Liderzy prawicy muszą w jakiś sposób odwojować przynajmniej część swego europejskiego ojcostwa
Zapowiedziana w Sejmie debata o kierunkach polskiej polityki zagranicznej oraz zbliżający się kongres PiS odnowią dyskusję nad projektem sejmowej uchwały w sprawie nienaruszalności suwerennych kompetencji państwa w dziedzinie moralności i kultury. Już w listopadzie ubiegłego roku zaproponowali taki tekst posłowie PiS, wsparci przez część posłów PO i PSL. Chodzi o to, aby w obliczu zbliżającego się referendum europejskiego mieć pewność, że polskie prawodawstwo odnoszące się do moralnego ładu życia społecznego, godności rodziny, małżeństwa i wychowania oraz ochrony życia nie będzie podlegało żadnym ograniczeniom w drodze regulacji Unii Europejskiej.
Tak naprawdę powyższe zastrzeżenie nie bardzo jest potrzebne. Byłoby ono bowiem niezbędne, gdyby prawodawstwo unii już dzisiaj ingerowało w owe kwestie albo gdyby tak się miało stać w przewidywalnej przyszłości. Tak jednak nie jest. Wszelkie regulacje prawne dotyczące tej materii europejska piętnastka pozostawia suwerennym decyzjom krajów członkowskich. Nic też nie zapowiada, żeby w poszerzonej wspólnocie miało być inaczej. Nie ma więc potrzeby bronienia suwerennych kompetencji państwa w tej materii, bo unia nie niesie najmniejszego zagrożenia.
Deklaracji potrzebują nie zagrożone atrybuty suwerenności, lecz partie prawicy, które ze strzeżenia tych kwestii postanowiły uczynić swoją specjalność. Nie ma co ukrywać, że w tle tej propozycji znajduje się niepochlebna dla lewicy insynuacja, jakoby ona sama nie dość skwapliwie pilnowała wspomnianych wartości. Niezależnie od tego mało sympatycznego kontekstu warto, aby lewica ustąpiła i pozwoliła prawicy na osiągnięcie zwycięstwa.
Prawdę mówiąc, prawicowi zwolennicy Unii Europejskiej, na czele z braćmi Kaczyńskimi, są w położeniu trudnym do pozazdroszczenia. Werdykt polskich wyborców wydany w 2001 r. oraz kalendarz poszerzania unii sprawił, że naszego kraju nie wprowadza do unii prawica, choć od dawna o tym marzyła i mówiła, lecz lewica, której europejskość jest - oględnie mówiąc - znacznie świeższej daty. Liderzy prawicy muszą więc w jakiś sposób odwojować przynajmniej część swego europejskiego ojcostwa i sposobem na to ma być powyższa deklaracja. Trzeba im to ułatwić, nawet za cenę uroczystego potwierdzenia pewnej banalnej oczywistości. Niech kopenhaski sukces Leszka Millera zostanie dopełniony warszawskim sukcesem braci Kaczyńskich. Pomoże im to spacyfikować eurosceptyków na styczniowym kongresie PiS, a lewicy przecież nie zaszkodzi, bo i tak wszyscy wiedzą, że to ona wprowadza nasz kraj do UE.
Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby z pełną powagą przeprowadzić ową nie do końca poważną operację. Aby tak się jednak stało, żaden z uczestników parlamentarnego spektaklu nie powinien próbować wywieść partnera w pole. A taką przecież próbą jest ze strony prawicy wprowadzenie do wspomnianej deklaracji zapisów o ochronie życia nie narodzonych. Takie ujęcie znacznie wykracza poza potwierdzenie nienaruszalności suwerennych kompetencji państwa w dziedzinie moralności i kultury. Broni się tu bowiem już nie samej suwerenności, lecz konkretnej, wyznawanej przez prawicę doktryny. Równie dobrze lewica mogłaby chcieć dopełnić proponowany tekst o gwarancję suwerennego rozstrzygania o dopuszczalności przerywania ciąży ze względu na trudne materialne i socjalne warunki kobiety spodziewającej się dziecka.
