Drogi Przyjacielu! Jak co roku prasa gwiazdkowo-noworoczna przyniosła wiele ciekawych wiadomości, a między innymi tę, że ulubionym deserem ministra Jerzego Szmajdzińskiego jest blok waniliowy. Ciekaw jestem, czy miałeś kiedykolwiek do czynienia z tym niezwykłym produktem, rzekomo spożywczym?
Blok waniliowy to było coś mniej więcej równie świetnego jak blok socjalistyczny. Przysmak ten wymyślili komunistyczni spece od masowego żywienia. Ta zastygła masa, bodaj z cukru, margaryny, mąki i pokruszonych herbatników lub wafli, doprawiona oczywiście nie wanilią, ale waniliną, miała zastąpić ludziom chałwę. Za chałwą cały naród przepadał, ale chałwa była bardzo trudno dostępna. Dlaczego? Bo na tym polegała polityka realnego socjalizmu, że towary najbardziej poszukiwane powinny być deficytowe. Na ich miejsce wprowadzano erzace - w ten sposób powstały sławetne wyroby czekoladopodobne, a towarzysz Gomułka postulował nawet, żeby deficytową cytrynę zastąpić cebulą - niewiele mniej obfitą w witaminę C.
Dzisiaj, na szczęście, żyjemy już w wolnym kraju i chałwę wolno nie tylko importować, ale nawet zalegalizowano jej produkcję. No i okazało się, że umiemy robić nie gorszą chałwę niż sami Turcy. Mam znajomą z Turynu, która po każdej wizycie w Polsce zabiera z sobą do Włoch całą torbę polskiej chałwy. Natomiast socfrykasy-namiastki zanikły i nie przyszłoby mi do głowy, że komukolwiek może ich brakować. A Jerzy Szmajdziński jednak tęskni.
Politycy miewają bardzo oryginalne upodobania. Na przykład wieloletni sławny szef FBI, J. Edgar Hoover, lubił się przebierać w damskie fatałaszki. Szmajdziński wydaje się o wiele mniej perwersyjny, chociaż dziennikarce poczytnego tygodnika wyznał, że "nie oparłby się, gdyby ktoś złożył mu propozycję offsetową, żeby utarł masę czekoladową do świątecznego tortu. Pod warunkiem że w zamian wyliże wałek". Cóż, do ucierania kremu wałka się nie używa. Ale widać polizać zawsze fajnie.
Czy wierzysz w polityczne aspekty lizania?
Bikont Erzac Człowiekopodobny
Piotrze!
Uporczywe i namiĘtne spoŻywanie bloku waniliowego oraz innych socfrykasów może spowodować znacznie gorsze konsekwencje niż chęć wylizania wałka. Dowodem na to są facecje Ryszarda Marka Grońskiego, pomieszczone w "Polityce" z 4 stycznia. Groński prześmiewa się tam z wywiadu udzielonego przeze mnie "Gazecie Polskiej", w którym mówiłem o ranach zadanych naszej kuchni w czasach Peerelu. Bolałem np. nad zniknięciem kasztanów jadalnych, niegdyś masowo w Polsce spożywanych, a w czasach rządów robotniczo-chłopskich wyrugowanych z menu. "Na kasztanach, cenionych przez mieszkańców Polesia i Hanysów ryjących w biedaszybach, przestępstwa komuny się nie kończą" - ironizuje Groński, wskazując tę część przedwojennego społeczeństwa, która kasztanów nie jadała. Inne grupy społeczne wymienia przy okazji schabowych z kapustą, które według mnie, nie były przed wojną ulubioną polską potrawą. "Zgadza się: wystarczy przekartkować 'Pamiętniki chłopów', 'Pamiętniki bezrobotnych', dorzucić do tego trochę prozy, kilka reportaży z Dwudziestolecia, by przyznać rację oskarżycielowi".
Widzisz przyjacielu, do czego doprowadza przekarmienie organizmu socfrykasami? Oto subtelny znawca kabaretu, człowiek co rusz powołujący się na Antoniego Słonimskiego, szydzi z tezy, że czasy dyktatury proletariatu zrujnowały polską kuchnię. Posługuje się przy tym argumentami godnymi koreferatu Tadeusza Wrzaszczyka. W Polsce przed wojną żyło wielu ludzi biednych, lecz czy to dowód, że ówczesna kuchnia była gorsza od powojennej? Czy dostępność schabowych ma świadczyć o sile kuchni Peerelu? Wystarczy przekartkować stronice książek Disslowej, Monatowej, Ćwierczakiewiczowej, Czarnoty, Teslara, dorzucić do tego trochę zachowanych jadłospisów, wystarczy mieć odrobinę rozsądku, by rozumieć, ile szkód w naszej kulinarnej świadomości poczynił socjalizm. Wystarczy wreszcie czytać Grońskiego, by ze smutkiem skonstatować, że te spustoszenia na świadomości kulinarnej wcale się nie kończą.
