Jak w wielkiej rozgrywce politycznej Putin wykorzystuje pistolet gazowy i naftowy
Jako przedstawiciel Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy w lutym 1991 r. rozmawiałem w gmachu KC KPZR z sowieckimi urzędnikami. Rosjanie właśnie zakręcili kurek z ropą i gazem. "Odkręcimy" - oznajmił jeden z negocjatorów, ale mamy jeden warunek: "ropa za końcówki dystrybutorów". Czasy się zmieniły i nie ma już ZSRR, ale ten sposób myślenia w Moskwie pozostał. Panowanie nad rynkiem dostaw gazu i ropy za pomocą rurociągów, rafinerii i stacji benzynowych ma się przekładać na wpływy polityczne i odwrotnie. Rosyjskie firmy naftowe i gazowe, działając pod parasolem państwa i na zlecenie władz politycznych (nie brak śladów, że również służb specjalnych), są więc nie tylko znaczącymi podmiotami w światowej grze ekonomicznej, ale i instrumentami wielkiej rozgrywki politycznej.
Rosjanie starają się sprytnie rozgrywać sprzeczne interesy między państwami Europy Środkowej a naszymi sojusznikami na Zachodzie. Obie strony mają na pozór ten sam cel - dążą do uniknięcia uzależnienia od jednego źródła dostaw. Dla Unii Europejskiej i USA drogą do jego realizacji jest jednak zwiększenie dostaw rosyjskiej ropy i gazu kosztem dostaw z Zatoki Perskiej czy Norwegii. Dla nas - wręcz odwrotnie.
Europa Środkowa jest obszarem, przez który prowadzi szlak tranzytowy z Rosji na Zachód. Dlatego coraz częściej znajdujemy się pod presją Moskwy i Berlina lub Brukseli, aby "nie przeszkadzać" im w obopólnie korzystnych interesach. Amerykanie, inwestując na obszarze Azji Środkowej, są również zainteresowani współpracą z Rosjanami. Tocząc wielką grę o charakterze globalnym, poświęcają interesy Ukrainy czy Litwy. Sojusznikami w walce z monopolem rosyjskim mogą być więc wyłącznie państwa, dla których stanowi on zagrożenie. Rozszerzenie Unii Europejskiej i NATO stwarza szanse, że ich głos będzie brzmiał wyraźniej.
Kurek polityczny
Skuteczne używanie broni gazowej przez Rosję jest możliwe tylko w warunkach monopolu lub oligopolu. Dowodem na ścisłą zależność rzekomo rynkowej spółki Gazprom od Kremla jest wymiana jej ekipy kierowniczej, dokonana w ubiegłym roku - odejście Rema Wiachiriewa i nominacja bliskiego Putinowi Aleksego Millera. Rząd rosyjski, powtarzając wielokrotnie, że eksport nośników energii jest jednym z najważniejszych instrumentów polityki zagranicznej Moskwy, podejmował tym samym zobowiązanie obrony monopolu Gazpromu na rynkach postsowieckich i środkowoeuropejskich. Dotychczas niezwykle skutecznie. Jakiekolwiek próby tzw. dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, Chorwacji, na Węgry czy Słowację były zwalczane za pomocą wszelkich środków dostępnych rosyjskim strukturom państwowym. Od subtelnego lobbingu po brutalny nacisk polityczny. Niedługo minie dwunasta rocznica przyjęcia przez polski rząd uchwały o potrzebie zbudowania bezpośredniego połączenia gazowego z Norwegią. Uchwały nigdy nie odwołanej i nigdy nie zrealizowanej.
Monopol gazowy daje Rosjanom szansę na uczestniczenie w kształtowaniu elit gospodarczo-politycznych poszczególnych państw. Za pieniądze Gazpromu i jego klientów tworzone są gazety, promowani biznesmeni, utrzymywani politycy. Dzieje się tak w sposób wręcz modelowy na Słowacji - ale w różnym stopniu dotyczy całego regionu. W rosyjskiej wizji państwa interesy ekonomiczne były i są podporządkowane interesowi politycznemu.
