"Porozmawiaj z nią" mówi nam: jest rodzaj miłości, uważany za nienormalny, który może być prawdziwą miłością
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, wielbiciele Pedro Almodovara, jednego z ostatnich wielkich wizjonerów kina, któremu z sukcesem udaje się łączyć artystyczną wartość dzieł z ich komercyjną atrakcyjnością, mają powód do radości: na ekrany wchodzi jego najnowszy film, przez wielu zagranicznych krytyków już okrzyknięty najwybitniejszym dziełem mistrza - "Porozmawiaj z nią". Jednak mogą być zaskoczeni, bo tym razem Almodovar odszedł od stylu wyrafinowanej groteski, a narracja, którą zaproponował, chwilami przypomina dawne filmy Ingmara Bergmana.
Zygmunt Kałużyński: Nowym elementem jest wartość publicystyczna tego filmu. Wyjątkowo odważnego głosu w walce o wolność obyczajową! To nietypowe dla Almodovara, bo jego dotychczasowe filmy opierały się raczej na prowokacji psychologicznej.
TR: Zawsze zawierały też rys karykatury i inteligentną grę z absurdem.
ZK: W tym wypadku absurd jest konsekwentny. Dla mnie ten film ma taką wagę, jak prześladowana przez całe lata "Lolita" Nabokova, która przekonywała, że istnieje potępiany powszechnie rodzaj emocji - miłość do nieletniej dziewczyny.
TR: Ale tu mamy dwóch mężczyzn zakochanych w dorosłych kobietach, które są chore. Co się nadaje do potępienia?
ZK: Jest ich dwóch, ale w gruncie rzeczy bohater jest jeden. Zacofana postawa każe potępiać wszystko, co nie jest normalne, a więc na przykład autoerotyzm, fetyszyzm, homoseksualizm. W "Porozmawiaj z nią" bohater zostaje skazany na więzienie za pożycie z osobą w agonii.
TR: Ona nie jest w agonii, panie Zygmuncie. Ona jest w śpiączce!
ZK: Wystarczy.
TR: Nie, bo zmienia pan wydźwięk filmu, który opowiada o miłości chłopaka do dziewczyny ciężko rannej w wypadku. Jest nieprzytomna, ale to nie zmniejsza jego miłości do niej. Jeszcze ją roznieca. Utwierdza go w namiętności, która w końcu doprowadza do pożycia seksualnego z dziewczyną.
ZK: To wyjątkowość, która jest karalna. Zostaje skazany na więzienie, bo kochał po swojemu.
TR: To znaczy?
ZK: Ten chłopak to przeciętniak, z zawodu pielęgniarz. Aktor, który go gra, został tak dobrany, by sprawiał wrażenie kogoś niezauważalnego, kto przez całe życie przesuwa się jak mysz pod ścianą. Przedstawia się nawet jako homoseksualista. Później temu zaprzecza. Wreszcie okazuje się, że jest prawiczkiem. Możliwość kochania osoby bezwładnej, która jest jak roślina, staje się dla niego szansą.
TR: Panie Zygmuncie, ale przecież jego szansa nie polega na tym, że w tych okolicznościach ma odwagę wejść do jej łóżka. To jest szansa na uczucie. Bo film jest o miłości dwóch mężczyzn do dwóch kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji. O miłości, o której trudno jest mówić. Obaj mężczyźni uczą się tego, lecz są w swym uczuciu bardzo osamotnieni.
ZK: Chwileczkę, ten drugi to tylko świadek, który rozumie swojego współpartnera, bo jest w podobnej sytuacji. To pośrednik między jego przeżyciami i publicznością. Ma nam uświadomić, że aberracja seksualna, osądzona jako przestępstwo, jest w gruncie rzeczy ludzka. W niej jest miejsce na miłość.
TR: Niech pan pamięta, że ów nieszczęsny pielęgniarz zakochał się w dziewczynie, gdy była jeszcze zdrowa i uczęszczała do szkoły baletowej, która znajdowała się naprzeciwko domu, gdzie mieszkał. Stale obserwował ją przez okno.
ZK: Bo się w niej kochał, ale bojaźliwie. Na przykład udawał pacjenta, by wejść do gabinetu jej ojca, który jest psychoterapeutą. Jeszcze dobitniej pokazuje to inna scena, zupełnie niezwykła w historii kina. W pewnym momencie opowiada on o jakoby niemym filmie, który wyraża całą jego sytuację: bohater jest skarłowaciały do rozmiarów krasnoludka. Widzimy jak wchodzi do wielkich na cały ekran intymnych części kobiety i znika w ich wnętrzu. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego!
TR: To rodzaj parafrazy książki "Niezwykły malejący człowiek" Jacka Arnolda (z 1957 r.). Na jej podstawie Almodovar nakręcił niemy film, nazywając go "Malejący człowiek".
ZK: To jest symboliczny wyraz tęsknoty bohatera i jego jedynej szansy na miłość. Kto wie, czy to nie jest kompleks samego Almodovara. To, o czym mówimy, wygląda na szokujące dziwactwo, tymczasem z filmu wychodzimy w nastroju, jakbyśmy oglądali wzruszający melodramat.
TR: Podobnie paradoksalne doznanie pamiętam po obejrzeniu filmu Larsa von Triera "Przełamując fale".
ZK: Prawda, tam było podobne poświęcenie. U Almodovara mamy obronę uczuciowości, która potrzebuje pożycia z kimś, kto jest na granicy śmierci. Edgar Allan Poe napisał kilka zdumiewających utworów, w których romantyczny bohater kocha się ze zmarłą na jego oczach dziewczyną.
TR: Ale nasz bohater kocha się z żywą dziewczyną! Do tego stopnia żywą, że z tej miłości rodzi się dziecko.
ZK: Jego miłość nas przekonuje, a narodzenie dziecka jest ocaleniem. Dlatego uważam, że ten film jest śmiałym głosem w sprawie poszerzenia wyrozumiałości dla sposobów kochania.
Kino Almodovara |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.