Twój Robert Makłowicz
Dzisiaj, na szczęście, żyjemy już w wolnym kraju i chałwę wolno nie tylko importować, ale nawet zalegalizowano jej produkcję. No i okazało się, że umiemy robić nie gorszą chałwę niż sami Turcy. Mam znajomą z Turynu, która po każdej wizycie w Polsce zabiera z sobą do Włoch całą torbę polskiej chałwy. Natomiast socfrykasy-namiastki zanikły i nie przyszłoby mi do głowy, że komukolwiek może ich brakować. A Jerzy Szmajdziński jednak tęskni.
Politycy miewają bardzo oryginalne upodobania. Na przykład wieloletni sławny szef FBI, J. Edgar Hoover, lubił się przebierać w damskie fatałaszki. Szmajdziński wydaje się o wiele mniej perwersyjny, chociaż dziennikarce poczytnego tygodnika wyznał, że "nie oparłby się, gdyby ktoś złożył mu propozycję offsetową, żeby utarł masę czekoladową do świątecznego tortu. Pod warunkiem że w zamian wyliże wałek". Cóż, do ucierania kremu wałka się nie używa. Ale widać polizać zawsze fajnie.
Czy wierzysz w polityczne aspekty lizania?
Bikont Erzac Człowiekopodobny
Piotrze!
Uporczywe i namiĘtne spoŻywanie bloku waniliowego oraz innych socfrykasów może spowodować znacznie gorsze konsekwencje niż chęć wylizania wałka. Dowodem na to są facecje Ryszarda Marka Grońskiego, pomieszczone w "Polityce" z 4 stycznia. Groński prześmiewa się tam z wywiadu udzielonego przeze mnie "Gazecie Polskiej", w którym mówiłem o ranach zadanych naszej kuchni w czasach Peerelu. Bolałem np. nad zniknięciem kasztanów jadalnych, niegdyś masowo w Polsce spożywanych, a w czasach rządów robotniczo-chłopskich wyrugowanych z menu. "Na kasztanach, cenionych przez mieszkańców Polesia i Hanysów ryjących w biedaszybach, przestępstwa komuny się nie kończą" - ironizuje Groński, wskazując tę część przedwojennego społeczeństwa, która kasztanów nie jadała. Inne grupy społeczne wymienia przy okazji schabowych z kapustą, które według mnie, nie były przed wojną ulubioną polską potrawą. "Zgadza się: wystarczy przekartkować 'Pamiętniki chłopów', 'Pamiętniki bezrobotnych', dorzucić do tego trochę prozy, kilka reportaży z Dwudziestolecia, by przyznać rację oskarżycielowi".
Widzisz przyjacielu, do czego doprowadza przekarmienie organizmu socfrykasami? Oto subtelny znawca kabaretu, człowiek co rusz powołujący się na Antoniego Słonimskiego, szydzi z tezy, że czasy dyktatury proletariatu zrujnowały polską kuchnię. Posługuje się przy tym argumentami godnymi koreferatu Tadeusza Wrzaszczyka. W Polsce przed wojną żyło wielu ludzi biednych, lecz czy to dowód, że ówczesna kuchnia była gorsza od powojennej? Czy dostępność schabowych ma świadczyć o sile kuchni Peerelu? Wystarczy przekartkować stronice książek Disslowej, Monatowej, Ćwierczakiewiczowej, Czarnoty, Teslara, dorzucić do tego trochę zachowanych jadłospisów, wystarczy mieć odrobinę rozsądku, by rozumieć, ile szkód w naszej kulinarnej świadomości poczynił socjalizm. Wystarczy wreszcie czytać Grońskiego, by ze smutkiem skonstatować, że te spustoszenia na świadomości kulinarnej wcale się nie kończą.
Twój Robert Makłowicz
INDYK NADZIEWANY KASZTANAMI Przepis z przedwojennej książki "Jak gotować - praktyczny podręcznik kucharstwa" autorstwa Marii Disslowej, dyrektorki Lwowskiej Szkoły Gospodarstwa Domowego, wydanie trzecie, str. 483. |
---|
Ugotować kasztany i obrać z obydwóch skórek, zemleć na maszynce, przetrzeć przez sito. Oddzielnie spienić w misce masło, dodać cukier, korzenie i żółtka, rozetrzeć dokładnie, poczem dodać przetarte kasztany, śmietanę i rum, wymieszać na równą masę. Ubić pianę z białek, wymieszać lekko z masą, przesypując równocześnie przesianą bułką i pokrajanemi w cienkie paseczki migdałami. Przyrządzoną masę nałożyć w podgardle indyka, rozszerzyć nadzienie poza obojczyki, podnosząc skórkę, poczem pozaszywać dokładnie. Upiec indyka na wolnym ogniu, rozebrać na części. Podać oddzielnie francuską sałatę z jarzyn lub kompot. |
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.