Warszawskie Lotnisko Chopina, czyli popularne Okęcie. Jest 14 czerwca. Na hali odlotów trwa horror. Tłumy podróżnych stoją w gigantycznej kolejce, by dostać się do swojego samolotu. W piku, czyli w szczycie ruchu, pracuje tylko jedna maszyna do prześwietlania bagaży i pasażerów – tzw. hajman. Obsługują go pracownicy firmy ochroniarskiej Konsalnet. Muszą ich wesprzeć funkcjonariusze Straży Ochrony Lotniska – obsługują cztery -siedem tzw. nitek.
– Pracownicy Konsalnetu zeszli z linii po 24 godz. – mówi nam dwa dni po tych wydarzeniach osoba pracująca na lotnisku. Widziała to, czego nie można było zobaczyć, stojąc w kolejce do hajmanów. Panowały chaos i bezradność. Bo konsalnetowców było za mało, żeby sprawnie obsłużyć taką liczbę podróżnych.
– Może bomby byście nie wnieśli. Ale mogę wam powiedzieć, co trzeba zrobić, żeby wnieść do samolotu niebezpieczne przedmioty. Oni tego nie wykryją, bo nie potrafią – mówi nam inny pracownik lotniska.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.