Trithemius, Torralba, Swedenborg, Cagliostro, Rasputin - to szalbierze rządzący rządzącymi
Jakub Polit
Doktor historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ostatnio ukazała się jego książka "Smutny kontynent. Z dziejów Azji wschodniej w XX wieku"
Gdybym nie miał mojego wiernego Morella, całkiem zwaliłbym się z nóg. A ci idioci doktorzy chcieliby go usunąć" - mówił pod koniec życia o swoim osobistym lekarzu Adolf Hit-ler. Theodor Morell zrobił u boku kanclerza III Rzeszy błyskotliwą karierę: otrzymał tytuł profesora medycyny, najwyższe odznaczenia, a przede wszystkim zgromadził spory majątek. Morell miał monopol na produkcję i sprzedaż cudownych lekarstw, którymi faszerował führera. "Idioci doktorzy", którzy próbowali ostrzec Hitlera przed szarlatanem, kończyli tak jak leczący go wcześniej (przez dwanaście lat) chirurg Karl Brandt - aresztowany i skazany na karę śmierci.
Bractwo doktora Fausta
Theodor Morell raczej nie miał wpływu na polityczne czy militarne decyzje Hitlera. Wielu szarlatanów funkcjonujących przy władcach i tyranach, przed i po Morellu, potrafiło swoimi chlebodawcami w taki sposób manipulować, że realizowali ich pomysły - nawet najbardziej obłąkane. Patronem wpływowych szalbierzy mógłby być Johann Faust (uwieczniony przez Goethego), alchemik i czarnoksiężnik, który podawał się za doradcę cesarza Karola V. W rzeczywistości był przymierającym głodem fantastą. Nie dorastał do pięt takim szarlatanom jak opat Trithemius ze Sponheim (naprawdę nazywał się Johann Heidenberg), który był szarą eminencją na dworze cesarza Maksymiliana I. W Innsbrucku przed obliczem cesarza miał on wywoływać duchy Hektora, Achillesa i biblijnego Dawida. Nie wiadomo, czy uczynił to przy pomocy aktorów oszustów, czy też posługując się hipnozą. Trithemius nie był zwyczajnym wydrwigroszem, ograniczającym się do czerpania zysków z uprawiania magii. Chciał mieć wpływ na władzę świecką i duchowną, kontrolować społeczeństwo. Nie tylko doradzał Maksymilianowi I w sprawach politycznych, ale rozpętał krwawą krucjatę przeciw czarownicom. Oskarżenie o czary było wygodnym narzędziem eliminowania przeciwników oraz terroryzowania społeczeństwa.
Mniej krwiożerczy niż Trithemius, ale równie skuteczny i przebiegły był Torralba, najsławniejszy czarnoksiężnik Hiszpanii (uwieczniony w "Don Kichocie" Cervantesa). Rozgłos zapewnił mu odbyty jakoby 6 maja 1527 r. lot na kiju do Rzymu. Torralbę dopadła w końcu hiszpańska inkwizycja. Niespodziewanie jednak udzielono mu jedynie nagany. Inkwizycja karała głównie heretyków, zachowując znamienną powściągliwość wobec wyznawców czarnej magii. Przemawiający rzekomo ustami Torralby dobry duch Zequiel przekonał inkwizytorów swoją bardzo niepochlebną opinią o Marcinie Lutrze - oskarżył go o pobłażliwość wobec wiedźm.
Swedenborg i Cagliostro
W czasach Oświecenia, gdy bez litości piętnowano ciemnotę, nietolerancję i okrucieństwo średniowiecza, przebrani w naukowe szaty oszuści mieli się równie dobrze. Wręcz licytowali się, kto ma lepsze kontakty z zaświatami, kto ma większą umiejętność teleportacji (błyskawicznego przenoszenia się w przestrzeni). Prawdziwe mistrzostwo w tych dziedzinach osiągnęli Szwed Emanuel Swedenborg oraz Włoch Józef Balsamo, zwany Cagliostro. Swedenborg, syn luterańskiego biskupa, pracował jako inżynier królewski. Z równą łatwością nawiązywał kontakt ze zmarłymi, jak i z mieszkańcami Księżyca, Marsa czy Wenus. Założył też istniejący do dziś kościół.
Cagliostro zasłynął przede wszystkim jako niepospolity awanturnik. Uprawiał czarną magię i zarazem był bardzo sprytnym kryminalistą. Do legendy przeszła afera z naszyjnikiem francuskiej królowej Marii Antoniny, żony Ludwika XVI. Cagliostro wykorzystał słabość kardynała de Rohan, zakochanego w królowej. Podczas nocnej schadzki kardynał spotkał się z podstawioną przez Cagliostra Joanną de la Motte i biorąc ją za królową, pożyczył jej na kupno naszyjnika ogromną na owe czasy sumę - 150 tys. liwrów. Rohana wygnano, królową uznano za ladacznicę, a rzekomą hrabinę de la Motte napiętnowano rozpalonym żelazem. Tymczasem Cagliostro pozostał bezkarny. Jeździł po Europie i oferował swoje pośrednictwo w kontaktach z duchami oraz łudził kolejnych władców i magnatów, iż potrafi zamienić pospolite metale w złoto.
