Bagong bayani, czyli bohaterowie pracy kapitalistycznej
W 2000 r. zatrudnieni na kontraktach zagranicznych zarobili 73 mld dolarów - wynika z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To niemal 40 razy więcej niż w 1970 r. W 2002 r. ta liczba zbliży się do 100 mld USD. Niemal jedną piątą tortu zgarniają Filipińczycy. Nazywają ich w ojczyźnie bagong bayani, co w tutejszym języku tagalog oznacza "nowy bohater". Brak kapitału i nadmiar siły roboczej od dawna były zmorą Filipin, nazywanych kiedyś chorym człowiekiem Azji. Rafael Buenaventura, prezes Banku Narodowego Filipin, uważa, że jest już za późno, by stworzyć na miejscu konkurencyjny przemysł. "Mamy jednak inne bogactwo: wykształconych, mówiących po angielsku pracowników" - twierdzi Buenaventura.
Filipiński patent
Współczesny kapitał to w rzeczywistości chmury elektronów krążących w sieciach komputerowych wokół Ziemi. Jeżeli gdzieś zatrzymają się na dłużej, maleje tam bezrobocie, a ludzie zaczynają normalnie żyć. Mimo że przeciwnicy globalizacji atakują wielkie koncerny, które - według nich - żerują na postępie technicznym i pomnażają przychody, przemieszczając się ponad granicami państw, dla miliardów zwykłych ludzi koncerny i ich wielkie pieniądze są mile widzianym gościem - państwa i samorządy konkurują z sobą o ich względy. Kapitał kieruje się jednak logiką zysku, a nie dobroczynności i jego elektroniczna moc gromadzi się tylko w niektórych miejscach. Wielu ludzi, by się wyrwać z biedy, może zrobić jedno: wyruszyć tam, gdzie kapitał szuka pracowników.
Program wyjazdów do pracy uruchomił były prezydent Filipin Ferdinand Marcos jeszcze w 1974 r. Pomysł okazał się dużym sukcesem i po kilku latach rząd przekazał organizację wyjazdów prywatnym firmom. Dzisiaj jest to potężny i dobrze zorganizowany przemysł. 1300 agencji zajmuje się rekrutacją, szkoleniami i organizacją podróży. Wykorzystując nowoczesne technologie telekomunikacji i transportu, ratują gospodarkę kraju i pokazują, że globalizacja może być korzystna nie tylko dla kapitału, ale i dla pracobiorców.
Wędrówka ludu
Filipińskich bagong bayani jest już ponad 7 mln, czyli prawie 10 proc. ludności kraju. Są wśród nich sprzątaczki, inżynierowie, pielęgniarki, murarze, nauczyciele, robotnicy rolni, fryzjerzy, operatorzy dźwigów i kucharze. Aż 25 proc. marynarzy w światowej żegludze morskiej to Filipińczycy. Większość pieniędzy przekazują rodzinom, podtrzymując jednocześnie przy życiu gospodarkę narodową - w zeszłym roku przysłali na Filipiny 8,2 mld dolarów. Nie kolonizują, nie wyjeżdżają do jednego kraju jak Turcy do Niemiec, Algierczycy do Francji czy Meksykanie do USA. Są rozproszeni w 162 państwach. Pracują nie tylko w Ameryce i Europie, można ich spotkać w Kanadzie, Arabii Saudyjskiej, Singapurze, a nawet w Mongolii, Gwinei Równikowej, w Andorze i na Seszelach. Nie tworzą gett i nie tracą tożsamości. Podtrzymują kontakty z rodziną i krajem.
Politycy z innych biednych państw azjatyckich wysyłają do Manili delegacje, by podpatrzyć, jak skorzystać na globalizacji. Niedawno przebywali tu przedstawiciele rządów Sri Lanki, Malezji, Indonezji, Nepalu i Wietnamu. Jacob Nuwa Wea, indonezyjski minister pracy, stwierdził: "Poznaliśmy kilka rozwiązań, które możemy zastosować u nas, na przykład mechanizm ochrony pracowników zagranicznych, przygotowanie kandydatów tak, aby odpowiadali oczekiwaniom pracobiorców i licencjonowanie agencji pośredniczących w zatrudnianiu".