Zakręcanie przez Rosjan kurka z gazem było zawsze aktem politycznym. Najlepiej w zimie, bo wtedy nagle w mieszkaniach zaczyna być chłodniej, przestają działać kuchenki gazowe albo brakuje prądu. Stare instalacje po kilku przerwach w dostawach zaczynają się psuć. Przemysł korzystający z gazu zaczyna miewać przestoje. A niektóre media snują opowieści przypominające historię statków dowożących w czasach komunistycznych pomarańcze z bratniej Kuby na święta: "Już jedzie delegacja. Za chwilę dostawy zostaną wznowione. Mimo złej woli rządu rosyjski monopolista nie zaprzestał dostaw, tylko je ograniczył". Tego rodzaju nacisk zastosowano wobec Litwy na początku lat 90. Efektem była wyborcza porażka Sajudisu i zwycięstwo postkomunistów. Obywatele zachowali się racjonalnie, głosując na tych, którzy mogli zapewnić im ciepło w mieszkaniach. Na takie też zachowanie liczyli przywódcy ZSRR w 1991 r., zakręcając kurek z dostawami do Polski. Nasza energetyka oparta była jednak na węglu i przerwy w dostawach nie były tak dotkliwe jak na Litwie.
Łapaj ukraińskiego złodzieja!
Nieco subtelniejszym sposobem użycia broni gazowej jest manipulowanie cenami. Gazprom arbitralnie ustala ceny dla poszczególnych odbiorców. Za ten sam gaz inną cenę płaci Białoruś, inną Słowacja, jeszcze inną Polska czy Niemcy. Tam gdzie panuje monopol, możliwość wpływania na stan gospodarki przez zmiany cen jest ogromna. Po gwałtownej podwyżce cen gazu dla Polski w roku 2000 nagle okazało się, iż produkcja nawozów sztucznych staje się całkowicie nieopłacalna. Zapłacił jak zwykle podatnik. Granice jego cierpliwości są jednak ograniczone. I wtedy podwyżka cen ma wymiar nie tylko ekonomiczny, ale i polityczny.
W stosunku do Ukrainy Rosjanie - nie rezygnując z dwóch pierwszych sposobów użycia broni gazowej - sięgnęli też po trzeci. Ponieważ Ukraina jest krajem tranzytowym, przez który przepływa około 100 mld m3 gazu dla Europy Zachodniej, Rosjanie nie zakręcali kurka, tylko na papierze wstrzymywali dostawy dla Ukrainy. Ukraińcy naturalnie dalej pobierali płynący przez ich terytorium gaz. A Gazprom spokojnie tłumaczył partnerom na Zachodzie, że Ukraina kradnie ich gaz. I że jedynym sposobem jest przejęcie kontroli nad gazociągami przez Moskwę. Kiedy już tego dokonali, nadal tłumaczyli, że Ukraińcy kradną gaz. Ponieważ w jakiejś części była to prawda (tyle że nielegalnego poboru dokonywali zwykle rosyjscy i ukraińscy partnerzy wspólnie), autorytet państwa ukraińskiego w Europie został podważony. Polskie władze też były szantażowane, że w razie "nieszczelności" gazociągu jamalskiego będą musiały się tłumaczyć przed wspólnie występującymi Niemcami i Rosją.
Po nitce do monopolu
Kolejny sposób nacisku mamy okazję obserwować w ostatnich tygodniach. Jest nim wybór tras tranzytu. Główny gazociąg transportujący rosyjski gaz do Europy Zachodniej, tzw. gazociąg orenburski, omija terytorium Polski, ponieważ w czasie jego budowy władze sowieckie uznały, że nasz kraj jest niepewnym sojusznikiem w odróżnieniu od ówczesnej Czechosłowacji. Z kolei budowa tzw. systemu gazociągów jamalskich mających łączyć Rosję z Niemcami była i jest obiektem sporu politycznego. Zbudowano jedną z dwóch nitek systemu, o mniejszej przepustowości, niż zakładano, i prowadzącą tak naprawdę donikąd, bo kończącą się kilkadziesiąt kilometrów za granicą polsko-niemiecką. Od lat gazociąg ten jest obiektem sporu polsko-rosyjskiego, którego rozstrzygnięciem wydaje się decyzja budowy kolejnego gazociągu pod dnem Bałtyku, ogłoszona niedawno przez rząd rosyjski. Strona polska nie będzie więc zarabiała na tranzycie. Chyba że Rosjanie dostaną gwarancje monopolu i udział w systemie naszej dystrybucji wewnętrznej. Zawirowania wokół tego gazociągu: propozycje budowy łącznika prowadzącego z Białorusi na Słowację, blokada kontraktu polsko-norweskiego, wreszcie powracający projekt gazociągu podmorskiego, ilustrują, w jak wielkim stopniu transport surowców energetycznych jest sprawą polityczną.
