Pamiętam, jak w szkole dziwiła mnie scena z "Krzyżaków", kiedy to o mało nie przegraliśmy bitwy pod Grunwaldem, bo król Jagiełło chciał wysłuchać trzeciej mszy świętej z rzędu, a tu nieprzyjaciel nacierał. Na szczęście książę Witold nie był aż tak gorliwy i po dwóch jedynie mszach skoczył do boju.
Wytłumaczono mi, że Jagiełło jako świeżo nawrócony Europejczyk musiał się wykazywać większą gorliwością religijną niż inni, starsi Europejczycy, żeby nie być, broń Boże, posądzonym o niedostateczne ucywilizowanie. Nie wytłumaczono mi tylko, dlaczego już tak Polakowi zostało, że co inni Europejczycy uważają za normalne, to jemu nie wypada. Czyżby naprawdę stara, pogańska słoma ciągle uwierała w butach? Przykładów jest moc, zwłaszcza w zakresie normalnego w państwach unii intensywnego popierania rodzimych wyrobów, rodzimego rolnictwa, handlu, sektora bankowego czy mediów, ale dziś chcę napisać o czym innym.
Co jakiś czas dowiadujemy się o szykanowaniu przez naszych sojuszników obywateli polskich na granicach. Rodaka z legalnym paszportem, ważną wizą czy zaproszeniem zakuwa się w kajdanki, nie pozwalając mu skorzystać z telefonu, zamyka na głodniaka, traktując w poniżający sposób, a następnie odsyła do kraju. A wszystko w naiwnym przeświadczeniu, że największym marzeniem Polaka jest dać drapaka, by nielegalnie mieszkać i pracować za granicą. Na niemrawe zaś próby interwencji, podejmowane przez nasz resort spraw zagranicznych, nasi już wkrótce bracia w zachodzie odpowiadają, że wszystko było zgodnie z prawem. No to dlaczego, równie zgodnie z prawem, nie potraktować w ten sam sposób podobnej liczby obywateli krajów tak postępujących? Im wypada, a nam nie? Jeśli dochodzi do wydalania dyplomatów, powszechnie stosuje się zasadę retorsji i nikt się nie dziwi. Dlaczego nie można jej zastosować w odniesieniu do zwykłych ludzi? Czy dyplomata jest bardziej człowiekiem?
Zdarzyło się za pierwszej komuny, że na południowej granicy bratni celnicy wykryli przestępstwo przemytu, a byli na to szczególnie zajadli. Polegało ono na przewożeniu przez granicę dwojga dzieci w bucikach zakupionych przez rodzinę w zaprzyjaźnionym kraju. Stwierdziwszy, że buciki są nowe i miejscowej produkcji, celnicy ściągnęli je dzieciakom z nóżek i rodzina mogła jechać dalej. Ponieważ nie była to pierwsza tego typu akcja, nasi celnicy wykryli pół godziny później, że bratnie auto wraca do swego kraju na nowych polskich oponach. Udaremnili zatem próbę kontrabandy, każąc ściągnąć z kół przemycane opony, i samochód mógł jechać dalej. A bratni celnicy nie byli już potem tak zajadli jak wprzódy.
Wytłumaczono mi, że Jagiełło jako świeżo nawrócony Europejczyk musiał się wykazywać większą gorliwością religijną niż inni, starsi Europejczycy, żeby nie być, broń Boże, posądzonym o niedostateczne ucywilizowanie. Nie wytłumaczono mi tylko, dlaczego już tak Polakowi zostało, że co inni Europejczycy uważają za normalne, to jemu nie wypada. Czyżby naprawdę stara, pogańska słoma ciągle uwierała w butach? Przykładów jest moc, zwłaszcza w zakresie normalnego w państwach unii intensywnego popierania rodzimych wyrobów, rodzimego rolnictwa, handlu, sektora bankowego czy mediów, ale dziś chcę napisać o czym innym.
Co jakiś czas dowiadujemy się o szykanowaniu przez naszych sojuszników obywateli polskich na granicach. Rodaka z legalnym paszportem, ważną wizą czy zaproszeniem zakuwa się w kajdanki, nie pozwalając mu skorzystać z telefonu, zamyka na głodniaka, traktując w poniżający sposób, a następnie odsyła do kraju. A wszystko w naiwnym przeświadczeniu, że największym marzeniem Polaka jest dać drapaka, by nielegalnie mieszkać i pracować za granicą. Na niemrawe zaś próby interwencji, podejmowane przez nasz resort spraw zagranicznych, nasi już wkrótce bracia w zachodzie odpowiadają, że wszystko było zgodnie z prawem. No to dlaczego, równie zgodnie z prawem, nie potraktować w ten sam sposób podobnej liczby obywateli krajów tak postępujących? Im wypada, a nam nie? Jeśli dochodzi do wydalania dyplomatów, powszechnie stosuje się zasadę retorsji i nikt się nie dziwi. Dlaczego nie można jej zastosować w odniesieniu do zwykłych ludzi? Czy dyplomata jest bardziej człowiekiem?
Zdarzyło się za pierwszej komuny, że na południowej granicy bratni celnicy wykryli przestępstwo przemytu, a byli na to szczególnie zajadli. Polegało ono na przewożeniu przez granicę dwojga dzieci w bucikach zakupionych przez rodzinę w zaprzyjaźnionym kraju. Stwierdziwszy, że buciki są nowe i miejscowej produkcji, celnicy ściągnęli je dzieciakom z nóżek i rodzina mogła jechać dalej. Ponieważ nie była to pierwsza tego typu akcja, nasi celnicy wykryli pół godziny później, że bratnie auto wraca do swego kraju na nowych polskich oponach. Udaremnili zatem próbę kontrabandy, każąc ściągnąć z kół przemycane opony, i samochód mógł jechać dalej. A bratni celnicy nie byli już potem tak zajadli jak wprzódy.
Więcej możesz przeczytać w 49/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.