Wirtualny naród
Najlepiej na świecie potrafili wykorzystać możliwości wynikające z globalizacji, do perfekcji opanowali współczesne techniki komunikacyjne - to główna tajemnica sukcesów Filipińczyków w zdobywaniu pracy. Używając nowoczesnych technologii, mogą stale uczestniczyć w życiu swoich rodzin, znajomych i kraju. Tworzą pierwszy wirtualny naród. To właśnie Filipińczycy są mistrzami świata w wysyłaniu i odbieraniu SMS-ów - codziennie fale elektromagnetyczne przenoszą na wyspy ponad 100 mln wiadomości. Za SMS wysłany za granicę Filipińczyk płaci 10 peso, czyli mniej więcej 80 groszy. Za równowartość 25 zł można kupić kartę pozwalającą na wysłanie 300 wiadomości.
Wszędzie, gdzie pracują, bagong bayani uruchamiają strony WWW, które umożliwiają im tworzenie w cyberprzestrzeni wspólnot, wymianę informacji i kontakty z rodziną. Na przykład stronę www.ofwzone.com prowadzą Filipińczycy pracujący w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Działa klub komputerowy, można tu dostać adres e-mailowy, a nawet wziąć udział w kursach języka html, co pozwala na tworzenie własnych stron. Istnieją strony filipińskich pracowników nawet z Cagayan Valley na Hawajach i z wyspy Diego Garcia.
Ostatnio filipińskie organizacje pozarządowe zaczęły uruchamiać tanie centra telekomunikacyjne. Za ich pośrednictwem można wysyłać i odbierać pocztę elektroniczną oraz SMS-y, a także zobaczyć się i porozmawiać z rodziną przez wideotelefon. Takie biura istnieją już w kilku miejscowościach na Filipinach, ale także w Hongkongu i Rzymie.
Polska fala?
Filipińczycy mają azjatycki wygląd, myślą po hiszpańsku i działają po amerykańsku. Historyczne związki z wieloma kulturami i wyspiarskie położenie spowodowały, że to oni najlepiej opanowali globalny rynek pracy. Z powodzeniem jednak mogą ich naśladować inni, szczególnie kraje dotknięte katastrofą bezrobocia, między innymi Polska. Wprawdzie polscy "nowi bohaterowie" nie mówią po angielsku tak świetnie jak ich konkurenci z Filipin, ale za to mają pod nosem ogromny rynek pracy - Unię Europejską.
Czy można się dobrać do tego rynku? Zamiast z góry skazanych na niepowodzenie rządowych programów walki z bezrobociem trzeba zaoferować polskim "nowym bohaterom" tanie kursy języka angielskiego i niemieckiego, przypomnieć, na czym polega solidna praca, dlaczego trzeba być punktualnym, odpowiedzialnym i dbać o dobro firmy. Przypomnieć, że trzeba szanować miejscową kulturę i obyczaje. Nauczyć korzystania z komputerów i Internetu. Przecież telefony komórkowe i łącza internetowe w Polsce też trafiły już pod strzechy.
Filipiński patent
Współczesny kapitał to w rzeczywistości chmury elektronów krążących w sieciach komputerowych wokół Ziemi. Jeżeli gdzieś zatrzymają się na dłużej, maleje tam bezrobocie, a ludzie zaczynają normalnie żyć. Mimo że przeciwnicy globalizacji atakują wielkie koncerny, które - według nich - żerują na postępie technicznym i pomnażają przychody, przemieszczając się ponad granicami państw, dla miliardów zwykłych ludzi koncerny i ich wielkie pieniądze są mile widzianym gościem - państwa i samorządy konkurują z sobą o ich względy. Kapitał kieruje się jednak logiką zysku, a nie dobroczynności i jego elektroniczna moc gromadzi się tylko w niektórych miejscach. Wielu ludzi, by się wyrwać z biedy, może zrobić jedno: wyruszyć tam, gdzie kapitał szuka pracowników.
Program wyjazdów do pracy uruchomił były prezydent Filipin Ferdinand Marcos jeszcze w 1974 r. Pomysł okazał się dużym sukcesem i po kilku latach rząd przekazał organizację wyjazdów prywatnym firmom. Dzisiaj jest to potężny i dobrze zorganizowany przemysł. 1300 agencji zajmuje się rekrutacją, szkoleniami i organizacją podróży. Wykorzystując nowoczesne technologie telekomunikacji i transportu, ratują gospodarkę kraju i pokazują, że globalizacja może być korzystna nie tylko dla kapitału, ale i dla pracobiorców.