Polityka często przypomina grę w karty. Partnerzy siadają do stołu z określonymi atutami i starają się wylicytować jak najkorzystniejszy kontrakt. W obu wypadkach łatwo jednak o przeszarżowanie i zmarnowanie wydawałoby się pewnego zwycięstwa. W tej konkretnej sytuacji prawica ma w ręku wszystkie karty pozwalające jej wygrać odpowiedni tekst deklaracji. Oby tylko nie przesadziła i - licytując ponad miarę - nie zmarnowała widocznego już na horyzoncie sukcesu.
Tak naprawdę powyższe zastrzeżenie nie bardzo jest potrzebne. Byłoby ono bowiem niezbędne, gdyby prawodawstwo unii już dzisiaj ingerowało w owe kwestie albo gdyby tak się miało stać w przewidywalnej przyszłości. Tak jednak nie jest. Wszelkie regulacje prawne dotyczące tej materii europejska piętnastka pozostawia suwerennym decyzjom krajów członkowskich. Nic też nie zapowiada, żeby w poszerzonej wspólnocie miało być inaczej. Nie ma więc potrzeby bronienia suwerennych kompetencji państwa w tej materii, bo unia nie niesie najmniejszego zagrożenia.
Deklaracji potrzebują nie zagrożone atrybuty suwerenności, lecz partie prawicy, które ze strzeżenia tych kwestii postanowiły uczynić swoją specjalność. Nie ma co ukrywać, że w tle tej propozycji znajduje się niepochlebna dla lewicy insynuacja, jakoby ona sama nie dość skwapliwie pilnowała wspomnianych wartości. Niezależnie od tego mało sympatycznego kontekstu warto, aby lewica ustąpiła i pozwoliła prawicy na osiągnięcie zwycięstwa.
Prawdę mówiąc, prawicowi zwolennicy Unii Europejskiej, na czele z braćmi Kaczyńskimi, są w położeniu trudnym do pozazdroszczenia. Werdykt polskich wyborców wydany w 2001 r. oraz kalendarz poszerzania unii sprawił, że naszego kraju nie wprowadza do unii prawica, choć od dawna o tym marzyła i mówiła, lecz lewica, której europejskość jest - oględnie mówiąc - znacznie świeższej daty. Liderzy prawicy muszą więc w jakiś sposób odwojować przynajmniej część swego europejskiego ojcostwa i sposobem na to ma być powyższa deklaracja. Trzeba im to ułatwić, nawet za cenę uroczystego potwierdzenia pewnej banalnej oczywistości. Niech kopenhaski sukces Leszka Millera zostanie dopełniony warszawskim sukcesem braci Kaczyńskich. Pomoże im to spacyfikować eurosceptyków na styczniowym kongresie PiS, a lewicy przecież nie zaszkodzi, bo i tak wszyscy wiedzą, że to ona wprowadza nasz kraj do UE.
Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby z pełną powagą przeprowadzić ową nie do końca poważną operację. Aby tak się jednak stało, żaden z uczestników parlamentarnego spektaklu nie powinien próbować wywieść partnera w pole. A taką przecież próbą jest ze strony prawicy wprowadzenie do wspomnianej deklaracji zapisów o ochronie życia nie narodzonych. Takie ujęcie znacznie wykracza poza potwierdzenie nienaruszalności suwerennych kompetencji państwa w dziedzinie moralności i kultury. Broni się tu bowiem już nie samej suwerenności, lecz konkretnej, wyznawanej przez prawicę doktryny. Równie dobrze lewica mogłaby chcieć dopełnić proponowany tekst o gwarancję suwerennego rozstrzygania o dopuszczalności przerywania ciąży ze względu na trudne materialne i socjalne warunki kobiety spodziewającej się dziecka.
Polityka często przypomina grę w karty. Partnerzy siadają do stołu z określonymi atutami i starają się wylicytować jak najkorzystniejszy kontrakt. W obu wypadkach łatwo jednak o przeszarżowanie i zmarnowanie wydawałoby się pewnego zwycięstwa. W tej konkretnej sytuacji prawica ma w ręku wszystkie karty pozwalające jej wygrać odpowiedni tekst deklaracji. Oby tylko nie przesadziła i - licytując ponad miarę - nie zmarnowała widocznego już na horyzoncie sukcesu.
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.