Didżej przyćmił dawnych rockowych szarpidrutów, tuzów estrady, herosów sportu i kurdupli polityki
Każda epoka ma swego idola" - głosił kiedyś senior inteligentnej satyry Jacek Fedorowicz. U Fedorowicza miało to kontekst polityczny. Idolem był tępak na stanowisku, czyli dyrektor cyrku w budowie. Potem przyjęło się, że idol to bardziej postać ze świata estrady i filmu niż z polityki. Politycy będący zwykłymi mężami swoich żon marzyli raczej, by lud określał ich wyszukanym mianem mężów stanu. Teraz idole zmieniają się zdecydowanie szybciej niż epoki i reklamy proszków do prania. Dziś idol, którego zadaniem jest być bożyszczem dla tłumów, to raczej żałosna postać kojarzona z bzdurnymi programami telewizyjnymi. To nadwrażliwa, biedna istota, z której drwią krytycy i wyśmiewają się pismacy.
Król popartu Andy Warhol twierdził, że nadejdą czasy, w których każdy będzie popularny przez piętnaście sekund. I rzeczywiście, konsumpcja idoli jest w dzisiejszych czasach szybsza niż konsumpcja hamburgerów czy zużycie keczupu w meksykańskiej restauracji. Kolejni idole produkowani na kilogramy przez stacje telewizyjne i firmy płytowe przypominają bohaterów ostatniego filmu Georga Lucasa "Atak klonów". Mimo to idol jako bohater kultury masowej występuje w wielu odmianach i gatunkach. Idol podobnie jak papier toaletowy jest często towarem jednorazowego użytku. Bywają także idole sezonowi oraz idole nie do zdarcia, którzy są wieczni jak pióro czy dziury w jezdniach. Wielką rodzinę stanowią idole branżowi. Jeden jest królem sosów, inny królem samby, jeszcze inny królem szamba. Idole dzielą się także ze względu na budulec. O jednym mówi się, że jest plastikowy, o drugim, że to kompletne drewno, a o trzecim, że pusty jak jubiler po włamaniu.
W sytuacji gdy idoli mamy więcej niż uciekinierów z Samoobrony, trudno znaleźć takiego, który byłby charakterystyczny dla naszej epoki. Dawniej wszystko było proste. W Niemczech w latach trzydziestych idolem był mały gnojek z wąsikami. W Polsce w latach czterdziestych idolem był chłopak w panterce i biało-czerwonej opasce z napisem AK. W latach pięćdziesiątych idol epoki miał już białą koszulę i czerwony krawat. Był pionierem i donosił na swoich rodziców. W latach sześćdziesiątych idolami byli The Bea-tles i ortalionowcy od Gomułki. W latach siedemdziesiątych idolem był każdy, kto miał długie włosy i grał na gitarze. Później idolem był przez moment działacz podziemia drukujący prymitywnym wałkiem ulotki. Jeszcze później idolem stał się handlarz z bazaru, gracz giełdowy, odziany w skórę biznesmen z Pruszkowa. A dziś? Dziś na miano idola epoki, czyli idola zbiorowego, zasługuje didżej, pisany w skrócie DJ. Didżej przyćmił dawnych rockowych szarpidrutów, tuzów estrady, herosów sportu i kurdupli polityki. Popkultura uczyniła z DJ absolutnego króla mediów i naczelnego szamana świata balangi. Didżeje, zwani geniuszami parkietów, to dziś gwiazdy takie same jak kiedyś Presley czy Teresa Orlowsky. Starym piernikom wyjaśniam, że DJ to nic innego jak dawny prezenter muzyczny, który dłubiąc paluchami za konsoletą, zmienia płytki w trakcie potańcówki.
I tu mała ciekawostka przyrodnicza. Z będącą obecnie na absolutnym topie kulturą didżejów wiąże się jedno wielkie nie opisane oszustwo (a może to tylko nieścisłość). Otóż reklamy imprez tanecznych z udziałem DJ pełne są informacji, że tu i tam, o tej i o tamtej godzinie gra jakiś didżej, na przykład DJ Parówa, DJ Ścierwo czy DJ Szmata. Wielka lipa polega na tym, że żaden didżej nie gra. Oni co najwyżej puszczają płyty. Grać to sobie może Stańko na trąbce albo Zimerman na fortepianie. DJ tylko odtwarza (przez puszczenie w ruch płyty, co potrafi nawet dziecko) skomponowaną i nagraną przez kogoś innego muzykę. Owszem zdarza się, że ambitny DJ sam tworzy muzykę na komputerze lub miksuje dźwięki z kilku płyt, ale w Polsce są to wypadki niezwykle rzadkie. Większość DJ odwala teatrzyk, łażąc ze słuchawkami na uszach i udając komponowanie. Tak naprawdę po prostu puszczają w ruch płyty, które nagrał ktoś inny. Fach ten bezsprzecznie wymaga pewnego osłuchania i sprawności manualnej, ale już dawno tak niewiele trzeba było umieć, by zostać muzycznym idolem epoki. Śmieszy mnie ta wszechobecna moda na DJ i wynoszenie ich pod niebiosa, bo to tak, jakby za artystę uznać faceta, który sprzedaje bilety do kina.