Seliwanow, Focjusz, Rasputin
Największe triumfy wszelkiego rodzaju magowie i szarlatani święcili w Rosji. Sprzyjało im to, że w imperium okazywano szacunek ludziom obłąkanym (jurodiwym). Car Aleksander I pozostawał pod wpływem Kondratija Seliwanowa, nawiedzonego apostoła sekty trzebieńców. Konsultował z nim nawet niektóre decyzje polityczne i wojskowe. Seliwanow zasłynął z tego, że nawoływał do oczyszczającej samokastracji (monarsze nie odważył się jednak tego zaproponować).
Zawrotną karierę na carskim dworze zrobił także niejaki Focjusz, igumen klasztoru w Wielkim Nowogrodzie, któremu przypisywano liczne cuda. Focjusz znany był z tego, że potrafił przez wiele miesięcy wytrwać w ascezie, by się następnie przez kilka tygodni oddawać rozpuście. Jego sławę przyćmił dopiero Grigorij Rasputin, zwany szalonym mnichem (w rzeczywistości nie był mnichem). Tamując krwotoki chorego na hemofilię carewicza Aleksego (prawdopodobnie dzięki hipnozie), ten z trudem potrafiący pisać chłop syberyjski stał się jedną z najpotężniejszych osobistości w państwie Mikołaja II. Jego pijackie i erotyczne ekscesy, choć te ostatnie w dużej części zmyślone (jego osobisty lekarz twierdził, że Rasputin cierpiał na impotencję), a także zgubny wpływ na cara i jego rodzinę, kompromitowały monarchię. W grudniu 1916 r. grupa arystokratów postanowiła położyć kres rządom "świętego starca". Rasputina zamordowano.
Szarlatani Stalina
Wielu z tych, którzy szydzili z cara i jego doradcy Rasputina, w czasach władzy sowieckiej musiało się korzyć przed równie szkodliwymi szalbierzami w służbie władzy. Najbardziej znanym z nich był Trofim Łysenko, którego Stalin uczynił niemal demiurgiem sowieckiej biologii. Łysenko był zajadłym przeciwnikiem genetyki, którą nazywał "reakcyjną pseudonauką". To on bronił humorystycznej teorii, wedle której kukułka może się wykluć z jajka sikorki. Poświęcona Łysence pieśń, śpiewana przez pionierów, głosiła, iż "mendelistom-morganistom nas duraczit nie dajot" ("nie pozwala nas ogłupiać zwolennikom Mendla i Morgana"). Krytykujący pseudonaukowe teorie Łysenki uczeni, na przykład znany genetyk Nikołaj Wawiłow, kończyli w łagrach (Wawiłow trafił na Kołymę, gdzie zginął).
W otoczeniu Stalina wielkie wpływy zyskała Olga Lepieszyńska, przed bolszewicką rewolucją kierowniczka kuchni. Zapewniała ona, że wytworzyła żywe komórki z materii nieożywionej oraz potrafi opóźnić starzenie dzięki kąpielom w roztworze dwuwęglanu sodu. Równie pomysłowy akademik Aleksandr Bogomolec utrzymywał z kolei, że życie ludzkie można przedłużyć do ponad 150 lat. Zafascynowało to Stalina. Generalissimus rozczarował się koncepcjami Bogomolca, gdy ten umarł w wieku 65 lat.
W przeciwieństwie do Trithemiusa czy Rasputina stalinowscy szarlatani nie mieli wpływu na decyzje dyktatora. Byli przez niego traktowani jako narzędzie niszczenia innych. Na jednej z ostatnich list osób skazanych na karę śmierci Stalin własnoręcznie nabazgrał: "Zabić wszystkich z wyjątkiem Leny Sztern". W ten sposób ocalił życie sędziwej fizjolog, na której badania nad długowiecznością bardzo liczył.
Wraz z upadkiem totalitarnych reżimów skończyły się spektakularne kariery oszustów strojących się w szaty uczonych. Ich miejsce zajęły zespoły pracowników naukowych, którzy równie często naciągają rządy demokratycznych państw na finansowanie pseudobadań czy wręcz naukowych oszustw. Na szczęście, krytykom tych nowoczesnych szalbierzy nie grozi los przeciwników Morella czy Łysenki.
Magowie Zygmunta Augusta |
---|
Po śmierci Barbary Radziwiłłówny król Zygmunt August, który bardzo przeżył jej zgon, otoczył się grupą szarlatanów. Mieli mu umożliwić kontakt ze zmarłą. Król liczył również na ich pomoc w spłodzeniu potomka. Ostatni z Jagiellonów odbywał w tym celu kąpiele w stągwiach z zaczarowaną wodą. Podczas jednej z takich kąpieli niejaki Jerzy Mniszech wywołał "zjawę" Barbary Radziwiłłówny. W tej roli wystąpiła najprawdopodobniej podobna do zmarłej córka warszawskiego rajcy Barbara Giżanka. W 1571 r. Giżanka urodziła córkę, co utwierdziło władcę w przekonaniu, że otaczający go magowie potrafią sprawić, by w kolejnym, czwartym małżeństwie, doczekał się dziedzica. W rzeczywistości, jak ironizował nuncjusz papieski, Zygmunt August był jedynym człowiekiem wierzącym, że córka Giżanki jest jego dzieckiem. Wróżbici i szalbierze podsycali złudzenia króla do końca jego dni. Jeszcze parę godzin przed śmiercią władca powtarzał, że nie umrze, bo wywróżono mu długie życie. |
Więcej możesz przeczytać w 49/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.