić wojnę z demokracją, wojnę na wyniszczenie lub wojnę otwartą – aż do ostatecznego zwycięstwa, kiedy to biurokracja zostanie sama z sobą.
Co z tego, że jakiś urząd opamięta się po czasie, kiedy to przedsiębiorca czy jednostka zostanie już sponiewierana, a szkody będą realne?
Czy można inaczej? Naturalnie, że można, ale trzeba jednym stanowczym ruchem wygnać biurokratów na koniec świata. W Białej Podlaskiej jest szpital (opisywany już w gazetach) całkowicie publiczny, który ma się świetnie (Jarosławowi Kaczyńskiemu proponuję wizytę), kupuje ciągle nową aparaturę, otwiera nowe oddziały, a lekarze zarabiają bardzo dobrze. Nowy od kilku lat dyrektor – menedżer, nie lekarz – przepędził biurokrację. Krzyku było co niemiara, a teraz wszyscy go podziwiają. Był on odważny, ale tylko dlatego, że ze swoimi umiejętnościami wszędzie znalazłby pracę. Inni biurokraci siedzą i się boją, bo nic poza przepędzaniem klientów i piciem herbaty nie potrafią.
Politycy, wydaje się, zapominają, że ocena demokratycznego państwa zaczyna się i często kończy właśnie na ocenie stosunków z biurokracją. Z Donaldem Tuskiem ani z Jarosławem Kaczyńskim do czynienia nikt nie ma, ale z komisją, która przyznaje prawo do pobierania dodatku na dzieci z racji niskich dochodów – mają miliony ludzi. A te miliony identyfikują państwo nie z rządem czy parlamentem, lecz z biurokracją. To nie jest banał: jak biurokracja zdominuje demokrację, to rząd będzie chodził na pasku ZUS, KRUS, PFRON czy US. Ba, już teraz chodzi, tylko jeszcze o tym nie wie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.