Carowie ropy
Jeśli idzie o ropę naftową, Rosjanie również za wszelką cenę starają się utrzymać monopol dostaw oraz - poprzez wynikające z tego możliwości - kształtować odpowiednie zachowania partnerów w dziedzinie gospodarczej i politycznej. Jest to dużo trudniejsze niż w wypadku broni gazowej. Ropa jest bowiem łatwiejsza w transporcie, a na rynkach światowych jest jej sporo. Niemniej jednak, strona rosyjska utrzymuje pozycję dominującego dostawcy w środkowej i wschodniej Europie.
Przejściowo pozycję Rosjan osłabiła ostra walka konkurencyjna między wielkimi koncernami: Łukoilem i Jukosem. Łukoil, największa firma naftowa Rosji, reprezentuje starą oligarchię - to samo środowisko, z którego wywodził się Wiachiriew i poprzednie władze Gazpromu. Jukos Michaiła Chodorkowskiego ma z kolei zawsze otwarte drzwi do kremlowskich gabinetów i poparcie ekipy Putina. Jak wygląda rywalizacja tych koncernów? Kiedy w czerwcu podczas spotkania Bush - Putin mówiono o rosyjskim eksporcie ropy do USA, padała nazwa Łukoil. Kiedy w październiku podpisywano pierwsze listy intencyjne dotyczące przyszłych kontraktów, przy stole siedzieli już jednak ludzie Chodorkowskiego. Gdy "odbito" amerykańskiemu koncernowi Williams wielką rafinerię w litewskich Możejkach (zaopatruje wszystkie państwa bałtyckie w benzynę), przejął ją Wagit Alekpierow, szef Łukoilu. Obecnie jest ona już w rękach Jukosu. Polską rafinerię w Gdańsku miał kupić Łukoil. Teraz Rosjanie zmienili strategię. Czekają na konsolidację branży naftowej w Polsce, aby wykupić PKN Orlen. Potencjalnym nabywcą jest Jukos.
Gdy słucham opinii naszych polityków, że w tych rozgrywkach nie ma polityki, ale tylko czysty interes, zastanawiam się: więcej w tym naiwności czy złej woli? Zwłaszcza że są pola, na których rosyjska wojna domowa ustaje. O ile Chodorkowski i Alekpierow walczą o mniejsze firmy naftowe w Rosji, takie jak Sibnieft, o tyle wobec pomysłów budowy rurociągów omijających terytorium Rosji (Baku - Ceyhan czy Odessa - Brody) wykazują żelazną solidarność.
Rosjanie starają się sprytnie rozgrywać sprzeczne interesy między państwami Europy Środkowej a naszymi sojusznikami na Zachodzie. Obie strony mają na pozór ten sam cel - dążą do uniknięcia uzależnienia od jednego źródła dostaw. Dla Unii Europejskiej i USA drogą do jego realizacji jest jednak zwiększenie dostaw rosyjskiej ropy i gazu kosztem dostaw z Zatoki Perskiej czy Norwegii. Dla nas - wręcz odwrotnie.
Europa Środkowa jest obszarem, przez który prowadzi szlak tranzytowy z Rosji na Zachód. Dlatego coraz częściej znajdujemy się pod presją Moskwy i Berlina lub Brukseli, aby "nie przeszkadzać" im w obopólnie korzystnych interesach. Amerykanie, inwestując na obszarze Azji Środkowej, są również zainteresowani współpracą z Rosjanami. Tocząc wielką grę o charakterze globalnym, poświęcają interesy Ukrainy czy Litwy. Sojusznikami w walce z monopolem rosyjskim mogą być więc wyłącznie państwa, dla których stanowi on zagrożenie. Rozszerzenie Unii Europejskiej i NATO stwarza szanse, że ich głos będzie brzmiał wyraźniej.