Wędrówka ludu
Filipińskich bagong bayani jest już ponad 7 mln, czyli prawie 10 proc. ludności kraju. Są wśród nich sprzątaczki, inżynierowie, pielęgniarki, murarze, nauczyciele, robotnicy rolni, fryzjerzy, operatorzy dźwigów i kucharze. Aż 25 proc. marynarzy w światowej żegludze morskiej to Filipińczycy. Większość pieniędzy przekazują rodzinom, podtrzymując jednocześnie przy życiu gospodarkę narodową - w zeszłym roku przysłali na Filipiny 8,2 mld dolarów. Nie kolonizują, nie wyjeżdżają do jednego kraju jak Turcy do Niemiec, Algierczycy do Francji czy Meksykanie do USA. Są rozproszeni w 162 państwach. Pracują nie tylko w Ameryce i Europie, można ich spotkać w Kanadzie, Arabii Saudyjskiej, Singapurze, a nawet w Mongolii, Gwinei Równikowej, w Andorze i na Seszelach. Nie tworzą gett i nie tracą tożsamości. Podtrzymują kontakty z rodziną i krajem.
Politycy z innych biednych państw azjatyckich wysyłają do Manili delegacje, by podpatrzyć, jak skorzystać na globalizacji. Niedawno przebywali tu przedstawiciele rządów Sri Lanki, Malezji, Indonezji, Nepalu i Wietnamu. Jacob Nuwa Wea, indonezyjski minister pracy, stwierdził: "Poznaliśmy kilka rozwiązań, które możemy zastosować u nas, na przykład mechanizm ochrony pracowników zagranicznych, przygotowanie kandydatów tak, aby odpowiadali oczekiwaniom pracobiorców i licencjonowanie agencji pośredniczących w zatrudnianiu".
Wirtualny naród
Najlepiej na świecie potrafili wykorzystać możliwości wynikające z globalizacji, do perfekcji opanowali współczesne techniki komunikacyjne - to główna tajemnica sukcesów Filipińczyków w zdobywaniu pracy. Używając nowoczesnych technologii, mogą stale uczestniczyć w życiu swoich rodzin, znajomych i kraju. Tworzą pierwszy wirtualny naród. To właśnie Filipińczycy są mistrzami świata w wysyłaniu i odbieraniu SMS-ów - codziennie fale elektromagnetyczne przenoszą na wyspy ponad 100 mln wiadomości. Za SMS wysłany za granicę Filipińczyk płaci 10 peso, czyli mniej więcej 80 groszy. Za równowartość 25 zł można kupić kartę pozwalającą na wysłanie 300 wiadomości.
Wszędzie, gdzie pracują, bagong bayani uruchamiają strony WWW, które umożliwiają im tworzenie w cyberprzestrzeni wspólnot, wymianę informacji i kontakty z rodziną. Na przykład stronę www.ofwzone.com prowadzą Filipińczycy pracujący w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Działa klub komputerowy, można tu dostać adres e-mailowy, a nawet wziąć udział w kursach języka html, co pozwala na tworzenie własnych stron. Istnieją strony filipińskich pracowników nawet z Cagayan Valley na Hawajach i z wyspy Diego Garcia.
Ostatnio filipińskie organizacje pozarządowe zaczęły uruchamiać tanie centra telekomunikacyjne. Za ich pośrednictwem można wysyłać i odbierać pocztę elektroniczną oraz SMS-y, a także zobaczyć się i porozmawiać z rodziną przez wideotelefon. Takie biura istnieją już w kilku miejscowościach na Filipinach, ale także w Hongkongu i Rzymie.
Polska fala?
Filipińczycy mają azjatycki wygląd, myślą po hiszpańsku i działają po amerykańsku. Historyczne związki z wieloma kulturami i wyspiarskie położenie spowodowały, że to oni najlepiej opanowali globalny rynek pracy. Z powodzeniem jednak mogą ich naśladować inni, szczególnie kraje dotknięte katastrofą bezrobocia, między innymi Polska. Wprawdzie polscy "nowi bohaterowie" nie mówią po angielsku tak świetnie jak ich konkurenci z Filipin, ale za to mają pod nosem ogromny rynek pracy - Unię Europejską.
Czy można się dobrać do tego rynku? Zamiast z góry skazanych na niepowodzenie rządowych programów walki z bezrobociem trzeba zaoferować polskim "nowym bohaterom" tanie kursy języka angielskiego i niemieckiego, przypomnieć, na czym polega solidna praca, dlaczego trzeba być punktualnym, odpowiedzialnym i dbać o dobro firmy. Przypomnieć, że trzeba szanować miejscową kulturę i obyczaje. Nauczyć korzystania z komputerów i Internetu. Przecież telefony komórkowe i łącza internetowe w Polsce też trafiły już pod strzechy.
Autor jest pracownikiem naukowym Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach, specjalistą w dziedzinie międzynarodowych stosunków gospodarczych. |
Więcej możesz przeczytać w 49/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.