Król popartu Andy Warhol twierdził, że nadejdą czasy, w których każdy będzie popularny przez piętnaście sekund. I rzeczywiście, konsumpcja idoli jest w dzisiejszych czasach szybsza niż konsumpcja hamburgerów czy zużycie keczupu w meksykańskiej restauracji. Kolejni idole produkowani na kilogramy przez stacje telewizyjne i firmy płytowe przypominają bohaterów ostatniego filmu Georga Lucasa "Atak klonów". Mimo to idol jako bohater kultury masowej występuje w wielu odmianach i gatunkach. Idol podobnie jak papier toaletowy jest często towarem jednorazowego użytku. Bywają także idole sezonowi oraz idole nie do zdarcia, którzy są wieczni jak pióro czy dziury w jezdniach. Wielką rodzinę stanowią idole branżowi. Jeden jest królem sosów, inny królem samby, jeszcze inny królem szamba. Idole dzielą się także ze względu na budulec. O jednym mówi się, że jest plastikowy, o drugim, że to kompletne drewno, a o trzecim, że pusty jak jubiler po włamaniu.
W sytuacji gdy idoli mamy więcej niż uciekinierów z Samoobrony, trudno znaleźć takiego, który byłby charakterystyczny dla naszej epoki. Dawniej wszystko było proste. W Niemczech w latach trzydziestych idolem był mały gnojek z wąsikami. W Polsce w latach czterdziestych idolem był chłopak w panterce i biało-czerwonej opasce z napisem AK. W latach pięćdziesiątych idol epoki miał już białą koszulę i czerwony krawat. Był pionierem i donosił na swoich rodziców. W latach sześćdziesiątych idolami byli The Bea-tles i ortalionowcy od Gomułki. W latach siedemdziesiątych idolem był każdy, kto miał długie włosy i grał na gitarze. Później idolem był przez moment działacz podziemia drukujący prymitywnym wałkiem ulotki. Jeszcze później idolem stał się handlarz z bazaru, gracz giełdowy, odziany w skórę biznesmen z Pruszkowa. A dziś? Dziś na miano idola epoki, czyli idola zbiorowego, zasługuje didżej, pisany w skrócie DJ. Didżej przyćmił dawnych rockowych szarpidrutów, tuzów estrady, herosów sportu i kurdupli polityki. Popkultura uczyniła z DJ absolutnego króla mediów i naczelnego szamana świata balangi. Didżeje, zwani geniuszami parkietów, to dziś gwiazdy takie same jak kiedyś Presley czy Teresa Orlowsky. Starym piernikom wyjaśniam, że DJ to nic innego jak dawny prezenter muzyczny, który dłubiąc paluchami za konsoletą, zmienia płytki w trakcie potańcówki.
I tu mała ciekawostka przyrodnicza. Z będącą obecnie na absolutnym topie kulturą didżejów wiąże się jedno wielkie nie opisane oszustwo (a może to tylko nieścisłość). Otóż reklamy imprez tanecznych z udziałem DJ pełne są informacji, że tu i tam, o tej i o tamtej godzinie gra jakiś didżej, na przykład DJ Parówa, DJ Ścierwo czy DJ Szmata. Wielka lipa polega na tym, że żaden didżej nie gra. Oni co najwyżej puszczają płyty. Grać to sobie może Stańko na trąbce albo Zimerman na fortepianie. DJ tylko odtwarza (przez puszczenie w ruch płyty, co potrafi nawet dziecko) skomponowaną i nagraną przez kogoś innego muzykę. Owszem zdarza się, że ambitny DJ sam tworzy muzykę na komputerze lub miksuje dźwięki z kilku płyt, ale w Polsce są to wypadki niezwykle rzadkie. Większość DJ odwala teatrzyk, łażąc ze słuchawkami na uszach i udając komponowanie. Tak naprawdę po prostu puszczają w ruch płyty, które nagrał ktoś inny. Fach ten bezsprzecznie wymaga pewnego osłuchania i sprawności manualnej, ale już dawno tak niewiele trzeba było umieć, by zostać muzycznym idolem epoki. Śmieszy mnie ta wszechobecna moda na DJ i wynoszenie ich pod niebiosa, bo to tak, jakby za artystę uznać faceta, który sprzedaje bilety do kina.
Więcej możesz przeczytać w 49/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.