Kurek polityczny
Skuteczne używanie broni gazowej przez Rosję jest możliwe tylko w warunkach monopolu lub oligopolu. Dowodem na ścisłą zależność rzekomo rynkowej spółki Gazprom od Kremla jest wymiana jej ekipy kierowniczej, dokonana w ubiegłym roku - odejście Rema Wiachiriewa i nominacja bliskiego Putinowi Aleksego Millera. Rząd rosyjski, powtarzając wielokrotnie, że eksport nośników energii jest jednym z najważniejszych instrumentów polityki zagranicznej Moskwy, podejmował tym samym zobowiązanie obrony monopolu Gazpromu na rynkach postsowieckich i środkowoeuropejskich. Dotychczas niezwykle skutecznie. Jakiekolwiek próby tzw. dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, Chorwacji, na Węgry czy Słowację były zwalczane za pomocą wszelkich środków dostępnych rosyjskim strukturom państwowym. Od subtelnego lobbingu po brutalny nacisk polityczny. Niedługo minie dwunasta rocznica przyjęcia przez polski rząd uchwały o potrzebie zbudowania bezpośredniego połączenia gazowego z Norwegią. Uchwały nigdy nie odwołanej i nigdy nie zrealizowanej.
Monopol gazowy daje Rosjanom szansę na uczestniczenie w kształtowaniu elit gospodarczo-politycznych poszczególnych państw. Za pieniądze Gazpromu i jego klientów tworzone są gazety, promowani biznesmeni, utrzymywani politycy. Dzieje się tak w sposób wręcz modelowy na Słowacji - ale w różnym stopniu dotyczy całego regionu. W rosyjskiej wizji państwa interesy ekonomiczne były i są podporządkowane interesowi politycznemu.
Zakręcanie przez Rosjan kurka z gazem było zawsze aktem politycznym. Najlepiej w zimie, bo wtedy nagle w mieszkaniach zaczyna być chłodniej, przestają działać kuchenki gazowe albo brakuje prądu. Stare instalacje po kilku przerwach w dostawach zaczynają się psuć. Przemysł korzystający z gazu zaczyna miewać przestoje. A niektóre media snują opowieści przypominające historię statków dowożących w czasach komunistycznych pomarańcze z bratniej Kuby na święta: "Już jedzie delegacja. Za chwilę dostawy zostaną wznowione. Mimo złej woli rządu rosyjski monopolista nie zaprzestał dostaw, tylko je ograniczył". Tego rodzaju nacisk zastosowano wobec Litwy na początku lat 90. Efektem była wyborcza porażka Sajudisu i zwycięstwo postkomunistów. Obywatele zachowali się racjonalnie, głosując na tych, którzy mogli zapewnić im ciepło w mieszkaniach. Na takie też zachowanie liczyli przywódcy ZSRR w 1991 r., zakręcając kurek z dostawami do Polski. Nasza energetyka oparta była jednak na węglu i przerwy w dostawach nie były tak dotkliwe jak na Litwie.
Łapaj ukraińskiego złodzieja!
Nieco subtelniejszym sposobem użycia broni gazowej jest manipulowanie cenami. Gazprom arbitralnie ustala ceny dla poszczególnych odbiorców. Za ten sam gaz inną cenę płaci Białoruś, inną Słowacja, jeszcze inną Polska czy Niemcy. Tam gdzie panuje monopol, możliwość wpływania na stan gospodarki przez zmiany cen jest ogromna. Po gwałtownej podwyżce cen gazu dla Polski w roku 2000 nagle okazało się, iż produkcja nawozów sztucznych staje się całkowicie nieopłacalna. Zapłacił jak zwykle podatnik. Granice jego cierpliwości są jednak ograniczone. I wtedy podwyżka cen ma wymiar nie tylko ekonomiczny, ale i polityczny.
W stosunku do Ukrainy Rosjanie - nie rezygnując z dwóch pierwszych sposobów użycia broni gazowej - sięgnęli też po trzeci. Ponieważ Ukraina jest krajem tranzytowym, przez który przepływa około 100 mld m3 gazu dla Europy Zachodniej, Rosjanie nie zakręcali kurka, tylko na papierze wstrzymywali dostawy dla Ukrainy. Ukraińcy naturalnie dalej pobierali płynący przez ich terytorium gaz. A Gazprom spokojnie tłumaczył partnerom na Zachodzie, że Ukraina kradnie ich gaz. I że jedynym sposobem jest przejęcie kontroli nad gazociągami przez Moskwę. Kiedy już tego dokonali, nadal tłumaczyli, że Ukraińcy kradną gaz. Ponieważ w jakiejś części była to prawda (tyle że nielegalnego poboru dokonywali zwykle rosyjscy i ukraińscy partnerzy wspólnie), autorytet państwa ukraińskiego w Europie został podważony. Polskie władze też były szantażowane, że w razie "nieszczelności" gazociągu jamalskiego będą musiały się tłumaczyć przed wspólnie występującymi Niemcami i Rosją.
Po nitce do monopolu
Kolejny sposób nacisku mamy okazję obserwować w ostatnich tygodniach. Jest nim wybór tras tranzytu. Główny gazociąg transportujący rosyjski gaz do Europy Zachodniej, tzw. gazociąg orenburski, omija terytorium Polski, ponieważ w czasie jego budowy władze sowieckie uznały, że nasz kraj jest niepewnym sojusznikiem w odróżnieniu od ówczesnej Czechosłowacji. Z kolei budowa tzw. systemu gazociągów jamalskich mających łączyć Rosję z Niemcami była i jest obiektem sporu politycznego. Zbudowano jedną z dwóch nitek systemu, o mniejszej przepustowości, niż zakładano, i prowadzącą tak naprawdę donikąd, bo kończącą się kilkadziesiąt kilometrów za granicą polsko-niemiecką. Od lat gazociąg ten jest obiektem sporu polsko-rosyjskiego, którego rozstrzygnięciem wydaje się decyzja budowy kolejnego gazociągu pod dnem Bałtyku, ogłoszona niedawno przez rząd rosyjski. Strona polska nie będzie więc zarabiała na tranzycie. Chyba że Rosjanie dostaną gwarancje monopolu i udział w systemie naszej dystrybucji wewnętrznej. Zawirowania wokół tego gazociągu: propozycje budowy łącznika prowadzącego z Białorusi na Słowację, blokada kontraktu polsko-norweskiego, wreszcie powracający projekt gazociągu podmorskiego, ilustrują, w jak wielkim stopniu transport surowców energetycznych jest sprawą polityczną.
Carowie ropy
Jeśli idzie o ropę naftową, Rosjanie również za wszelką cenę starają się utrzymać monopol dostaw oraz - poprzez wynikające z tego możliwości - kształtować odpowiednie zachowania partnerów w dziedzinie gospodarczej i politycznej. Jest to dużo trudniejsze niż w wypadku broni gazowej. Ropa jest bowiem łatwiejsza w transporcie, a na rynkach światowych jest jej sporo. Niemniej jednak, strona rosyjska utrzymuje pozycję dominującego dostawcy w środkowej i wschodniej Europie.
Przejściowo pozycję Rosjan osłabiła ostra walka konkurencyjna między wielkimi koncernami: Łukoilem i Jukosem. Łukoil, największa firma naftowa Rosji, reprezentuje starą oligarchię - to samo środowisko, z którego wywodził się Wiachiriew i poprzednie władze Gazpromu. Jukos Michaiła Chodorkowskiego ma z kolei zawsze otwarte drzwi do kremlowskich gabinetów i poparcie ekipy Putina. Jak wygląda rywalizacja tych koncernów? Kiedy w czerwcu podczas spotkania Bush - Putin mówiono o rosyjskim eksporcie ropy do USA, padała nazwa Łukoil. Kiedy w październiku podpisywano pierwsze listy intencyjne dotyczące przyszłych kontraktów, przy stole siedzieli już jednak ludzie Chodorkowskiego. Gdy "odbito" amerykańskiemu koncernowi Williams wielką rafinerię w litewskich Możejkach (zaopatruje wszystkie państwa bałtyckie w benzynę), przejął ją Wagit Alekpierow, szef Łukoilu. Obecnie jest ona już w rękach Jukosu. Polską rafinerię w Gdańsku miał kupić Łukoil. Teraz Rosjanie zmienili strategię. Czekają na konsolidację branży naftowej w Polsce, aby wykupić PKN Orlen. Potencjalnym nabywcą jest Jukos.
Gdy słucham opinii naszych polityków, że w tych rozgrywkach nie ma polityki, ale tylko czysty interes, zastanawiam się: więcej w tym naiwności czy złej woli? Zwłaszcza że są pola, na których rosyjska wojna domowa ustaje. O ile Chodorkowski i Alekpierow walczą o mniejsze firmy naftowe w Rosji, takie jak Sibnieft, o tyle wobec pomysłów budowy rurociągów omijających terytorium Rosji (Baku - Ceyhan czy Odessa - Brody) wykazują żelazną solidarność.
Więcej możesz przeczytać w 49/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.